niedziela, 2 lutego 2014

W poszukiwaniu budki z zapiekankami

Kolonie letnie w Józefowie pod Warszawą,
druga połowa lat 80. Radek w środku w żółtej koszulce
Opowiem Wam o moim koledze z czasów podstawówki. Radek nie mieszkał na moim podwórku, tylko przy Katowickiej, gdzie dziś mieszkam ja. Regularnie jeździliśmy na kolonie letnie i zimowiska, ponieważ nasi rodzice pracowali w tym samym zakładzie pracy, a nawet się znali. Trenowaliśmy razem zapasy, ale w różnych kategoriach wagowych, bo ja byłem niższy, Radek raczej postawny.
Powiedzieć o nim, że to jajcarz jakich mało, to nic nie powiedzieć. O niektórych realizacjach naszych pomysłów wolałbym nie pisać, bo nie wiem, czy te gangsterskie wybryki w prawie karnym na pewno się przedawniły. Z kolonii letnich wychowawcy chcieli nas kiedyś deportować do domu. Nasze kolonijne i zimowiskowe wygłupy śmieszyły zazwyczaj tylko nas i tylko szczęśliwym zrządzeniem losu przez te wszystkie lata uniknęliśmy poprawczaka.

Podczas zawodów zapaśniczych w Katowicach Radek stwierdził, że skoro zakończyliśmy swój udział w turnieju (bez oszałamiających rezultatów), to możemy śmiało wyruszyć w miasto na jakąś zapiekankę. Nie przebraliśmy się, tylko w dresach Unii Racibórz błąkaliśmy się po Katowicach w poszukiwaniu zapiekanki (w drugiej połowie lat 80. serwowanej zwykle z kempingowej przyczepy). Hala GKS-u Katowice była oddalona od centrum, więc wycieczka mocno się przeciągała. Prawdę powiedziawszy, nie przypominam sobie, czy znaleźliśmy budkę z zapiekankami, doskonale za to pamiętam, że trener Ginter Sedlaczek ochrzanił mnie, bo okazało się, że w mojej kategorii wagowej były jakieś repasaże i miałem walkę o piąte miejsce. Do Raciborza wróciłem z VI miejscem na dyplomie.

Podczas międzynarodowych zawodów w Raciborzu w przerwie walk również włóczyliśmy się w klubowych dresach po mieście, a Radek wstąpił nawet do fryzjera na Opawskiej, bo mama mu kazała i wyznaczyła na tego fryzjera czas do końca tygodnia. Była sobota w południe, więc termin nieuchronnie upływał. Jak już się poszwendaliśmy, Radek się ostrzygł (obowiązkowo w klubowym dresie) i jak zwykle wsunęliśmy po zapiekance, to wróciliśmy na pl. Jagiełły i zakończyliśmy zawody: zdaje się, że obydwaj na czwartym miejscu w swoich kategoriach wagowych.

Dostałem od rodziców motorynkę: nówkę sztukę, granatowy metalik, podłużny kanciasty bak. Byłem królem podwórka. Przynajmniej do czasu, kiedy rodzice Michała kupili mu trzybiegowego ogara w kolorze bordo. Moja motorynka miała za to lepszy start, bo do tych ogarów montowali mułowate silniki z trzybiegową skrzynią z jawki. Postanowiłem, że nikomu nie dam się karnąć. Przyjechałem na Katowicką się polansować (na Katowickiej i Słowackiego było największe skupisko znajomych z kolonii letnich) i dałem Radkowi się przejechać, ponieważ zapewnił mnie, że potrafi, bo przecież jeździł już kadetem. Jak wspomniałem, motorynka start miała znakomity i mój kolega tak energicznie ruszył, że obdarł sąsiadowi lakier na drzwiach dużego fiata w kolorze écru. Uciekliśmy z miejsca zdarzenia i jakąś cegłówką wyprostowaliśmy nóżkę motorynki.

Skubaniec zawsze prowadzał się z najładniejszymi dziewczynami. Mógł przebierać niczym Henryk Bista w „Piłkarskim pokerze”: „Pani... pani... i pani... A pani nie i jeszcze długo nie”. Mógł spokojnie przejść się szkolnym korytarzem czy po porannym apelu na koloniach letnich i wskazać na grupę najładniejszych dziewcząt: „Ty... ty... i ty... A ty nie i jeszcze długo nie”.

Kiedyś na raciborskim rynku podczas służby podszedł dziarskim krokiem w policyjnym mundurze do mojej matki, ujął ją pod ramię, jak w amerykańskim filmie poinformował o prawach i oznajmił, że jest zmuszony ją aresztować. O mało nie przyprawił jej o zawał serca, a on zwijał się ze śmiechu, przepraszając i tłumacząc, że zawsze chciał to zrobić. Jesienią 2001 roku Radek Pitrasz zginął w wypadku samochodowym w drodze do domu swojej narzeczonej. Wkrótce zamierzali się pobrać. Zabrakło mi odwagi i charakteru, by pójść na pogrzeb swojego kumpla. On by na mój przyszedł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz