W jak wielkim oderwaniu od rzeczywistości żyją członkowie Państwowej Komisji Wyborczej, możemy się przekonać przy okazji kolejnych wyborów. To znamienite gremium z pełną powagą obwieszcza, że nawet polubienie profilu kandydata i udostępnienie jego zdjęcia w portalu społecznościowym będzie agitacją wyborczą. Dostosuję się do wytycznych PKW i powstrzymam się od nakłaniania bądź zniechęcania do głosowania na poszczególnych kandydatów. To nie jest trudna decyzja, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że wybory w Polsce od lat przypominają typowanie, czy lepszy jest tyfus, czy może jednak syfilis.
Napiszę krótko, na kogo na pewno nie zagłosuję: bez nazwisk, nazw partii i stowarzyszeń. Nie oddam swojego głosu na ludzi o wątpliwych talentach organizacyjnych i dyskusyjnych dokonaniach w samorządzie terytorialnym. Nie zagłosuję na nieudaczników i leni, którzy z zajmowania intratnych posad w samorządzie uczynili sposób na życie. Nie mogą na mnie liczyć malwersanci, którzy latami okradali swoich pracodawców czy wspólników, a także wyrachowane typy, które dla kilkuset złotych i chęci przypodobania się przełożonemu gotowe są zrujnować czyjeś życie. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest niezamierzone i zupełnie przypadkowe.
Jak mawiał nieodżałowany profesor mniemanologii stosowanej Jan Tadeusz Stanisławski: i to by było na tyle...
niedziela, 16 listopada 2014
piątek, 12 września 2014
Rybka, Pipka i Żabie Cycki, czyli fiut w górę z ogromnym sutkiem
Wymowa słów „beach” i „bitch” jest niemal identyczna, ale mają zupełnie inne znaczenie |
Rolnicy na dożynkach dyskutują o plonach, dopłatach z Unii Europejskiej i skupie interwencyjnym trzody chlewnej. Po kilku głębszych oceniają walory córki miejscowego sołtysa.
O czym rozmawiają wstawieni pracownicy gazet podczas imprez integracyjnych? Na początku użalają się nad drastycznym spadkiem nakładów, a kiedy za pomocą magicznych płynów wprowadzą się w krainę baśni, wspominają najzabawniejsze wpadki, które ukazały się w druku.
Zabawne dopiski
W trakcie redagowania tekstów redaktorzy i korektorzy po sprawdzeniu błędów ortograficznych, interpunkcyjnych i stylistycznych dopisują do nich rozmaite uwagi techniczne, sugestie i polecenia, na przykład by zweryfikować fakty, daty, miejsca i pisownię nazw własnych. Kiedy wszystko zostanie sprawdzone, te robocze dopiski są przez redaktorów wykreślane. Nie zawsze...
Kilkanaście lat temu w jednej z gazet w rocznicę Cudu nad Wisłą przygotowano podniosły komentarz, który kończył się słowami: „Bez bohaterów 1920 roku nie byłoby dzisiejszej Polski, nie byłoby nas samych”. Jeden z redakcyjnych żartownisiów na próbnym wydruku dopisał: „I dlatego w tym dniu wielkiego czynu i wielkiej chwały pochylam się nad Wisłą i popijam z niej wodę”. Był przekonany, że redaktor odpowiedzialny za wydanie zorientuje się, że to żart. Nie zorientował się i wzmianka o degustacji rzeki ujrzała światło dzienne.
W pewnej krakowskiej redakcji również przetestowano czujność oraz poczucie humoru kolegów. W tabeli z notowaniami kursów walut ktoś zmienił nazwy kantorów i ich adresy. Był przekonany, że koleżeństwo się uśmieje i żartobliwe zmiany w tekście poprawi. Niestety, zaktualizowano tylko kursy walut, a nazajutrz krakowianie zapoznali się z nowymi nazwami kantorów: Żabka, Babka, Wycior, Bucior, Rybka i Pipka, które mieściły się przy ulicach Wałowej, Wołowej, Górala, Nosala i Żabie Cycki.
Fiut w górę i wybitny cyklista
W jednym z tygodników ukazała się krótka informacja o nieznacznej podwyżce ceny czasopisma, zatytułowana „Ciut w górę”. Pewien redakcyjny dowcipniś zmienił tytuł na „Fiut w górę” i zapomniał o swoim wybornym żarcie. Naprawdę niewiele zabrakło, by w druku ukazała się wersja z „fiutem”. W tej samej redakcji już po zamknięciu numeru i podczas wysyłania plików do drukarni ogłoszeniodawca wybłagał, by zamieszczono jeszcze jeden nekrolog. W ekspresowym tempie usunięto tekst, inny skrócono i nekrolog się ukazał. Tylko czujne oko grafika wyłapało dwie literówki. Ostatnie pożegnanie brzmiało tak: „Z ogromnym sutkiem żegnamy długoletniego współpracownika, wspaniałego i życzliwego człowieka (...) Rodzinie i Najniższym składamy wyrazy głębokiego i szczerego współczucia”. Dobrze, że najbliżsi pożegnali zmarłego ze smutkiem, a nie najniżsi z sutkiem...
W innej gazecie ukazał się nekrolog wybitnego profesora prawa, cywilisty. Grono znamienitych naukowców godnie pożegnało kolegę, niestety zamiast „wybitnego cywilisty” w gazecie pojawiło się „wybitnego cyklisty”...
Pod koniec lat 90. Opel reklamował swoje samochody hasłem: „Omega, Vectra, Astra, Corsa – dwuwpłatowce”. Była to zamierzona gra słów. Dwuwpłatowiec, czyli dwie wpłaty: 50 proc. należności uiszczano przy odbiorze samochodu, a drugą połowę za rok. Nadgorliwy grafik komputerowy wychwycił literówkę i przerobił gotową reklamę. Nazajutrz w gazecie ukazała się oferta Opla z dwupłatowcami.
Zboczony kapitan
Relację z wyjazdowego meczu Cracovii (grającej w tradycyjnych pasiastych koszulkach) z Unią Oświęcim niefortunnie zatytułowano „Pasiaki przegrały w Oświęcimiu”. Równie niestosownie wyglądał tytuł „Na górce śmierci stoją szkielety huśtawek”. To oczywiste, że dobry tytuł powinien czytelnika zaintrygować i skłonić do lektury tekstu, warto jednak zachować uważność i zdrowy rozsądek. Na Pomorzu ukazał się kiedyś tekst zatytułowany „Zboczenie kapitana”. Żądni sensacji czytelnicy zapewne poczuli się zawiedzeni, bo artykuł opisywał zboczenie z kursu promu na skutek nawigacyjnego błędu kapitana.
Do
historii
dziennikarstwa przechodzą nie tylko gafy i literówki w tytułach.
Równie urocze i godne zapamiętania bywają sprostowania:
„Wczoraj
– 31 maja 1995 r. – ukazało się w Waszym Piśmie moje zdjęcie
z okazji jubileuszu 50-lecia pracy artystycznej, który miał miejsce
29 maja 1995 r. Za
jego zamieszczenie bardzo dziękuję, jednocześnie pragnę zwrócić
uwagę, że podpis
pod zdjęciem dezorientuje czytelników w kilku punktach, które
należy wyjaśnić.
Podpis brzmi: »Od
lewej Wojciech Pawłowski (mąż Jubilatki), Alina Janowska,
Zofia Kucówna, Igor Śmiałowski«,
a prawda wygląda tak:
1.
to nie mąż, ale brat
2.
a brat to nie Pawłowski, tylko Janowski, nie Jerzy, lecz Witold
3.
a Pawłowski to nie Wojciech, tylko Jerzy
4.
a mężem jest Ireny Pawłowskiej
5.
a mąż Janowskiej to Zabłocki właśnie Wojciech i nie siedzi (obok
Jubilatki) ani
w ogóle nie siedział, bo on nie umie na miejscu usiedzieć”.
Matiz w ciąży, religijny kankan, powstrzymana ekstaza i nieznany papież
O tym, że literówka może zmienić wymowę tekstu, świadczą poniższe przykłady (większość w ostatniej chwili poprawiono, ale niektóre poszły w świat):
Kilka osób nie dotarło na eliminacyjne przesłuchania. Wył w tej grupie również mieszkaniec Przemyśla, który chciał wzbogacić konkurs o pierwiastek lwowski.
Mieszkaniec Przemyśla z pewnością nie wył.
W
Stodołach pod budynkiem państwa Piechów, w którym w 1948 roku
przebywał młody ksiądz Karol Wojtyła, odprawiono nabożeństwo
majowe. Jego cicia pracowała w tutejszej szkole.
Wojtyła
miał w Rybniku ciocię.
Raport
policji: 8 maja około godz. 20 w Rybniku przy ul. Jagiełły
zatrzymano dwóch mężczyzn z Rybnika, którzy poili innego
rybniczanina.
Chodziło
o pobicie, nie pojenie.
3
maja po mszy świętej w intencji Ojczyzny wiązanki kwitów zostaną
złożone pod pomnikiem na górce św. Wawrzyńca.
Politycy
zbierają na siebie kwity, ale pod pomnikiem złożono prawdopodobnie
kwiaty.
20
czerwca tłumy słuchaczy w domu kultury zgromadziła XIII edycja
Festiwalu Piosenki Religijnej „Kankan”.
Festiwal
nazywał się Kanaan.
Reklama:
Centrum maszyn do szycia informuje, że w dniach 23 i 34 maja
odbędzie się prezentacja maszyn szyjących.
Maj
liczy zaledwie 31 dni.
Transport
żyrafy z ostrawskiego do wrocławskiego zoo sprawiał wiele
problemów, ponieważ zwierzę zawadzało o tramwajowe trakcje
eklektyczne.
Oczywiście
miało być: elektryczne.
Funkcjonariusze
zatrzymali pięciu handlarzy, którzy rozprowadzali amfetaminę i
ekstazę.
Chodziło
o ecstasy, po którym prawdopodobnie następuje ekstaza.
Na
co dzień olimpijczyk z Nagano trenuje pod okiem trenerki Marzeny
Mazur w sekcji terenowej Wirus.
Tak
naprawdę sekcja nazywa się Wiarus.
Wypowiedź
maturzysty: – Mówiłem o Holocauście. Moja prezentacja wywołała
nastrój zadymy i refleksji. Właśnie to chciałem osiągnąć.
Maturzysta
miał na myśli zadumę.
Reklama:
Obsługa kosy fiskalnej.
Nie
wymyślono takiego urządzenia.
Najcięższych
obrażeń doznała 41-letnia kobieta, która kierowała matizem,
który jest w piątym miesiącu ciąży.
Matizy,
lanosy i tico nie zachodzą w ciążę.
Sport:
sok przez konia.
Nie
ma takiej dyscypliny sportowej.
Krzyżówka
świąteczna: syn Fredry i Tezeusza.
Fredro
miał żonę Zofię i syna Jana, a Tezeusz miał syna z Fedrą.
Reklama:
Kredyty dla odmiotów gospodarczych.
Odmiot
to po staropolsku odrzucenie, odmowa; kredyty są dla podmiotów.
Dyskusyjny
Klub Filmowy: film pt. „Lody dwóch Żydów”.
Oczywiście
chodziło o losy.
Choć
po tej akcji szczypiornistki MKS-u wyszły na czteropunktowe
prowadzenie, rywalki się nie pooddawały.
Tego
akurat nie wiemy, bo mogły się pooddawać po meczu. Na pewno nie
poddawały się zawodniczkom MKS-u.
Podpis
pod zdjęciem: Zdzisław Grodecki, prezes Jastrzębskiego Węgla, i
Paweł Abramow podpisują kontratak wiążący Rosjanina z polskim
klubem.
Zanim
Abramow zaprezentował kontratak, musiał najpierw podpisać
kontrakt.
W
radiu nikomu nie przyjdzie do głowy, by „Błękitną rapsodię”
mógł zaśpiewać na falach eteru ktoś inny niż Freddie Mercury.
Freddie
Mercury mógł zaśpiewać „Bohemian Rhapsody”. „Błękitna
rapsodia” to kompozycja na fortepian i orkiestrę George'a
Gershwina.
Ogłoszenie
drobne: Zatrudnię stolarza panią, która zamieszka z osobą
wymagającą opieki.
Miało
być: starszą panią.
A
może lepiej wziąć sobie na wstrzymanie i odpocząć kilka tygodni
od żużla, uspokoić skołatane nerwy i czasowo przerzucić się na
przykład na bierki lub Chińczyka?
Chińczyk
to obywatel Chińskiej Republiki Ludowej. Autorowi zapewne chodziło
o chińczyka, grę planszową.
Ogłoszenie
drobne: Ford Ka, kolor serdeczny metalik.
Miało
być: srebrny.
Postanowiliśmy
zaciągnąć języka w tej sprawie w kuratorium – mówi Elfryda
Bielaszka, naczelnik wydziału edukacji w urzędzie miasta.
Można
zaciągnąć hamulec ręczny oraz zasięgnąć języka.
Grupa
francuskich licealistów wraz z dziewięcioma opiekunami zwiedziła
już Warszawę, Lublin i Wilno. Młodzi Francuzi podczas spotkania z
przedstawicielami władz miasta przekazali im 1,5 euro.
W
rzeczywistości przekazali 1,5 tys. euro.
Pielęgniarki
już trzecią dobę strajkują w obronie palcówki.
Tak
naprawdę strajkowały w obronie placówki.
Ogłoszenie
drobne: Oszukujemy pracowników.
Zamiast:
poszukujemy.
Strażacy
o pożarze zostali powiadomieni o 3.43. Paliło się mieszkanie na
trzecim piętrze. Na miejsce przyjechały dwa zastępy gaśnicze oraz
wóz drabiniasty.
Wóz
drabiniasty to furmanka do transportu siana i snopów zboża.
W
tekście o listonoszach: dręczyciel.
Miał
być: doręczyciel.
Spółdzielnia
Mieszkaniowa „Marcel” ogłosiła przetarg na dzierżawę lokalu
przy ul. Jana Pawła II/6.
Nierozwiązana
zagadka historii Kościoła: kim był Jan Paweł II/6...?
Zapasy:
W kat. 5 kg zwyciężył Piotr Kneć.
Zabrakło
jednej piątki. Miało być: 55 kg.
Znakomitym
gościem Rud Wielkich był król Jan III Sobieski. Zawitał tu w
sierpniu 1863 roku, kiedy zmierzał z odsieczą Wiedniowi.
W
1863 roku wybuchło powstanie styczniowe. Jan III Sobieski gościł
na Raciborszczyźnie dwa wieki wcześniej, w 1683 roku.
Ogłoszenie
drobne: Masarz chiński kręgosłupa, masarz hawajski.
Masarz
zajmuje się wyrobem wędlin. Chodziło o masaż.
Bartosz Błoński
był jedynym reprezentantem Śląska na Światowych Igrzyskach
Olimpiad Anormalnych w japońskim Nagano.
Anormalny
jest chyba autor tego tekstu.
Spółdzielnia
Mieszkaniowa „Ormowiec” ogłasza przetarg.
Powinien
być: Orłowiec.
Ponadto zaśpiewała
Schola Cantorum Sariensis pod dyrekcją Ewy Dyrdy z parafii pw.
Apostołów Flipa i Jakuba.
Apostołowie
nazywali się Filip i Jakub. Flip był kompanem Flapa i żył
znacznie później.
Kościół pw. św.
Antoniego Paderewskiego.
Paderewski
miał na pierwsze Ignacy, na drugie Jan i był premierem, ministrem,
pianistą, kompozytorem, działaczem niepodległościowym, profesorem
w konserwatorium, kawalerem Orderu Orła Białego, Orderu Imperium
Brytyjskiego oraz francuskiej Legii Honorowej, ale na pewno nie był
świętym. Kościół był pod wezwaniem św. Antoniego Padewskiego.
Henryk Fiegler pod
ziemię zjechał, gdy miał siedem lat i – jak twierdzi – tam
zaraził się bakcylem.
Prawidłowy
związek frazeologiczny to: połknąć bakcyla.
Policjanci
zatrzymali 38-letniego kierowcę małego fiata, który miał we krwi
3,6 promila alkoholu. Do jego zatrzymania przyczynił się inny
kierowca, który jechał ok. 10 kilometrów za maluchem i widział
wariacje malucha.
Tu,
nieopodal jeszcze do niedawna istniejącej kopalni, ciągle
pracującej koksowni, a także tysięcy opalanych miejscowym złotem
palenisk domowych, żyją ludzie-matuzalemy. Jakby owe pyły i dymy
ich się nie imały, jakby sławetny przedwojenny materiał uodpornił
się na trujące wyziewy.
11
maja w Ozimku odbyły się ogólnopolskie zawody mażoretek –
młodych, zgrabnych i pięknych dziewcząt, lekko i zwinnie
żonglujących laseczką.
W
trzech ostatnich fragmentach nie ma literówek. Nigdy nie ukazały
się w druku, ale uznałem, że warto je opublikować ze względu na
barwny język i wybitne walory stylistyczne.
poniedziałek, 4 sierpnia 2014
Po maturze* chodziliśmy do Tęczowej** na kremówki***
W parku Zamkowym wypiliśmy po dwa piwa o nazwie Zamkowe |
Historia ta wydarzyła się
wiosną 1990 roku. Połowa czerwca, siódma klasa, kilkanaście dni
do wakacji. Niby jeszcze rok szkolny, ale oceny już wystawione.
Panuje ogólne rozprężenie: nauczyciele udają, że są strasznie
wymagający, a my udajemy, że przykładamy się do nauki. We
Włoszech właśnie zaczął się mundial. Sensacyjnie, bo w meczu
otwarcia Argentyna przegrała z Kamerunem.
W piłkę z kumplami z
VIIa graliśmy przy każdej nadarzającej się okazji: na wuefie, na
SKS-ie, na długiej przerwie, po lekcjach i trzy razy w tygodniu na
stadionie przy ulicy Srebrnej, gdzie większość z nas trenowała w
grupie trampkarzy Unii Racibórz. Można powiedzieć, że graliśmy w
nogę nieustannie, z przerwami na zajęcia szkolne, posiłki i sen.
Czasem odrabialiśmy lekcje i urządzaliśmy wyścigi motorynek.
Tworzyliśmy wyjątkowo
zgraną ekipę, wygrywaliśmy ze wszystkimi, nawet z ósmoklasistami,
choć trzeba uczciwie dodać, że podporą drużyny był dwa lata
starszy od nas kolega Adam, który drugi raz powtarzał klasę i
nieoczekiwanie dołączył do naszego teamu. Nie za bardzo radził
sobie z geometrią i dopływami Amazonki, za to dryblował i
dośrodkowywał pierwszorzędnie. Byliśmy tak pewni swoich
umiejętności, że postanowiliśmy zmierzyć się z wuefistami, do
których zwracaliśmy się „trenerze” (moja podstawówka
funkcjonowała przy szkole mistrzostwa sportowego. Pływacy i
lekkoatleci mówili „trenerze”, więc my też). Przystali na
naszą propozycję i przed pierwszym gwizdkiem ustaliliśmy, o co
gramy.
– Jeśli wygracie,
kupujemy wam po dwie cole na łebka, jeśli przegracie, stawiacie nam
po dwa piwa – przedstawił warunki jeden z trenerów. No niestety,
przerżnęliśmy koncertowo i po lekcjach zameldowaliśmy się przed
pokojem nauczycielskim z informacją, że już zakupiliśmy 14
browarów. Usłyszeliśmy od swoich pogromców, że chyba rozum nas
opuścił i w tej chwili mamy znikać z alkoholem z terenu szkoły.
Okazało się, że z tym piwem to nasi przeciwnicy tylko tak
zażartowali, dla rozluźnienia przedmeczowej atmosfery.
Zgnębieni przegraną,
wycieńczeni i spragnieni udaliśmy się z tymi piwami do pobliskiego
parku Zamkowego, by spożyć je w pięknych okolicznościach
przyrody. Pewnie wyobrażacie sobie, jak wygląda 14-latek po całym
dniu w szkole, wyczerpującym meczu, przed obiadem, za to po dwóch
piwach... Po wypiciu napojów regeneracyjnych wróciliśmy, a
właściwie dowlekliśmy się, do domów. Przemknąłem do swojego
pokoju i do wieczora zaległem w łóżku, informując
zainteresowanych domowników, że źle się czuję, co zresztą było
zgodne z prawdą.
Jeszcze przed końcem roku
szkolnego wzięliśmy udział w międzyszkolnym turnieju piątek
piłkarskich. Chciałbym napisać, że go wygraliśmy, ale chyba tak
nie było. Na pewno zagraliśmy w finale i był to wyrównany mecz.
Tyle pamiętam. Wynik: 4:3, może 3:2. Pamiętam też, że w nagrodę
dostaliśmy pamiątkowe dyplomy i po reklamówce gadżetów, wśród
których był otwieracz do butelek. Zdaje się, że organizatorzy nie
chcieli, żebyśmy się męczyli z otwieraniem piwa o kant ławki
parkowej.
* nie po maturze, tylko
parę lat przed maturą
** nie do Tęczowej, tylko
do parku nad Odrą
*** nie na kremówki,
tylko na piwo
sobota, 19 lipca 2014
Jeśli wszystko dobrze się ułoży, usłyszymy się w niedzielę
Najpopularniejszy minicykl Kabaretu Olgi Lipińskiej „Chata rozśpiewana” kończył się wezwaniem „Idźta przez zboże! We wsi Moskal stoi!” |
Znacie
to uczucie, gdy podczas rozmowy ze znajomymi wyczekujecie, kiedy w
końcu rzucą to swoje ulubione powiedzonko? Zdaje się, że chyba
wszyscy nadużywamy jakiegoś słowa bądź zwrotu, bez którego
żadna pogawędka nie może się obejść. Moja pani od polskiego w
podstawówce co chwilę wtrącała słowo „naturalnie” („Dzisiaj
porozmawiamy o upodobnieniach postępowych i wstecznych oraz –
naturalnie – o udźwięcznieniach i ubezdźwięcznieniach”).
Często to „naturalnie” słyszałem, ale jakoś mi to nie
przeszkadzało, z czasem nawet je polubiłem. W tej samej podstawówce
pani od matematyki dla przeciwwagi zatraciła się w słowie „kuźwa”
(„Kuźwa, Bożyński, nie rozumiesz metody przeciwnych
współczynników? Przecież to jest proste, kuźwa!”). Profesor od
literatury powszechnej upodobał sobie „w try miga” („Do
literatury europejskiej muzy wprowadził Hezjod. W try miga wyjaśnię,
jak się nazywały i którymi dziedzinami sztuki oraz nauki się
opiekowały”).
Według
mojego rozeznania trzy najbardziej nadużywane wtrącenia to:
„właśnie”, „generalnie” i „wiesz”. W raciborskich
dzielnicach Brzezie, Płonia, Ocice, Markowice, Studzienna i Miedonia
funkcjonuje wariant „wiysz jako” („Brzeziki zaś przejebały
mecz. Spadnom do C klasy, wiysz jako?”).
Tomasz
Beksiński miał zwyczaj wtrącać „proszę ja ciebie” – może
nie w audycjach, ale w wywiadach już tak. Sympatyczne było to
„proszę ja ciebie”. Mniej sympatyczne, a w zasadzie
doprowadzające mnie do szewskiej pasji, jest „umówmy się”.
Kilka lat temu jakiś idiota zaordynował, że dobrze jest od czasu
do czasu wtrącić „umówmy się”, i zapanowała moda na to
kretyńskie i pozbawione sensu powiedzenie. Od tego czasu naród
polski nieustannie się umawia. Niekwestionowanym liderem w
wypowiadaniu „umówmy się” jest Tomasz Sianecki, który w każdym
„Szkle kontaktowym” musi użyć tego zwrotu, wtedy muszę
wyłączyć telewizor, żeby się więcej nie denerwować.
Stanisława Ryster prowadziła „Wielką grę” przez 31 lat |
Ulubionym
słowem Stanisławy Ryster, prowadzącej teleturniej „Wielka gra”,
było „Wyśmienicie!” (– Jak miały na imię siostry Fryderyka
Chopina? – pytała Stanisława Ryster. – Ludwika, Izabella i
Emilia – odpowiadał uczestnik teleturnieju. – Wyśmienicie! –
wołała pani Stanisława).
Po
nieudanym meczu polskiej reprezentacji w piłce nożnej trener
obowiązkowo wygłasza następujące zdanie: „Zrealizowaliśmy
założenia taktyczne i stworzyliśmy dogodne sytuacje do zdobycia
bramki, niestety zabrakło skuteczności”. Bez tego krótkiego
podsumowania mecz reprezentacji się nie liczy, a uwaga o
zrealizowanych założeniach taktycznych i braku skuteczności jest
warunkiem sine qua non każdego pomeczowego komentarza.
Wiadomo,
że przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka. Kibice polskiej drużyny narodowej przyzwyczaili się do skandowania wciąż tych
samych słów zachęty, zwątpienia oraz dezaprobaty. Całą pierwszą
połowę meczu zjednoczeni w trudzie zagrzewają piłkarzy gromkim
„Pol-ska! Biało-czerwoni!” (zachęta). Gdzieś tak w 75. minucie
już
bez wiary w sukces mobilizują zespół stanowczym „Pol-ska grać!
Kur-wa mać!” (zwątpienie), a w 90. minucie rozlega się znajome
„Wy-pier-da-lać!
Wy-pier-da-lać!” (dezaprobata).
Ulubionym
zwrotem trenera Jacka Gmocha jest „Nie
mówię, że nie” („W eliminacjach do mistrzostw Europy Polacy
zagrają z Niemcami. Czy w październiku padnie wynik dwucyfrowy? Nie
mówię, że nie”).
Równie
przewidywalni są kibice Unii Racibórz, która w ostatnich latach
rozpaczliwie broni się przed spadkiem z IV ligi i utrzymanie
zapewnia sobie dopiero w ostatniej kolejce ligowej. Co roku w połowie
czerwca, po meczu ostatniej szansy, przy ulicy Srebrnej rozlega się
triumfalna pieśń „Nigdy nie spadnie! Hej Unia nigdy nie
spadnie!”. Na taki doping może dziś liczyć klub, w którym
karierę zaczynali Hubert Kostka i Franciszek Smuda.
Okazuje
się, że również maratończycy posługują się niemal
identycznymi frazami, zwłaszcza w stanie skrajnego wyczerpania. Po przebiegnięciu mniej więcej 37 kilometrów swoje przemyślenia
werbalizują w następujący sposób: „Ja pierdolę... Ostatni raz... O
kurwa, moje łydki... Nigdy więcej!”.
Wojciech Mann poranną audycję kończy zawsze tym samym zdaniem |
Jakub
Strzyczkowski „Za, a nawet przeciw” niezmiennie kończy słowami:
„Do usłyszenia jutro, obecność
obowiązkowa”, a Marcin Kydryński w niedzielnej audycji jazzowej
żegna się ze słuchaczami krótkim „Tymczasem!”. W Kabarecie
Olgi Lipińskiej najpopularniejszy minicykl o rodzinie Wściekliców
za każdym razem kończył się przejmującym wezwaniem „Idźta
przez zboże! We wsi Moskal stoi!”. Wbrew obiegowej opinii nie jest
to cytat z Mickiewicza, Słowackiego, Sienkiewicza, Gałczyńskiego
ani z Wyspiańskiego. Olga Lipińska wymyśliła to zawołanie sama i
dziś jest to już cytat z klasyki polskiego kabaretu.
niedziela, 6 lipca 2014
Co mają ze sobą wspólnego Isaac Newton, Pippi Langstrump i Jan Maria Rokita?
Isaac Newton... |
No właśnie: co mają ze
sobą wspólnego Isaac Newton, Pippi Langstrump i Jan Maria Rokita?
Nic, ale przyznacie, że to pytanie Was zafrapowało. No dobra, może
mają oryginalne fryzury, ale na tym podobieństwa się kończą.
W świecie nadmiaru informacji tytuł oraz początek tekstu muszą zaciekawić, wtedy jest szansa, że czytelnik zapozna się z całą treścią. Niezwykłą zdolność w przyciąganiu uwagi oraz kształtowaniu komunikacyjnych nawyków współczesnego czytelnika osiągnęły tabloidy, które już w tytułach tekstów jednocześnie przerażają, bawią i żenują. Do tabloidów doszlusowały liczne portale informacyjne, które w nieustającej walce o kliknięcie obniżają swój poziom w postępie geometrycznym. Już dawno przestały rzetelnie informować i skupiły się na klikalności. Niestety, żyjemy w czasach polityczno-plotkarskiego spamu, którym codziennie jesteśmy zarzucani, a spory narodowe toczą się o wypowiedź Ziutka, którego nagrał Dzidek. Ziutek i Dzidek chcą, by naszym życiem zawładnęły dyktat doraźności i komentarz do nieważności. Tylko od nas zależy, czy na to pozwolimy.
W świecie nadmiaru informacji tytuł oraz początek tekstu muszą zaciekawić, wtedy jest szansa, że czytelnik zapozna się z całą treścią. Niezwykłą zdolność w przyciąganiu uwagi oraz kształtowaniu komunikacyjnych nawyków współczesnego czytelnika osiągnęły tabloidy, które już w tytułach tekstów jednocześnie przerażają, bawią i żenują. Do tabloidów doszlusowały liczne portale informacyjne, które w nieustającej walce o kliknięcie obniżają swój poziom w postępie geometrycznym. Już dawno przestały rzetelnie informować i skupiły się na klikalności. Niestety, żyjemy w czasach polityczno-plotkarskiego spamu, którym codziennie jesteśmy zarzucani, a spory narodowe toczą się o wypowiedź Ziutka, którego nagrał Dzidek. Ziutek i Dzidek chcą, by naszym życiem zawładnęły dyktat doraźności i komentarz do nieważności. Tylko od nas zależy, czy na to pozwolimy.
Oczywiście nie ma nic
złego w tym, że autor tekstu chce czytelnika zaciekawić i skłonić
do dalszej lektury. Jak tego dokonać? Już na wstępie należy go
zaintrygować.
...Pippi Langstrump |
Jeśli już jesteśmy przy
świątyni... Jak zachęcić parafian do jej sprzątania?
Oryginalnie. Nieszablonowo. I za pomocą zaskakującej składni.
Parafianie we wsi Bagno (województwo dolnośląskie) zapoznali się
z taką odezwą: „Są duże problemy ze sprzątaniem kościoła.
Dużo ludzi uchyla się od tego obowiązku, przynosząc na plebanię
zwolnienia. Od tej chwili ksiądz proboszcz nie przyjmuje żadnych
usprawiedliwień”. To zaledwie trzy pierwsze zdania: są problemy,
jest uchylanie się, ksiądz traci cierpliwość. Czy po takim wstępie
można przerwać lekturę?!
...i Jan Maria Rokita nie mają ze sobą nic wspólnego, ale już sama sugestia, że jednak mają, wzbudza ciekawość |
Jeśli choć trochę się
wysilicie, możecie sprawić, że najnudniejszy tekst nieoczekiwanie
stanie się atrakcyjny. Kluczem do sukcesu jest brawurowy początek.
Oto przykład. W 1997 roku prezydent Kwaśniewski wymyślił, by do
każdego domu i każdego mieszkania w Polsce wysłać Konstytucję
RP. Przyznacie, że wysyłanie ustawy zasadniczej mieszkańcom kraju,
którzy mają alergię na wszelki druk, to dość osobliwy pomysł.
Rzuciłem okiem na pierwsze zdanie, które sprawiło, że dzieło
pochłonęło mnie bez reszty. Autorzy konstytucji postanowili
rozpocząć ją zdaniem wielokrotnie złożonym. Niesłychanie
wielokrotnie złożonym! Składającym się ze 192 wyrazów! Tak
działa magia pierwszego zdania...
Tym niekonwencjonalnym komunikatem ksiądz parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Bagnie mobilizuje wiernych do sprzątania kościoła |
192 wyrazy! Nawet w
brytyjskiej konstytucji nie ma 192-wyrazowego zdania. Może dlatego,
że Brytyjczycy jej nie mają.
piątek, 20 czerwca 2014
Mundialowy słownik frazeologizmów i zwrotów okołofutbolowych
Oscar Boniek García Ramírez – polski akcent brazylijskiego mundialu. Ten 30-letni reprezentant Hondurasu (Ameryka Środkowa) drugie imię otrzymał na cześć Zbigniewa Bońka |
Portugalczycy
wrócili z dalekiej podróży.
To
tylko zażegnanie niebezpieczeństwa pod portugalską bramką, a nie
relacja z zakończenia udanej wyprawy konkwistadorów w Azji
Południowo-Wschodniej.
Dante
przeczytał Hondę.
Zdanie
pozornie absurdalne, sugerujące, że autor „Boskiej komedii”
zapoznał się z prospektem emisyjnym korporacji motoryzacyjnej. W
rzeczywistości brazylijski obrońca Dante Bonfim Costa (grający na
co dzień w Bayernie Monachium) zapobiegł dośrodkowaniu Keisuke
Hondy (skrzydłowego CSKA Moskwa).
Neapolitańczyk
skasował Japończyków.
Mogłoby
się wydawać, że to opis porachunków mafiosów kamorry i jakuzy.
Jeśli usłyszycie takie zdanie, możecie być pewni, że Lorenzo
Insigne przerwał akcję Japończyków i nikt przy tym nie zginął.
Neymar
zagrał piłkę na krótki słupek.
Wysokość
słupków jest identyczna i wynosi 2,44 m. Umowna zmienna długość
słupków jest uzależniona od tego, z której strony ustawiony jest
bramkarz i z której strony boiska biegnie napastnik. Bramkarz ustawia się przy tym słupku,
który jest bliżej nadbiegającego piłkarza. Wtedy ten słupek
nazywa się krótkim, a ten dalszy długim.
Steven
Gerrard uderzył po długim rogu.
Nie
ma tutaj mowy o aluzji, jakoby żona bramkarza miała problem z
wiernością. Długi róg to ten z narożników bramki, który jest
bardziej odległy dla zbliżającego się z piłką zawodnika.
Fernando
Muslera umiejętnie skrócił kąt.
Nie
chodzi o zajęcia wyrównawcze z geometrii w jednej z podstawówek w
Montevideo, lecz o interwencję urugwajskiego bramkarza, który w
sytuacji 'sam na sam' wychodzi do napastnika, zmuszając go do
strzału bądź dryblingu.
Arjen
Robben idealnie skleił piłkę.
Takie
zdanie może sugerować, że oglądamy holenderską wersję programu
telewizyjnego „Zrób to sam”, który przez 24 lata prowadził
Adam Słodowy. 'Skleić piłkę' w piłkarskim żargonie to inaczej
doskonale ją przyjąć, tak by nie odskakiwała.
Honduranie
postawili autobus.
W
żadnym wypadku nie jest to zaproszenie na autokarową wycieczkę po
Ameryce Środkowej, tylko rozpaczliwa obrona z udziałem 11
zawodników w polu karnym.
Tim
Cahill poszedł na przebitkę z Sergio Ramosem.
Prawdziwy Boniek, urodzony 58 lat temu w Bydgoszczy (Polska północna) |
Opole,
Gliwice, Tczew, Rio de Janeiro, Racibórz, Mampong (Ghana), Santo
André (Brazylia), Bosanska Gradiška (Bośnia i Hercegowina).
To
nie jest gra w 'państwa-miasta'. W tych miejscowościach urodzili
się i wychowali niektórzy reprezentanci Niemiec.
Zadaniem
Perišicia jest czyszczenie przedpola.
Brzmi
jak zakres obowiązków gastarbeitera z Bałkanów zatrudnionego u
bauera w Dolnej Saksonii, ale to tylko główne zadanie defensywnego
pomocnika reprezentacji Chorwacji.
Suárez
i Hernández rozklepali Anglików.
Nie
jest to podsumowanie bójki przed londyńskim pubem pomiędzy
Latynosami i miejscowymi, tylko udana wymiana podań urugwajskich
napastników, którzy za pomocą szybkich zagrań wewnętrzną częścią stopy (z tzw. klepy, pierwszej piłki, czyli bez przyjęcia) mijają kolejnych Anglików.
środa, 18 czerwca 2014
Algebra wyższa w służbie futbolu
Piłka nożna to nie tylko hat tricki, kornery i no-look passy. Piłka nożna to również pierwiastki, kosinusy i permutacje |
Podczas
każdego mundialu z niecierpliwością czekam na zakończenie drugiej
rundy rozgrywek grupowych, kiedy komentatorzy oraz specjaliści od
prawdopodobieństwa warunkowego i kombinatoryki z zapałem
przystępują do analizy szans na awans poszczególnych
reprezentacji.
Z
każdej grupy wychodzą dwie drużyny. Jak wiadomo, każdy gra z
każdym, zatem wszystkie drużyny rozgrywają po trzy mecze. Za
wygraną są 3 punkty, za remis 1 punkt, za przegraną obelgi od
kibiców. Maksymalnie można zdobyć 9 punktów.
W
potocznej świadomości kibica utrwaliło się przekonanie, że awans
mogą zapewnić minimum trzy punkty (i to przy sprzyjającej kombinacji
rezultatów w danej grupie). Dość często pozwala na to dorobek
czteropunktowy, a pięć punktów to już sytuacja komfortowa. Co jak
co, ale sześć punktów to murowany awans!
To oczywiście nieprawda. Sześć punktów może nie wystarczyć, z kolei dwa punkty mogą
otworzyć drogę do fazy pucharowej. Teoretycznie. Ale mogą!
Hipotetycznie... Ale mogą!!!
Wariant,
w którym trzy zespoły gromadzą po 6 punktów:
Polska
> Anglia
Niemcy
< Czechy
Polska
> Niemcy
Anglia
> Czechy
Czechy
> Polska
Niemcy
< Anglia
Polska:
6 punktów (3,3,0)
Anglia:
6 punktów (0,3,3)
Niemcy:
0 punktów (0,0,0)
Czechy:
6 punktów (3,0,3)
Odpadają
źli Niemcy i drużyna z niekorzystnym bilansem bramkowym (mimo że
zdobyła aż 6 punktów).
Wariant,
w którym trzy zespoły gromadzą po 2 punkty:
Polska = Anglia
Niemcy > Czechy
Polska < Niemcy
Anglia = Czechy
Czechy = Polska
Anglia < Niemcy
Polska: 2 punkty (1,0,1)
Anglia: 2 punkty (1,1,0)
Niemcy: 9 punktów (3,3,3)
Czechy: 2 punkty (0,1,1)
Tym razem paskudni Niemcy
triumfują. Wraz z nimi do fazy play-off awansuje drużyna z
najkorzystniejszym bilansem bramkowym (mimo że uciułała zaledwie 2
punkty).
poniedziałek, 9 czerwca 2014
Państwo na literę T (nad Oceanem Śródziemnomorskim)
Turcja leży nad Morzem Śródziemnym. Niektórzy twierdzą, że nad Oceanem Śródziemnomorskim |
Chyba wszyscy przeżywamy
czasem takie okropne chwile, kiedy poziom żenady dobiegający z
telewizora czy radia przekracza nasze zdolności percepcji. Wtedy
pospiesznie przełączamy na inny kanał bądź wyłączamy
radioodbiornik. Trudno takie zachowanie
racjonalnie wytłumaczyć, wszak osobiście nie mamy z ową
żenadą nic wspólnego: przecież nie kompromituje się nasza
siostrzenica Magdalena ani wujek Joachim. Mimo wszystko skręcamy się
w fotelu, zakrywamy oczy i uszy, wreszcie psychicznie nie
wytrzymujemy i przełączamy na inny program.
Po obejrzeniu kolejnej
żałosnej pyskówki polityków zastanawiamy się: to brawurowy
pastisz, sztubackie wygłupy czy też to wszystko było na
poważnie...? Przyznajcie, że nieraz nie byliście w stanie
przełączyć na inny kanał. Wsłuchujecie się w ten język pełny
karkołomnych konstrukcji gramatycznych, o składni swobodnej, ubogim
słownictwie i nie znajdujecie w sobie
siły, by przestać to oglądać. To jak hipnoza.
Kiedyś zahipnotyzowała
mnie młoda dama, która prowadziła nocny program zgadywankowy.
Każdy! Każdy z was choć raz oglądał taki program! Prowadząca,
ponętna białogłowa, zachęcała telewidzów do odgadnięcia
prostego rebusu. Myślę, że nawet telewidz z IQ 60 już po chwili
wiedział, że rozwiązaniem zagadki jest Turcja, ale przecież nie o
rozwiązanie w takich konkursach chodzi, tylko o to, żeby widzowie
wydzwaniali i w oczekiwaniu na połączenie płacili 7 zł plus VAT
za każdą minutę.
Powiedzieć,
że to dziewczę było ograniczone umysłowo, to nic nie powiedzieć.
Przez kwadrans jej buzia się nie zamykała, pomimo to nie zdołała
ułożyć przynajmniej jednego zdania współrzędnie złożonego,
zaprezentowała za to nad wyraz żenujący słowotok, a swoją
zdumiewającą ignorancję nadrabiała zaangażowaniem. Kiedy już
zamierzałem wyłączyć telewizor, niewiasta zakończyła swój
strumień świadomości zdaniem: „Na pewno wiedzą państwo, o
który kraj chodzi: ma sześć liter, zaczyna się na 'T' i leży nad
Oceanem Śródziemnomorskim”. Uśmiechnęła się przy tym
frywolnie i jeszcze raz podała numer telefonu, zachęcając do
dzwonienia.
Nieraz się
zastanawiam, co słychać u tej dziewczyny. Czy zrobiła karierę w
telewizji? Czy nadal wypowiada zdania pozbawione składni? Czy
neurony w mózgu przestawiły się w jakiś bardziej obiecujący
układ? Niektóre pytania powinny pozostać bez odpowiedzi...
Wielu z nas
wyrzuca sobie braki w wykształceniu. Sporządzamy listę lektur, po
które koniecznie musimy sięgnąć, i przysięgamy sobie, że na
pewno te książki przeczytamy. Zachowujemy się jak Adaś
Miauczyński, który w filmie „Nic śmiesznego” spogląda na
siebie samokrytycznie i gorzko podsumowuje swoje życie:
I jak ja
stanę przed Bogiem? Czy bogami może? Co będę prezentował, gdy
przestanę być? Jaki będę miał bilans? Jakie winien i ma?
Humanista bez łaciny i greki, inteligent bez choćby angielskiego,
rosyjski słabo i w razie czego Danke schön, z ledwie liźniętą
rodzimą klasyką, która mnie zresztą żenuje i nudzi, z
nieprzeczytaną Biblią, ledwie zaczętym Proustem, Joyce’em, bez
obejrzanych teatrów i filmów, bez prawie wszystkiego zresztą,
czego nie było w telewizji...
W Stanach Zjednoczonych ukazuje się 1480 dzienników. Kandydatka republikanów na urząd wiceprezydenta nie potrafiła wymienić ani jednego tytułu prasowego |
Przykłady?
Kandydatka na urząd wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych
przekonywała osłupiałych dziennikarzy, że rolę premiera Wielkiej
Brytanii pełni królowa Elżbieta II. Nigdy nie słyszała o
Systemie Rezerwy Federalnej. Zapytana podczas kampanii prezydenckiej
o stosunki USA z Rosją odpowiedziała, że zna się na tym, bo –
cytuję! – „Rosję prawie widać z Alaski”. Nie potrafiła
wymienić żadnej gazety, którą czyta. Żadnej! Nie znała ani
jednego tytułu prasowego ukazującego się w Stanach Zjednoczonych.
Wielu
polskich polityków (od lewa do prawa) nie zaprząta sobie głowy
takimi drobiazgami jak znajomość przełomowych wydarzeń w historii
kraju. Jedni bez mrugnięcia okiem zapewniają, że powstanie
warszawskie wybuchło w 1988 roku, a stan wojenny wprowadzono w 1989.
Inni na pytanie, kiedy Polska wstąpiła do Unii Europejskiej,
uśmiechają się uroczo i odpowiadają, że w latach 80.
sobota, 24 maja 2014
O tym, jak nie pojechałem na mundial
Osiem
lat temu, około godziny ósmej wieczorem i chyba po ósmym piwie
ustaliłem z kolegami, że powinniśmy pojechać na mistrzostwa
świata w piłce nożnej, ponieważ miały się odbyć w Niemczech.
Tak blisko jeszcze nigdy nie było. Wybierzemy miasto jak najbliżej
granicy, wsiądziemy do pociągu i poczujemy atmosferę mundialu. Do
układu z Schengen Polska miała wejść dopiero pod koniec 2007
roku, zatem potrzebne były paszporty. Ważność mojego właśnie się kończyła,
więc udałem się do stosownego urzędu celem wyrobienia nowego.
Pozostało
zgłosić grupę czterech osób, wybrać miasto i określić, który
mecz nas interesuje, np.: pierwszy mecz grupy A w Monachium;
ćwierćfinał w Hamburgu; finał w Berlinie. Na wstępie
zrezygnowaliśmy z fazy pucharowej, ponieważ ceny biletów nie
korelowały z naszymi możliwościami finansowymi. W miarę
przystępne były ceny biletów na mecze grupowe. Losowanie odbywało
się w ciemno i nie było wiadomo, na jakie drużyny trafimy.
Wykoncypowaliśmy, że pojedziemy do Lipska (bo blisko) na ostatni
mecz w grupie D (bo w ostatnim meczu grupowym drużyny nie będą
kalkulowały i zagrają ofensywnie), który miał się odbyć 21
czerwca 2006 roku.
Puściliśmy
wodze fantazji i już widzieliśmy siebie na trybunach popijających
piwko i oglądających bądź to mecz Polska – Niemcy, a może
Anglia – Szwecja. Niewykluczone, że będziemy obserwować zmagania
Argentyny z Holandią albo Brazylii z Chorwacją. Napaliliśmy się
na te mistrzostwa jak szczerbaty na suchary i oczywiście
dopuszczaliśmy możliwość, że nie wylosujemy wejściówki na hit
i w ostateczności możemy trafić na mecz Francja – Szwajcaria lub
Australia – Japonia. Niestety, nie przypuszczaliśmy, że los tak
okrutnie zakpi z naszych mundialowych marzeń i zaserwuje nam
widowisko Iran – Angola. Aż dziw bierze, że te reprezentacje
zakwalifikowały się do turnieju! Przejrzeliśmy na spokojnie listę
uczestników mundialu i jednomyślnie orzekliśmy, że wśród 32
reprezentacji nie ma równie beznadziejnych, nic nieznaczących i
bezbarwnych drużyn, które zresztą solidarnie odpadły już w ósmym
dniu mistrzostw.
Na
szczęście nie wylosowaliśmy tej czteroosobowej wejściówki, a
mundial obejrzeliśmy w kraju. O ile Iran i Angola zachowywały
iluzoryczne szanse na awans ponad tydzień, to reprezentacja Polski
straciła je tak naprawdę w 80. minucie pierwszego meczu, kiedy
Ekwador strzelił nam drugą bramkę. Naturalnie drugi mecz, z
Niemcami, przegraliśmy. Naturalnie bramkę straciliśmy, jak to z
Niemcami, w 91. minucie. Przed ostatnim meczem (z Kostaryką) w
przedmeczowym studiu pojawili się spece od permutacji,
prawdopodobieństwa warunkowego i kombinatoryki,
którzy zapewniali widzów, że nie wszystko stracone. Co prawda
Bosacki strzelił dwie bramki, ale do szczęścia zabrakło wygranej
Ekwadoru z Niemcami 5:0 i wycofania się gospodarzy z mistrzostw.
sobota, 17 maja 2014
Siostra Tracy, siostra Trixie
Stephanie (Tracy) i Frank (Tom). Po godzinach zamieniają się w detektywów |
Oglądałem dziś film
dokumentalny „Polacy w Rzymie i Watykanie”. Odcinek poświęcono
zakonnicom, które opowiadały o swojej pracy: o tym, jak gotują
pierogi dla Gwardii Szwajcarskiej, jak pielęgnują Ogrody
Watykańskie, jak śmigają po Rzymie fiatami punto i załatwiają
rozmaite sprawy. Snuły opowieści o Watykanie, o swojej wierze, o
potrzebie modlitwy. Zakonnice były w różnym wieku: koło
trzydziestki, ale też pod siedemdziesiątkę. Kiedy oglądam podobne
dokumenty albo czytam reportaże o życiu zakonnym, próbuję
wychwycić choć jedno normalne imię tej czy innej służebnicy
Pańskiej. To niemożliwe. Zwróciliście uwagę, że wszystkie
siostry zakonne nazywają się tak jakoś dziwnie? Zawsze jest jakaś
siostra Macieja, siostra Irmina, siostra Eufemia czy inna
Scholastyka. Całym tym zgromadzeniem zwykle zawiaduje matka
przełożona Hieronima bądź Marcjanna. Spotkaliście kiedyś
siostrę Dżesikę albo siostrę Amandę? Czy ktoś z was miał
religię z siostrą Pamelą albo z siostrą Sandrą? Ja nie... Odkąd
pamiętam, w habicie zawsze była Marcelina bądź Faustyna, nigdy
Mariola albo Vanessa. Nigdy!
Trixie i jej bliźni Hank rozmawiają o życiu |
Pod koniec lat 80. w
Telewizji Polskiej można było zobaczyć amerykański serial
„Detektyw w sutannie”, w którym misiowaty ksiądz Frank Dowling
(Tom Bosley) wespół z młodziutką i zgrabną siostrą zakonną
Stephanie Oskowski rozwiązywał kryminalne zagadki. No właśnie...
Stephanie. Czyli Stefania. Nie mogła mieć na imię jakoś
normalnie? Na przykład tak jak odtwórczyni tej roli, Tracy Nelson?
Siostra Tracy brzmi znacznie lepiej. Albo Trixie. To imię wykorzystano w innym serialu, 20 lat później. Trixie w
„Californication” również miłowała swych bliźnich, choć
trzeba doprecyzować, że ukojenie, które oferowała, nie do końca
miało charakter duchowy. I niekoniecznie bezinteresowny.
piątek, 9 maja 2014
12 wirujących karłów, czyli system mnemotechniczny
Studentka dziennikarstwa Sondra Pransky i prestidigitator Sid Waterman, czyli Scarlett Johansson i Woody Allen |
Od lat zżymam się na
znajomych, którzy nie są w stanie zapamiętać swojego numeru
telefonu, przy płaceniu rachunku nie mogą skojarzyć numeru PIN
karty i nie wiedzą, jaki mają PESEL. Nie potrafię zrozumieć, jak
można nie przyswoić swojego PESEL-u – jedynego numeru, który nie
zmienia się przez całe życie i składa się z 11 cyfr, z czego
sześć to data narodzin, więc do zapamiętania pozostaje zaledwie
pięć. Mój PESEL jest łatwy do zapamiętania: występuje w nim
ciąg cyfr liczby π po przecinku (z jednym, łatwym do zapamiętania,
wyjątkiem). Kiedy z pamięci wpisuję go do stosownej rubryki,
urzędniczka okazuje szczere zdumienie, jakbym co najmniej wiedział,
ile dokładnie wynosi pierwiastek z 13. PIN do telefonu jest niemal
identyczny z rejestracją poprzedniego samochodu, z kolei PIN do
karty mBanku ułożyłem osobiście: jest to wynik pierwszego
wygranego meczu rybnickich żużlowców po pamiętnym awansie do
ekstraligi w 2003 roku. Na tę wygraną w najwyższej klasie
rozgrywkowej kibice speedwaya w Rybniku czekali 10 lat, bo tyle zajął
drużynie powrót do grona czołowych zespołów w kraju.
Istnieje wiele sposobów
ułatwiających zapamiętywanie niezliczonych loginów, PIN-ów i
PUK-ów. Oryginalną metodę przypominania sobie takich informacji
zaprezentował Woody Allen w filmie „Scoop – Gorący temat”.
Zagrał w nim magika Sida Watermana, który usiłuje zapamiętać
szyfr podany przez dziennikarza Joe Strombela.
– Zapamiętaj: 16, 21,
12 – poinstruował Watermana i Sondrę Pransky (Scarlett
Johansson), po czym zniknął.
– 16 niebieskich koni,
21 odrzutowców i 12 karłów. 12 wirujących karłów. Wirujące
karły... – wymamrotał do siebie Waterman, przekonany, że i tym
razem system mnemotechniczny go nie zawiedzie.
Kiedy stanął przed
drzwiami, które należało odkodować, nie był już tak pewny
siebie:
– To było... Osiem
niebieskich koni...? Nie! Dwa! Zaraz... 10 wirujących karłów. Nie.
12 odrzutowców i osiem... Uspokój się... To było osiem mleczarek
i trzy francuskie kurki. Nie! 16... Zaraz, 21 odrzutowców, 12
wirujących karłów. Eureka! – ostatecznie przypomniał sobie
szyfr.
Pewnego późnego
popołudnia mój system mnemotechniczny kompletnie mnie zawiódł.
Zatankowałem samochód do pełna, udałem się do kasy i za nic nie
mogłem przypomnieć sobie PIN-u... To była nowa karta z zupełnie
nowym PIN-em, którego nie zdążyłem skutecznie wprowadzić do
sieci prostych skojarzeń. Pamiętałem tylko pierwszą cyfrę, a
kolejności pozostałych nie byłem pewien. Po kartę z mBanku z
wynikiem meczu ROW Rybnik – Apator Toruń nawet nie sięgałem, bo
na niej zawsze są pustki. Pani kasjerka, 30-letnia brunetka o
urodzie Zooey Deschanel, anulowała transakcję, uśmiechnęła się
służbowo, wskazała na ekspres do kawy i zaproponowała, żebym
przy małej czarnej z cynamonem spokojnie zastanowił się nad
kolejnością cyferek, bo jeśli pomylę się po raz trzeci, to karta
zostanie zablokowana i nie będę mógł wyruszyć w dalszą podróż.
Obce miasto, wieczór, banki pozamykane, gapię się w sufit i
zaczynam kombinować jak magik Waterman: trzy wirujące kebaby,
osiem... Nie... Czterech żużlowców pod taśmą startową... Nie!
Siedem żyraf na wybiegu... Cztery kebaby z sosem ostrym... Nie...
Siedem czirliderek i trzy pizze...
Po dłuższej chwili
przypomniałem sobie ten cholerny PIN, zapłaciłem, przeprosiłem za
zamieszanie i zawstydzony odjechałem w siną dal.
niedziela, 27 kwietnia 2014
Latający Cyrk Rzeczypospolitej Polskiej
Niedawno odkurzyłem
kolekcję DVD „Latającego Cyrku Monty Pythona” i w ciągu paru
dni obejrzałem wszystkie odcinki. Co prawda w tłumaczeniu Elżbiety
Gałązki-Salamon, a nie Tomasza Beksińskiego, ale jak się nie ma,
co się lubi, to się lubi, co się ma. Cóż powiedzieć... Ekipa
Idle, Palin, Jones, Gilliam, Cleese i Chapman czterdzieści lat temu
zaprezentowała humor, który przypadł mi do gustu. Bardziej niż
występy spółki Gowin, Żalek, Godson, Migalski, Jakubiak i Wipler.
Wipler niestety opuścił paczkę, ale Chapmana też już nie ma,
zatem siły są wyrównane.
Gdyby twórcy serialu
zdecydowali się na jego kontynuację, polskie serwisy informacyjne
mogłyby wydatnie posłużyć im za materiał do skeczów. Na
przykład Gowin podczas partyjnej konwencji wkraczający na scenę
przy dźwiękach „Rydwanów ognia” Vangelisa czy muzyce z filmu
„Piraci z Karaibów”. Czy John Cleese albo Terry Gilliam wpadliby
na taki pomysł? Nie sądzę. Wymyślił to sztab komików
zatrudnionych przez Gowina.
Skeczu, w którym premier aprobuje kandydaturę do europarlamentu kobiety,
której polityczne kwalifikacje sprowadzają się do tego, że nieźle
pływa, w ogóle nie trzeba wymyślać! To się dzieje naprawdę!
Jeśli Jędrzejczak się powiedzie, dołączy do grona wytrawnych
polityków Platformy Obywatelskiej: kick bokserki Iwony Guzowskiej
(nigdy nie wiadomo, kiedy doświadczenie z ringu przyda się w parlamencie), żużlowca Roberta Wardzały, snowboardzistki Jagny
Marczułajtis i piłkarza Romana Koseckiego. Naprawdę uważacie, że
Pythoni skompletowaliby taki skład i wykorzystali w skeczu?!
Wątpię...
Po boksera sięgnęli również figlarze z Solidarnej Polski. To jedna z nielicznych partii, której
już skład kierownictwa jest obietnicą wybornego żartu. Do
polityki zdołali namówić pięściarza o rozumku początkującego
ministranta. To jest lepsze od skeczu o zdechłej papudze i
ministerstwie głupich kroków.
Konferencje prasowe,
miesięcznice, rocznice i marsze Prawa i Sprawiedliwości z udziałem
Kaczyńskiego i jego ferajny to pierwszorzędny materiał na numery,
przy których w ogóle bym nie majstrował. To są gotowce, które
nie wymagają redakcji!
Wielbiciele „Latającego
Cyrku Monty Pythona” wiedzą, że twórcy tego serialu zdołali
wydrwić wszystkich i złamali wszelkie tabu. Oberwały wszystkie
klasy społeczne, królowa, duchowieństwo, a nawet sam papież. Nie
wpadli tylko na brawurowy pomysł, by w procesie przed trybunałem
beatyfikacyjnym o świętości papieża zaświadczał niewierzący
postkomunista. No cóż, pod koniec lat 60. Olek dopiero kończył
podstawówkę...
czwartek, 10 kwietnia 2014
Dwa światy
Valencia odrobiła straty z Bazylei. 5:0 i awans do półfinału LE |
Mecz Valencia CF – FC
Basel, czyli Walencja – Bazylea. To nawet nie Liga Mistrzów,
zaledwie Liga Europejska, czyli tzw. puchar pocieszenia. 120 minut
(była dogrywka) na pełnym sprincie. Mnóstwo kapitalnych akcji, w
gruncie rzeczy niemal wyłącznie kapitalne akcje. Dokładne
zagrania, 40-metrowe krosy, nikomu nie odskakuje piłka, żadnych
przyjęć na dwa razy, gra na jeden kontakt, żadnego
bezproduktywnego snucia się po boisku, żadnych kółeczek i
zastanawiania się, komu podać czy też jak pozbyć się piłki,
dziesiątki idealnie dogranych no-look passów. Tempo zabójcze:
piłkarze albo doskonale przygotowani motorycznie, albo naszprycowani
efedryną – tertium non datur. Pięć fantastycznych bramek po
genialnych akcjach. A to wszystko na wybudowanym w 1923 roku
stadionie, który urodą i funkcjonalnością bije na łeb niejeden
nowoczesny obiekt sportowy.
Nie można oderwać wzroku
od telewizora, bo to prawdziwa uczta dla kibica piłki nożnej, a dla
kibica Valencii wystawny bankiet. Nie oglądam, tylko się
delektuję. I dochodzę do wniosku, że polskie kluby powinny mieć
sądowy zakaz podejmowania prób zakwalifikowania się do
europejskich pucharów. Bo to są dwa różne światy, dwa odmienne
porządki, dwie przeciwstawne estetyki, dwie odrębne kultury.
Subskrybuj:
Posty (Atom)