wtorek, 15 września 2015

Panna Samanta jest obecna, Jezus chce spać, czyli łączymy się z Filadelfią

W tym miejscu odrobiłem dwie lekcje: z asertywności i z angielskiego
Mam opinię wesołka i kpiarza, choć tak naprawdę jestem ciężkim przypadkiem melancholika i reprezentuję skrajny nurt egzystencjalizmu objawiającego się nieustannymi myślami o beznadziei istnienia. Co dziesięć minut zastanawiam się, po co tu żyjemy, skoro i tak umrzemy. Co to za idiotyczny plan?! Większość z nas nie zamierza nikogo skrzywdzić, a i tak krzywdzi. Zdarza się nam zranić najbliższych, choć tego nie planowaliśmy. Życie to pasmo przykrych niespodzianek. Przykład? Umawiasz się z doktorantką, Polką, która przyswoiła język polski w stopniu zadowalającym, i podczas czternastej randki dowiadujesz się, że używa partykuły przeczącej 'bynajmniej' w znaczeniu 'przynajmniej'. Dacie wiarę? Dokąd ten świat zmierza?!

Na szczęście Opatrzność obdarzyła mnie poczuciem humoru i procedurę wydobywania się ze stanu przygnębienia mam już opanowaną. To procedura dość osobliwa, bo na wiele zjawisk reaguję wesołością, która nieoczekiwanie przeradza się w niekontrolowany spazm śmiechu. W pierwszą głupawkę popadłem podczas pierwszokomunijnej mszy świętej, w trakcie której z dwoma kolegami, odstrzelonymi jak ja w szałowe garniturki, zastanawialiśmy się, co też mogą oznaczać litery IHS widniejące na ogromnej hostii zwisającej nad ołtarzem. Jacek, popisując się łaciną, zaczął: „Iesus...”. Andrzej okazał się zwolennikiem ortografii alternatywnej i zaproponował: „...hce”, a ja, zgodnie z aktualnym samopoczuciem, zakończyłem: „...spać”.

Po dwóch minutach podeszła do nas siostra zakonna i teatralnym szeptem, słyszalnym w całym kościele, poprosiła, żebyśmy się natychmiast uspokoili, co tylko wzmogło w nas rozbawienie. Po chwili już się nie śmialiśmy, tylko kwiczeliśmy i chrumkaliśmy. Zakonnica oznajmiła, że trzeciego ostrzeżenia nie będzie, bo po prostu wyciągnie nas za wszarz i Pana Jezusa będziemy do swoich serc przyjmować na przykościelnym parkingu. Fakt, że zdołaliśmy opanować rechot, tłumaczę interwencją Najwyższego.

Skłonność do zaraźliwego napadu śmiechu ma również mój kolega, który przez parę lat był nauczycielem. Kiedy sprawdzał obecność i nieuchronnie zbliżał się do nazwisk na literę „P”, prosił Wszechmogącego, by dodał mu sił i pozwolił wytrwać. Po słowach „Samanta Pokrywka...?” zasłaniał dłońmi usta, udawał, że kicha, a kiedy głupawka nie ustępowała, wychodził z sali. I tak przez cały rok szkolny... Gdybyście zobaczyli, jak zachowuje się podczas oglądania filmów z udziałem Bustera Keatona, uwierzylibyście, że panna Samanta regularnie, choć nieświadomie, była w stanie doprowadzać go do łez.

Kilkanaście lat temu odkryłem, że moje zachowanie może być źródłem niekontrolowanego napadu śmiechu, który trwa cały wieczór. W 1998 roku bawiłem w Stanach. Koleżanka przez parę dni zachęcała mnie do swobodnego rozmawiania po angielsku i nieprzejmowania się poprawnością układanych zdań, ponieważ Amerykanie nie zawracają sobie głowy następstwem czasów w mowie zależnej i nawet nie zwrócą uwagi, że powiedziałem coś w Past Perfect, a powinienem był w Past Perfect Continuous.

W piątkowy wieczór postanowiłem z kompanką zabawić się w Hard Rock Cafe w Atlancie. Przed knajpą, jak to w piątek, kłębiła się spora grupa chętnych do wejścia i od kilkunastu minut ta kolejka prawie nie ruszyła się z miejsca. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, by właśnie w tej chwili przełamać nieśmiałość i przetestować swój angielski. Pieczołowicie ułożyłem w głowie dwa zdania pełne pretensji co do organizacji w tym przybytku rozrywki i skierowałem je do piękności, którą wziąłem za hostessę. Po mojej uwadze zaniemówiła, podobnie jak większość stojących tam ludzi. Przystanęła, zrobiła wielkie oczy i bez słowa ruszyła do restauracji, a za nią jacyś panowie z kanciastymi walizkami. My również w końcu dostaliśmy się do środka, a godzinę później, już tak trochę wstawieni, dostrzegliśmy na środku knajpy lekkie zamieszanie: pojawił się telewizyjny sprzęt, operatorzy, a dziewczyna, którą zrugałem, okazała się telewizyjną prezenterką. Klienci lokalu wyjaśnili nam, że to taki program w MTV, w którym podczas weekendowych wieczorów prezentowane są poszczególne knajpy Hard Rock Cafe w różnych miastach i co jakiś czas wchodzą na antenę. Coś w stylu: jak bawi się Hard Rock Cafe w Bostonie, jak bawi się w Los Angeles, jak w Atlancie, teraz przenieśmy się do Filadelfii, a po następnym teledysku połączymy się z Nowym Jorkiem. I tak dalej...

Koleżanka dostała ataku śmiechu, a kiedy na chwilę ochłonęła, rzekła: – Bożyński, jesteś mistrzem! Wspiąłeś się na najwyższy poziom asertywności: opierdoliłeś gwiazdę MTV! I to po angielsku!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz