piątek, 7 lutego 2014

O dwóch proboszczach i jednym punkcie, którego Odrze i Legii zabrakło do szczęścia

Popołudniowe podlewanie kwiatów ozdobnych (przerwa w pracy).
Na zdjęciu z Felkiem. W tle dwukołowy demon szos
(Zdjęcie: Bożena Szota)
Mogę powtórzyć za Stanisławem Tymem, że psy to najwspanialsze stworzenia pod słońcem. Jeszcze żaden pies nie dopieprzył mi ciętą ripostą, nie oszukał w interesach i nie zjechał z ronda bez wrzucenia kierunkowskazu. Nigdy nie widziałem psa maszerującego z pochodnią przez Krakowskie Przedmieście, który zawodziłby „Tu jest Polska!” i domagał się od Pana, by raczył wrócić wolną ojczyznę. Widzieliście kiedyś w telewizji psy, które prowadziłyby jałową dyskusję, przekrzykując się „Ja tobie, Azorze, nie przerywałem!”? Nie widziałem czegoś takiego. Psy są w porządku.

Mieszkam w bloku i tylko dlatego nie zdecydowałem się na czworonoga. Koty też lubię, ale przyznam, że moja sympatia do tych futrzaków została wystawiona na ciężką próbę... Gdy mieszkałem z rodzicami w domu jednorodzinnym, nieopatrznie zamknąłem w pokoju małego sierściucha i po powrocie z pracy zastałem pobojowisko. Zrzucił wszystko, co tylko dało się zrzucić: książki, płyty i w zasadzie każdą rzecz, która ważyła mniej niż pięć kilogramów. Oczywiście podczas tej demolki parę razy się załatwił, a kiedy otworzyłem drzwi, huśtał się jak Tarzan na zwisającym z biurka głośniku od komputera. Po tym doświadczeniu uznałem, że zwierzę w bloku to nie najlepszy pomysł. A duże zwierzę niebezpiecznej rasy to pomysł fatalny. Wychodzenie z takim psem na spacer bez kagańca i smyczy to czystej wody debilizm i zwyczajny brak wyobraźni, a jednak na osiedlu wciąż obserwuję z niepokojem takie obrazki. Kiedy słyszę tłumaczenie: „Spokojnie, on nic nie zrobi”, to szlag jasny mnie trafia. W sumie ten konkretny pitbul do tej pory nikomu jeszcze nogi nie odgryzł, więc możemy śmiało założyć, że nigdy tego nie uczyni...

Pamiętam taką rozmowę sprzed kilkunastu lat: kolega z redakcji (chyba stażysta) snuł się w niedzielę po newsroomie i głośno się zastanawiał, o czym by tu jeszcze napisać. Podpowiedziałem mu, że może napisać o właścicielach tych wszystkich pitbuli, buldogów i innych rottweilerów, które biegają samopas po opolskim ZWM-ie. Temat nie wydał mu się atrakcyjny, ale parę dni później okazało się, że jednak jest niezwykle interesujący. Tak bardzo, że wypełnił niemal całą pierwszą stronę gazety. W centrum Opola pies zaatakował kobietę, ciężko ją raniąc. Właściciel beztrosko przechadzał się ze zwierzęciem bez kagańca i podobno zapewniał, że „on przecież nie ugryzie”. Faktycznie, nie ugryzł. Po prostu zmasakrował kobietę, która ledwo uszła z życiem.

Odkąd pamiętam, rodzice zawsze mieli jakiegoś psa, zwykle kundelka, ale trafił się również owczarek niemiecki. Wiadomo, dom z dużym ogrodem, więc przygarnięcie czworonoga zawsze wydawało się czymś naturalnym. Aby psiakowi za bardzo się nie nudziło, do towarzystwa miał innego psa albo kota. I tak jest do dzisiaj.
Kilkanaście lat temu rodzice zdecydowali, że wybudują garaż. Odwiedził nas facet z wydziału geodezji, który musiał zatwierdzić plan budowy. Przyglądałem się, jak wymierzał przepisowe odległości od ogrodzenia sąsiada, a moja matka udając się w stronę ogrodu zwróciła się do naszego owczarka: „Chodź Wiktorku, dostaniesz kości”. Zapadła niezręczna cisza, ponieważ pan geodeta również miał na imię Wiktor. Wilczur dostał obiecane kości, a Wiktor, który poruszał się na tylnych kończynach i biegał po podwórku z dziwnymi przyrządami mierniczymi, został ugoszczony kawą i ciastem.


W sezonie 2009/2010 Piotr Piechniak (z numerem 20.) w dwóch meczach
z Legią Warszawa strzelił po jednej bramce, zdobywając dla Odry sześć
punktów. Legii zabrakło jednego punktu, by zagrać w europejskich
pucharach. Odrze też jednego, by pozostać w ekstraklasie
(Zdjęcie: Wacław Troszka)


Sporo było tych zwierzaków... Mieliśmy kiedyś czarnego kocura z białą łatką w miejscu, gdzie księża mają koloratkę. Sami się domyślacie, że imię mogło być tylko jedno: Proboszcz. Matka zaprotestowała, ale z ojczymem ją przegłosowaliśmy. Proboszcz jak to proboszcz, znikał czasem na trzy tygodnie, a kiedy się wyszumiał, wracał zmęczony i odsypiał eskapadę. Tak się złożyło, że podczas kolędy Proboszcza (kocura) nigdy w pobliżu nie było, a szkoda, bo chętnie rzuciłbym mimochodem w obecności prawdziwego proboszcza: „Ty, Proboszcz, jak było na panienkach?”. Żartuję... Nigdy bym tego nie zrobił. Przy całym swoim konsekwentnym antyklerykalizmie muszę przyznać, że ówczesnego proboszcza Brzezia darzyłem szacunkiem, ponieważ był zaprzeczeniem stereotypu nierozgarniętego plebana. Przede wszystkim jest znawcą piłki nożnej, a przy okazji kapelanem Odry Wodzisław. O piłce może rozmawiać godzinami, a składy czołowych drużyn w Polsce zna na wyrywki. Kiedy Odra grała w ekstraklasie, spotkałem go w którąś sobotę i zapytałem, czy wybiera się na popołudniowy mecz Odry z Legią Warszawa. Odpowiedział smutnym głosem, że musi poprowadzić wieczorną mszę i wyjątkowo nie ma zastępstwa. Sprawiał wrażenie ucznia podstawówki, który dostał od rodziców szlaban na wyjście z domu. Szkoda, że wyznawca jednego, świętego, powszechnego i apostolskiego Kościoła oraz jednej, umiłowanej i wciąż ekstraklasowej Odry Wodzisław nie zobaczył tego meczu, bo Piotr Piechniak strzelił tego dnia bramkę i Legia wróciła do domu bez punktów. To był naprawdę świetny mecz, w dobrym tempie, z mnóstwem sytuacji podbramkowych, obyło się nawet bez chamskich wślizgów wyprostowaną nogą w piszczele. Mecz ostry, dynamiczny, ale zagrany fair. W rundzie wiosennej Piechniak powtórzył swój wyczyn, strzelając na Łazienkowskiej jedynego gola w meczu i pozbawiając Legię miejsca na podium oraz możliwości zagrania w europejskich pucharach. Parę miesięcy później Odra Wodzisław pożegnała się z ekstraklasą i dziś rozpaczliwie broni się przed spadkiem z III ligi. Myślę, że 14 sezonów w najwyższej klasie rozgrywkowej to jak na 50-tysięczne miasto i tak znakomity wynik, a trzecie miejsce w kraju w swoim pierwszym sezonie w ekstraklasie też nie w kij dmuchał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz