Nie znam
języka angielskiego. To prawda, że zdałem ustną maturę z angola
(kiedy matura była jeszcze maturą, a nie quizem, w którym
wystarczy zgadnąć 30 proc. prawidłowych odpowiedzi). Oprowadziłem
też znajomego ze Stanów po trzech stolicach: Warszawie (aktualnej
stolicy Polski), Krakowie (byłej stolicy Polski) i Raciborzu (byłej
stolicy byłego księstwa górnośląskiego). Rozumiem, o czym w CNN
rozprawiają Becky Anderson, Christiane Amanpour i Fareed Zakaria, a
nawet próbuję coś czytać w oryginale (z naciskiem na 'próbuję').
Bez sprawdzania w słowniku wiem, jaka jest pisownia i wymowa stolic
stanów Floryda, Alaska i Iowa (a nie są wcale proste). Mam taką
zasadę, że nie napiszę żadnego wyrazu, jeśli nie mam pewności
co do jego prawidłowej pisowni. No, może z wyjątkiem
ogólnopolskiego Dyktanda... Prof. Walery Pisarek wymyśla takie
teksty, że czasami pozostaje metoda chybił trafił.
Zdanie „Znam
język angielski” nie przejdzie mi przez gardło. Nie przemawia
przeze mnie fałszywa skromność i nie zgrywam się, po prostu
uważam, że taka jest prawda. Nigdy w CV nie wysmarowałbym, że
świetnie znam angielski, chociaż potrafię się w tym języku jako
tako porozumieć. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że około 25
milionów Polaków deklaruje doskonałą znajomość angielskiego,
nie wyłączając pewnej recepcjonistki raciborskiego hotelu, która
przywitała mojego znajomego z Atlanty słowami „Inglisz or
dżermanisz?”, czy też pani z międzynarodowej kasy biletowej na
Dworcu Centralnym w Warszawie, która nie potrafiła wyjaśnić
Amerykaninowi, czy w drodze do Bremy należy przesiąść się w
Berlinie, czy we Frankfurcie nad Odrą. Znajomość języka
angielskiego deklaruje również europarlamentarzysta Wojciech
Olejniczak. Na YouTubie można sprawdzić, z jaką swadą posługuje
się językiem synów Albionu (Speech of Wojciech Olejniczak – trzy
części i blisko 400 tysięcy odsłon. Wyrazy uznania!). Trzeba mieć
tupet, by wyjść na mównicę i zaprezentować wymowę angielskiego
na poziomie gimnazjum specjalnego. Jeśli Olejniczak zna język
angielski, to Joseph Ratzinger zna język polski, a ja mogę
poprowadzić zajęcia z fonetyki w Eton College. Panie Wojtku, bez
urazy, ale średnio rozgarnięta papuga też potrafi odtworzyć spore
fragmenty przemówienia w dowolnym języku. Zrobi to za przygarść
senegalskiego prosa i bez pomocy notatek.
Język
angielski zapewne opanowała młoda dama, która pod koniec drugiego
semestru anglistyki na pewnej lokalnej uczelni utworzyła (właściwie
wymyśliła) formę czasu przeszłego prostego od czasownika „go”.
Przyszła anglistka zrewidowała podział na czasowniki regularne i
nieregularne i zaproponowała, by wszystkie były regularne, bo tak
przecież jest prościej. Past Simple Tense to według niej „goed”.
Did
she go to pieces during the exam? Yes, she goed to pieces during the
exam.
Przypominam: koniec drugiego semestru anglistyki! To było kilka lat
temu, zatem niewykluczone, że dziś ta pani uczy Wasze dzieci
czasowników nieregularnych. Do tematu niby-uczelni w każdym
powiatowym mieście w Polsce kiedyś wrócę, bo niestety jest o czym
pisać.
Po
kilku dniach wspólnego zwiedzania i tłumaczenia Amerykaninowi historycznych zawiłości (na przykład dlaczego polski oddział Coca-Coli znajduje się w budynku wzniesionym na cześć Stalina; ów
znajomy to pracownik średniego szczebla w centrali Coca-Coli w
Atlancie) i motoryzacyjnych dziwolągów (był rok 2000 i po ulicach
Polski jeździło znacznie więcej fiatów 126p niż obecnie)
uwierzyłem w siebie i nabrałem przekonania, że z tym angielskim
radzę sobie nie najgorzej. Do czasu, kiedy na Wawelu przysłuchałem
się pogawędce, w którą Amerykanin wdał się z zażywnym
małżeństwem z Arizony. Konwersacja przedstawiciela Dixielandu z
potomkami Indian wydała mi się równie egzotyczna jak język
suahili. Niewiele zrozumiałem, ponieważ rozmawiali zupełnie
swobodnie i w ogóle nie zważali na dykcję. Zaintrygowało mnie
powtarzające się słowo „lazia”. Nie dawało mi spokoju to
lazia... Wieczorem w hotelu zadzwoniłem w tej sprawie do znajomej
anglistki, która zbeształa mnie: „Trzy dni oprowadzasz kolesia z
Południa i nie wiesz, co to jest lazia?! Last year!”. Faktycznie!
Potomkowie Nawahów i potomek konfederatów najwidoczniej wymieniali
się wrażeniami z ubiegłorocznych wakacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz