Kolonie letnie w Józefowie pod Warszawą, druga połowa lat 80. Radek w środku w żółtej koszulce |
Opowiem Wam o moim koledze
z czasów podstawówki. Radek nie mieszkał na moim podwórku, tylko
przy Katowickiej, gdzie dziś mieszkam ja. Regularnie jeździliśmy
na kolonie letnie i zimowiska, ponieważ nasi rodzice pracowali w tym
samym zakładzie pracy, a nawet się znali. Trenowaliśmy razem
zapasy, ale w różnych kategoriach wagowych, bo ja byłem niższy,
Radek raczej postawny.
Powiedzieć
o nim, że to jajcarz jakich mało, to nic nie powiedzieć.
O niektórych realizacjach naszych pomysłów wolałbym nie pisać,
bo nie wiem, czy te gangsterskie wybryki w prawie karnym na pewno
się przedawniły. Z kolonii letnich wychowawcy chcieli nas kiedyś
deportować do domu. Nasze kolonijne i zimowiskowe wygłupy śmieszyły
zazwyczaj tylko nas i tylko szczęśliwym zrządzeniem losu przez te
wszystkie lata uniknęliśmy poprawczaka.
Podczas zawodów
zapaśniczych w Katowicach Radek stwierdził, że skoro zakończyliśmy
swój udział w turnieju (bez oszałamiających rezultatów), to
możemy śmiało wyruszyć w miasto na jakąś zapiekankę. Nie
przebraliśmy się, tylko w dresach Unii Racibórz błąkaliśmy się
po Katowicach w poszukiwaniu zapiekanki (w drugiej połowie lat 80.
serwowanej zwykle z kempingowej przyczepy). Hala GKS-u Katowice była
oddalona od centrum, więc wycieczka mocno się przeciągała. Prawdę
powiedziawszy, nie przypominam sobie, czy znaleźliśmy budkę z
zapiekankami, doskonale za to pamiętam, że trener Ginter Sedlaczek
ochrzanił mnie, bo okazało się, że w mojej kategorii wagowej były
jakieś repasaże i miałem walkę o piąte miejsce. Do Raciborza
wróciłem z VI miejscem na dyplomie.
Podczas międzynarodowych
zawodów w Raciborzu w przerwie walk również włóczyliśmy się w
klubowych dresach po mieście, a Radek wstąpił nawet do fryzjera na
Opawskiej, bo mama mu kazała i wyznaczyła na tego fryzjera czas do
końca tygodnia. Była sobota w południe, więc termin nieuchronnie
upływał. Jak już się poszwendaliśmy, Radek się ostrzygł
(obowiązkowo w klubowym dresie) i jak zwykle wsunęliśmy po
zapiekance, to wróciliśmy na pl. Jagiełły i zakończyliśmy
zawody: zdaje się, że obydwaj na czwartym miejscu w swoich
kategoriach wagowych.
Dostałem od rodziców
motorynkę: nówkę sztukę, granatowy metalik, podłużny kanciasty
bak. Byłem królem podwórka. Przynajmniej do czasu, kiedy rodzice
Michała kupili mu trzybiegowego ogara w kolorze bordo. Moja
motorynka miała za to lepszy start, bo do tych ogarów montowali
mułowate silniki z trzybiegową skrzynią z jawki. Postanowiłem, że
nikomu nie dam się karnąć. Przyjechałem na Katowicką się
polansować (na Katowickiej i Słowackiego było największe skupisko
znajomych z kolonii letnich) i dałem Radkowi się przejechać,
ponieważ zapewnił mnie, że potrafi, bo przecież jeździł już
kadetem. Jak wspomniałem, motorynka start miała znakomity i mój
kolega tak energicznie ruszył, że obdarł sąsiadowi lakier na
drzwiach dużego fiata w kolorze écru. Uciekliśmy z miejsca
zdarzenia i jakąś cegłówką wyprostowaliśmy nóżkę motorynki.
Skubaniec zawsze prowadzał
się z najładniejszymi dziewczynami. Mógł przebierać niczym Henryk
Bista w „Piłkarskim pokerze”: „Pani... pani... i pani... A
pani nie i jeszcze długo nie”. Mógł spokojnie przejść się
szkolnym korytarzem czy po porannym apelu na koloniach letnich i
wskazać na grupę najładniejszych dziewcząt: „Ty... ty... i
ty... A ty nie i jeszcze długo nie”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz