Charles (Hugh Grant) zamierzał pocieszyć żonatego kolegę, ale mu nie wyszło. Na zdjęciu z Carrie (Andie MacDowell) |
– Nie jest już moją narzeczoną...
– Przykro mi, stary... Nie przejmuj się... I tak wszyscy wiedzieli, że cały czas dawała też Toby'emu.
– Jest teraz moją żoną...!
To dialog z filmu "Cztery wesela i pogrzeb". Charles zamierzał pocieszyć kolegę, jednak mu nie wyszło. Czy wam również zdarzyło się uczestniczyć w pogawędce, o której chcielibyście zapomnieć?
Kilkanaście lat temu koleżanka parę dni po zaręczynach zaprosiła wraz ze swoim narzeczonym znajomych, by pochwalić się pierścionkiem, pogadać o weselnych planach i poradzić się, czy sprzedać mieszkanie i kupić dom na obrzeżach miasta.
– Nie zgadniecie, gdzie mój misiaczek się oświadczył! – zagaiła przyszła panna młoda.
– Na moście Karola? – odpowiedziałem po sekundzie, od razu przepraszając, ponieważ odbiło mi się po zbyt obfitym łyku piwa.
– Skąd wiesz?!?! – wkurzyła się koleżanka, bo już na wstępie sympatycznie zapowiadającego się wieczoru szlag trafił miłą atmosferę, którą miały zbudować romantyczne opowieści o tym, jak kolega pada na kolana i łamiącym się głosem pyta swoją wybrankę, czy za niego wyjdzie, a my mieliśmy przez kwadrans zgadywać, gdzie też on się jej oświadczył.
– Wspominaliście ostatnio, że wybieracie się na weekend do Pragi, to sobie skojarzyłem – próbowałem ratować niezręczną dla nas wszystkich sytuację, ale zdałem sobie sprawę, że tylko się pogrążam.
To jest właśnie jeden z tych momentów, kiedy myślicie już tylko o jednym: jak z tego jubla wyjść po angielsku?
Przypomniałem sobie sytuację, z której również chciałem wymknąć się po angielsku, ale nie było dokąd. Mogłem co najwyżej skoczyć z mostu do Odry, bo miałem blisko. Na początku liceum wracałem z kumplem ze szkoły i całą drogę rozmawialiśmy tylko o jednym, a właściwie o jednej. O nauczycielce wiedzy o społeczeństwie i jej licznych walorach, niekoniecznie umysłowych. Oszczędzę wam szczegółów, ale pewnie domyślacie się, jak mogła przebiegać wymiana zdań między dwoma nastolatkami, którzy co trzy sekundy myślą tylko o jednym. Taki wiek, co wam będę tłumaczył... Niezręczność sytuacji polegała na tym, że obiekt naszych westchnień o bujnych piersiach i krągłych biodrach podążał trzy kroki za nami. Kiedy zorientowaliśmy się, że profesorka od WoS-u przysłuchiwała się naszym planom miłego spędzenia z nią czasu, zapragnąłem, by kosmici natychmiast porwali mnie z ulicy Bosackiej w Raciborzu na orbitę okołoziemską. Komentarz nauczycielki był krótki: "Oj, chłopcy, chłopcy...".
Kiedy wspominamy z kolegą tę sytuację, to zrywamy boki, ale w 1991 roku nie było nam do śmiechu.
Michał Listkiewicz, zawodowy arbiter piłkarski i były prezes PZPN-u, u progu międzynarodowej kariery sędziował mecz kobiet Węgry – Norwegia. Zawodniczki nie przebierały w słowach, bo też boisko to nie filharmonia czy inny teatr. Od czasu do czasu z ust piłkarek padały pretensje okraszone przekleństwami. Pod adresem sędziego z Polski pojawiały się coraz wymyślniejsze obelgi, bo dziewczyny były przekonane, że mogą sobie na to pozwolić, wszak przeciętny Polak zna po węgiersku trzy słowa: tokaj, salami i gulasz. Po ostatnim gwizdku uśmiechnięty Listkiewicz poinformował Węgierki w ich języku, że jest absolwentem hungarystyki na Uniwersytecie Warszawskim i dawno nie słyszał takich wiązanek. Gdyby tylko zechciał, wykartkowałby całą drużynę, ale wolał posłuchać tego interesującego zestawu bluzgów. Zawodniczki zrobiły wielkie oczy i zaniemówiły. Zupełnie tak, jak ja i mój kompan, kiedy zorientowaliśmy się, że młoda nauczycielka wysłuchała naszych spostrzeżeń odnośnie jej niezaprzeczalnego seksapilu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz