niedziela, 16 listopada 2014

I to by było na tyle

W jak wielkim oderwaniu od rzeczywistości żyją członkowie Państwowej Komisji Wyborczej, możemy się przekonać przy okazji kolejnych wyborów. To znamienite gremium z pełną powagą obwieszcza, że nawet polubienie profilu kandydata i udostępnienie jego zdjęcia w portalu społecznościowym będzie agitacją wyborczą. Dostosuję się do wytycznych PKW i powstrzymam się od nakłaniania bądź zniechęcania do głosowania na poszczególnych kandydatów. To nie jest trudna decyzja, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że wybory w Polsce od lat przypominają typowanie, czy lepszy jest tyfus, czy może jednak syfilis.
Napiszę krótko, na kogo na pewno nie zagłosuję: bez nazwisk, nazw partii i stowarzyszeń. Nie oddam swojego głosu na ludzi o wątpliwych talentach organizacyjnych i dyskusyjnych dokonaniach w samorządzie terytorialnym. Nie zagłosuję na nieudaczników i leni, którzy z zajmowania intratnych posad w samorządzie uczynili sposób na życie. Nie mogą na mnie liczyć malwersanci, którzy latami okradali swoich pracodawców czy wspólników, a także wyrachowane typy, które dla kilkuset złotych i chęci przypodobania się przełożonemu gotowe są zrujnować czyjeś życie. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest niezamierzone i zupełnie przypadkowe.
Jak mawiał nieodżałowany profesor mniemanologii stosowanej Jan Tadeusz Stanisławski: i to by było na tyle...

piątek, 12 września 2014

Rybka, Pipka i Żabie Cycki, czyli fiut w górę z ogromnym sutkiem

Wymowa słów „beach” i „bitch” jest niemal identyczna, ale mają zupełnie inne znaczenie
Anglicy wszelką wymianę zdań zaczynają od dyskusji o pogodzie, a kiedy wypiją w pubie kilka piw, analizują budżet rodziny królewskiej.

Rolnicy na dożynkach dyskutują o plonach, dopłatach z Unii Europejskiej i skupie interwencyjnym trzody chlewnej. Po kilku głębszych oceniają walory córki miejscowego sołtysa.

O czym rozmawiają wstawieni pracownicy gazet podczas imprez integracyjnych? Na początku użalają się nad drastycznym spadkiem nakładów, a kiedy za pomocą magicznych płynów wprowadzą się w krainę baśni, wspominają najzabawniejsze wpadki, które ukazały się w druku.

Zabawne dopiski

W trakcie redagowania tekstów redaktorzy i korektorzy po sprawdzeniu błędów ortograficznych, interpunkcyjnych i stylistycznych dopisują do nich rozmaite uwagi techniczne, sugestie i polecenia, na przykład by zweryfikować fakty, daty, miejsca i pisownię nazw własnych. Kiedy wszystko zostanie sprawdzone, te robocze dopiski są przez redaktorów wykreślane. Nie zawsze...
Kilkanaście lat temu w jednej z gazet w rocznicę Cudu nad Wisłą przygotowano podniosły komentarz, który kończył się słowami: „Bez bohaterów 1920 roku nie byłoby dzisiejszej Polski, nie byłoby nas samych”. Jeden z redakcyjnych żartownisiów na próbnym wydruku dopisał: „I dlatego w tym dniu wielkiego czynu i wielkiej chwały pochylam się nad Wisłą i popijam z niej wodę”. Był przekonany, że redaktor odpowiedzialny za wydanie zorientuje się, że to żart. Nie zorientował się i wzmianka o degustacji rzeki ujrzała światło dzienne.
W pewnej krakowskiej redakcji również przetestowano czujność oraz poczucie humoru kolegów. W tabeli z notowaniami kursów walut ktoś zmienił nazwy kantorów i ich adresy. Był przekonany, że koleżeństwo się uśmieje i żartobliwe zmiany w tekście poprawi. Niestety, zaktualizowano tylko kursy walut, a nazajutrz krakowianie zapoznali się z nowymi nazwami kantorów: Żabka, Babka, Wycior, Bucior, Rybka i Pipka, które mieściły się przy ulicach Wałowej, Wołowej, Górala, Nosala i Żabie Cycki.

Fiut w górę i wybitny cyklista

W jednym z tygodników ukazała się krótka informacja o nieznacznej podwyżce ceny czasopisma, zatytułowana „Ciut w górę”. Pewien redakcyjny dowcipniś zmienił tytuł na „Fiut w górę” i zapomniał o swoim wybornym żarcie. Naprawdę niewiele zabrakło, by w druku ukazała się wersja z „fiutem”. W tej samej redakcji już po zamknięciu numeru i podczas wysyłania plików do drukarni ogłoszeniodawca wybłagał, by zamieszczono jeszcze jeden nekrolog. W ekspresowym tempie usunięto tekst, inny skrócono i nekrolog się ukazał. Tylko czujne oko grafika wyłapało dwie literówki. Ostatnie pożegnanie brzmiało tak: „Z ogromnym sutkiem żegnamy długoletniego współpracownika, wspaniałego i życzliwego człowieka (...) Rodzinie i Najniższym składamy wyrazy głębokiego i szczerego współczucia”. Dobrze, że najbliżsi pożegnali zmarłego ze smutkiem, a nie najniżsi z sutkiem...
W innej gazecie ukazał się nekrolog wybitnego profesora prawa, cywilisty. Grono znamienitych naukowców godnie pożegnało kolegę, niestety zamiast „wybitnego cywilisty” w gazecie pojawiło się „wybitnego cyklisty”...
Pod koniec lat 90. Opel reklamował swoje samochody hasłem: „Omega, Vectra, Astra, Corsa – dwuwpłatowce”. Była to zamierzona gra słów. Dwuwpłatowiec, czyli dwie wpłaty: 50 proc. należności uiszczano przy odbiorze samochodu, a drugą połowę za rok. Nadgorliwy grafik komputerowy wychwycił literówkę i przerobił gotową reklamę. Nazajutrz w gazecie ukazała się oferta Opla z dwupłatowcami.

Zboczony kapitan

Relację z wyjazdowego meczu Cracovii (grającej w tradycyjnych pasiastych koszulkach) z Unią Oświęcim niefortunnie zatytułowano „Pasiaki przegrały w Oświęcimiu”. Równie niestosownie wyglądał tytuł „Na górce śmierci stoją szkielety huśtawek”. To oczywiste, że dobry tytuł powinien czytelnika zaintrygować i skłonić do lektury tekstu, warto jednak zachować uważność i zdrowy rozsądek. Na Pomorzu ukazał się kiedyś tekst zatytułowany „Zboczenie kapitana”. Żądni sensacji czytelnicy zapewne poczuli się zawiedzeni, bo artykuł opisywał zboczenie z kursu promu na skutek nawigacyjnego błędu kapitana.

Do historii dziennikarstwa przechodzą nie tylko gafy i literówki w tytułach. Równie urocze i godne zapamiętania bywają sprostowania:
Wczoraj – 31 maja 1995 r. – ukazało się w Waszym Piśmie moje zdjęcie z okazji jubileuszu 50-lecia pracy artystycznej, który miał miejsce 29 maja 1995 r. Za jego zamieszczenie bardzo dziękuję, jednocześnie pragnę zwrócić uwagę, że podpis pod zdjęciem dezorientuje czytelników w kilku punktach, które należy wyjaśnić. Podpis brzmi: »Od lewej Wojciech Pawłowski (mąż Jubilatki), Alina Janowska, Zofia Kucówna, Igor Śmiałowski«, a prawda wygląda tak:
1. to nie mąż, ale brat
2. a brat to nie Pawłowski, tylko Janowski, nie Jerzy, lecz Witold
3. a Pawłowski to nie Wojciech, tylko Jerzy
4. a mężem jest Ireny Pawłowskiej
5. a mąż Janowskiej to Zabłocki właśnie Wojciech i nie siedzi (obok Jubilatki) ani w ogóle nie siedział, bo on nie umie na miejscu usiedzieć”.

Matiz w ciąży, religijny kankan, powstrzymana ekstaza i nieznany papież

O tym, że literówka może zmienić wymowę tekstu, świadczą poniższe przykłady (większość w ostatniej chwili poprawiono, ale niektóre poszły w świat):

Kilka osób nie dotarło na eliminacyjne przesłuchania. Wył w tej grupie również mieszkaniec Przemyśla, który chciał wzbogacić konkurs o pierwiastek lwowski.
Mieszkaniec Przemyśla z pewnością nie wył.

W Stodołach pod budynkiem państwa Piechów, w którym w 1948 roku przebywał młody ksiądz Karol Wojtyła, odprawiono nabożeństwo majowe. Jego cicia pracowała w tutejszej szkole.
Wojtyła miał w Rybniku ciocię.

Raport policji: 8 maja około godz. 20 w Rybniku przy ul. Jagiełły zatrzymano dwóch mężczyzn z Rybnika, którzy poili innego rybniczanina.
Chodziło o pobicie, nie pojenie.

3 maja po mszy świętej w intencji Ojczyzny wiązanki kwitów zostaną złożone pod pomnikiem na górce św. Wawrzyńca.
Politycy zbierają na siebie kwity, ale pod pomnikiem złożono prawdopodobnie kwiaty.

20 czerwca tłumy słuchaczy w domu kultury zgromadziła XIII edycja Festiwalu Piosenki Religijnej „Kankan”.
Festiwal nazywał się Kanaan.

Reklama: Centrum maszyn do szycia informuje, że w dniach 23 i 34 maja odbędzie się prezentacja maszyn szyjących.
Maj liczy zaledwie 31 dni.

Transport żyrafy z ostrawskiego do wrocławskiego zoo sprawiał wiele problemów, ponieważ zwierzę zawadzało o tramwajowe trakcje eklektyczne.
Oczywiście miało być: elektryczne.

Funkcjonariusze zatrzymali pięciu handlarzy, którzy rozprowadzali amfetaminę i ekstazę.
Chodziło o ecstasy, po którym prawdopodobnie następuje ekstaza.

Na co dzień olimpijczyk z Nagano trenuje pod okiem trenerki Marzeny Mazur w sekcji terenowej Wirus.
Tak naprawdę sekcja nazywa się Wiarus.

Wypowiedź maturzysty: – Mówiłem o Holocauście. Moja prezentacja wywołała nastrój zadymy i refleksji. Właśnie to chciałem osiągnąć.
Maturzysta miał na myśli zadumę.

Reklama: Obsługa kosy fiskalnej.
Nie wymyślono takiego urządzenia.

Najcięższych obrażeń doznała 41-letnia kobieta, która kierowała matizem, który jest w piątym miesiącu ciąży.
Matizy, lanosy i tico nie zachodzą w ciążę.

Sport: sok przez konia.
Nie ma takiej dyscypliny sportowej.

Krzyżówka świąteczna: syn Fredry i Tezeusza.
Fredro miał żonę Zofię i syna Jana, a Tezeusz miał syna z Fedrą.

Reklama: Kredyty dla odmiotów gospodarczych.
Odmiot to po staropolsku odrzucenie, odmowa; kredyty są dla podmiotów.

Dyskusyjny Klub Filmowy: film pt. „Lody dwóch Żydów”.
Oczywiście chodziło o losy.

Choć po tej akcji szczypiornistki MKS-u wyszły na czteropunktowe prowadzenie, rywalki się nie pooddawały.
Tego akurat nie wiemy, bo mogły się pooddawać po meczu. Na pewno nie poddawały się zawodniczkom MKS-u.

Podpis pod zdjęciem: Zdzisław Grodecki, prezes Jastrzębskiego Węgla, i Paweł Abramow podpisują kontratak wiążący Rosjanina z polskim klubem.
Zanim Abramow zaprezentował kontratak, musiał najpierw podpisać kontrakt.

W radiu nikomu nie przyjdzie do głowy, by „Błękitną rapsodię” mógł zaśpiewać na falach eteru ktoś inny niż Freddie Mercury.
Freddie Mercury mógł zaśpiewać „Bohemian Rhapsody”. „Błękitna rapsodia” to kompozycja na fortepian i orkiestrę George'a Gershwina.

Ogłoszenie drobne: Zatrudnię stolarza panią, która zamieszka z osobą wymagającą opieki.
Miało być: starszą panią.

A może lepiej wziąć sobie na wstrzymanie i odpocząć kilka tygodni od żużla, uspokoić skołatane nerwy i czasowo przerzucić się na przykład na bierki lub Chińczyka?
Chińczyk to obywatel Chińskiej Republiki Ludowej. Autorowi zapewne chodziło o chińczyka, grę planszową.

Ogłoszenie drobne: Ford Ka, kolor serdeczny metalik.
Miało być: srebrny.

Postanowiliśmy zaciągnąć języka w tej sprawie w kuratorium – mówi Elfryda Bielaszka, naczelnik wydziału edukacji w urzędzie miasta.
Można zaciągnąć hamulec ręczny oraz zasięgnąć języka.

Grupa francuskich licealistów wraz z dziewięcioma opiekunami zwiedziła już Warszawę, Lublin i Wilno. Młodzi Francuzi podczas spotkania z przedstawicielami władz miasta przekazali im 1,5 euro.
W rzeczywistości przekazali 1,5 tys. euro.

Pielęgniarki już trzecią dobę strajkują w obronie palcówki.
Tak naprawdę strajkowały w obronie placówki.

Ogłoszenie drobne: Oszukujemy pracowników.
Zamiast: poszukujemy.

Strażacy o pożarze zostali powiadomieni o 3.43. Paliło się mieszkanie na trzecim piętrze. Na miejsce przyjechały dwa zastępy gaśnicze oraz wóz drabiniasty.
Wóz drabiniasty to furmanka do transportu siana i snopów zboża.

W tekście o listonoszach: dręczyciel.
Miał być: doręczyciel.

Spółdzielnia Mieszkaniowa „Marcel” ogłosiła przetarg na dzierżawę lokalu przy ul. Jana Pawła II/6.
Nierozwiązana zagadka historii Kościoła: kim był Jan Paweł II/6...?

Zapasy: W kat. 5 kg zwyciężył Piotr Kneć.
Zabrakło jednej piątki. Miało być: 55 kg.

Znakomitym gościem Rud Wielkich był król Jan III Sobieski. Zawitał tu w sierpniu 1863 roku, kiedy zmierzał z odsieczą Wiedniowi.
W 1863 roku wybuchło powstanie styczniowe. Jan III Sobieski gościł na Raciborszczyźnie dwa wieki wcześniej, w 1683 roku.

Ogłoszenie drobne: Masarz chiński kręgosłupa, masarz hawajski.
Masarz zajmuje się wyrobem wędlin. Chodziło o masaż.

Bartosz Błoński był jedynym reprezentantem Śląska na Światowych Igrzyskach Olimpiad Anormalnych w japońskim Nagano.
Anormalny jest chyba autor tego tekstu.

Spółdzielnia Mieszkaniowa „Ormowiec” ogłasza przetarg.
Powinien być: Orłowiec.

Ponadto zaśpiewała Schola Cantorum Sariensis pod dyrekcją Ewy Dyrdy z parafii pw. Apostołów Flipa i Jakuba.
Apostołowie nazywali się Filip i Jakub. Flip był kompanem Flapa i żył znacznie później.

Kościół pw. św. Antoniego Paderewskiego.
Paderewski miał na pierwsze Ignacy, na drugie Jan i był premierem, ministrem, pianistą, kompozytorem, działaczem niepodległościowym, profesorem w konserwatorium, kawalerem Orderu Orła Białego, Orderu Imperium Brytyjskiego oraz francuskiej Legii Honorowej, ale na pewno nie był świętym. Kościół był pod wezwaniem św. Antoniego Padewskiego.

Henryk Fiegler pod ziemię zjechał, gdy miał siedem lat i – jak twierdzi – tam zaraził się bakcylem.
Prawidłowy związek frazeologiczny to: połknąć bakcyla.

Policjanci zatrzymali 38-letniego kierowcę małego fiata, który miał we krwi 3,6 promila alkoholu. Do jego zatrzymania przyczynił się inny kierowca, który jechał ok. 10 kilometrów za maluchem i widział wariacje malucha.

Tu, nieopodal jeszcze do niedawna istniejącej kopalni, ciągle pracującej koksowni, a także tysięcy opalanych miejscowym złotem palenisk domowych, żyją ludzie-matuzalemy. Jakby owe pyły i dymy ich się nie imały, jakby sławetny przedwojenny materiał uodpornił się na trujące wyziewy.

11 maja w Ozimku odbyły się ogólnopolskie zawody mażoretek – młodych, zgrabnych i pięknych dziewcząt, lekko i zwinnie żonglujących laseczką.
W trzech ostatnich fragmentach nie ma literówek. Nigdy nie ukazały się w druku, ale uznałem, że warto je opublikować ze względu na barwny język i wybitne walory stylistyczne.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Po maturze* chodziliśmy do Tęczowej** na kremówki***

W parku Zamkowym wypiliśmy po dwa piwa o nazwie Zamkowe
Historia ta wydarzyła się wiosną 1990 roku. Połowa czerwca, siódma klasa, kilkanaście dni do wakacji. Niby jeszcze rok szkolny, ale oceny już wystawione. Panuje ogólne rozprężenie: nauczyciele udają, że są strasznie wymagający, a my udajemy, że przykładamy się do nauki. We Włoszech właśnie zaczął się mundial. Sensacyjnie, bo w meczu otwarcia Argentyna przegrała z Kamerunem.

W piłkę z kumplami z VIIa graliśmy przy każdej nadarzającej się okazji: na wuefie, na SKS-ie, na długiej przerwie, po lekcjach i trzy razy w tygodniu na stadionie przy ulicy Srebrnej, gdzie większość z nas trenowała w grupie trampkarzy Unii Racibórz. Można powiedzieć, że graliśmy w nogę nieustannie, z przerwami na zajęcia szkolne, posiłki i sen. Czasem odrabialiśmy lekcje i urządzaliśmy wyścigi motorynek.

Tworzyliśmy wyjątkowo zgraną ekipę, wygrywaliśmy ze wszystkimi, nawet z ósmoklasistami, choć trzeba uczciwie dodać, że podporą drużyny był dwa lata starszy od nas kolega Adam, który drugi raz powtarzał klasę i nieoczekiwanie dołączył do naszego teamu. Nie za bardzo radził sobie z geometrią i dopływami Amazonki, za to dryblował i dośrodkowywał pierwszorzędnie. Byliśmy tak pewni swoich umiejętności, że postanowiliśmy zmierzyć się z wuefistami, do których zwracaliśmy się „trenerze” (moja podstawówka funkcjonowała przy szkole mistrzostwa sportowego. Pływacy i lekkoatleci mówili „trenerze”, więc my też). Przystali na naszą propozycję i przed pierwszym gwizdkiem ustaliliśmy, o co gramy.
Jeśli wygracie, kupujemy wam po dwie cole na łebka, jeśli przegracie, stawiacie nam po dwa piwa – przedstawił warunki jeden z trenerów. No niestety, przerżnęliśmy koncertowo i po lekcjach zameldowaliśmy się przed pokojem nauczycielskim z informacją, że już zakupiliśmy 14 browarów. Usłyszeliśmy od swoich pogromców, że chyba rozum nas opuścił i w tej chwili mamy znikać z alkoholem z terenu szkoły. Okazało się, że z tym piwem to nasi przeciwnicy tylko tak zażartowali, dla rozluźnienia przedmeczowej atmosfery.

Zgnębieni przegraną, wycieńczeni i spragnieni udaliśmy się z tymi piwami do pobliskiego parku Zamkowego, by spożyć je w pięknych okolicznościach przyrody. Pewnie wyobrażacie sobie, jak wygląda 14-latek po całym dniu w szkole, wyczerpującym meczu, przed obiadem, za to po dwóch piwach... Po wypiciu napojów regeneracyjnych wróciliśmy, a właściwie dowlekliśmy się, do domów. Przemknąłem do swojego pokoju i do wieczora zaległem w łóżku, informując zainteresowanych domowników, że źle się czuję, co zresztą było zgodne z prawdą.

Jeszcze przed końcem roku szkolnego wzięliśmy udział w międzyszkolnym turnieju piątek piłkarskich. Chciałbym napisać, że go wygraliśmy, ale chyba tak nie było. Na pewno zagraliśmy w finale i był to wyrównany mecz. Tyle pamiętam. Wynik: 4:3, może 3:2. Pamiętam też, że w nagrodę dostaliśmy pamiątkowe dyplomy i po reklamówce gadżetów, wśród których był otwieracz do butelek. Zdaje się, że organizatorzy nie chcieli, żebyśmy się męczyli z otwieraniem piwa o kant ławki parkowej.

* nie po maturze, tylko parę lat przed maturą
** nie do Tęczowej, tylko do parku nad Odrą
*** nie na kremówki, tylko na piwo

sobota, 19 lipca 2014

Jeśli wszystko dobrze się ułoży, usłyszymy się w niedzielę

Najpopularniejszy minicykl Kabaretu Olgi Lipińskiej „Chata rozśpiewana”
kończył się wezwaniem „Idźta przez zboże! We wsi Moskal stoi!”
Znacie to uczucie, gdy podczas rozmowy ze znajomymi wyczekujecie, kiedy w końcu rzucą to swoje ulubione powiedzonko? Zdaje się, że chyba wszyscy nadużywamy jakiegoś słowa bądź zwrotu, bez którego żadna pogawędka nie może się obejść. Moja pani od polskiego w podstawówce co chwilę wtrącała słowo „naturalnie” („Dzisiaj porozmawiamy o upodobnieniach postępowych i wstecznych oraz – naturalnie – o udźwięcznieniach i ubezdźwięcznieniach”). Często to „naturalnie” słyszałem, ale jakoś mi to nie przeszkadzało, z czasem nawet je polubiłem. W tej samej podstawówce pani od matematyki dla przeciwwagi zatraciła się w słowie „kuźwa” („Kuźwa, Bożyński, nie rozumiesz metody przeciwnych współczynników? Przecież to jest proste, kuźwa!”). Profesor od literatury powszechnej upodobał sobie „w try miga” („Do literatury europejskiej muzy wprowadził Hezjod. W try miga wyjaśnię, jak się nazywały i którymi dziedzinami sztuki oraz nauki się opiekowały”).

Według mojego rozeznania trzy najbardziej nadużywane wtrącenia to: „właśnie”, „generalnie” i „wiesz”. W raciborskich dzielnicach Brzezie, Płonia, Ocice, Markowice, Studzienna i Miedonia funkcjonuje wariant „wiysz jako” („Brzeziki zaś przejebały mecz. Spadnom do C klasy, wiysz jako?”).
Tomasz Beksiński miał zwyczaj wtrącać „proszę ja ciebie” – może nie w audycjach, ale w wywiadach już tak. Sympatyczne było to „proszę ja ciebie”. Mniej sympatyczne, a w zasadzie doprowadzające mnie do szewskiej pasji, jest „umówmy się”. Kilka lat temu jakiś idiota zaordynował, że dobrze jest od czasu do czasu wtrącić „umówmy się”, i zapanowała moda na to kretyńskie i pozbawione sensu powiedzenie. Od tego czasu naród polski nieustannie się umawia. Niekwestionowanym liderem w wypowiadaniu „umówmy się” jest Tomasz Sianecki, który w każdym „Szkle kontaktowym” musi użyć tego zwrotu, wtedy muszę wyłączyć telewizor, żeby się więcej nie denerwować.
Stanisława Ryster prowadziła
„Wielką grę” przez 31 lat
Ulubionym słowem Stanisławy Ryster, prowadzącej teleturniej „Wielka gra”, było „Wyśmienicie!” (– Jak miały na imię siostry Fryderyka Chopina? – pytała Stanisława Ryster. – Ludwika, Izabella i Emilia – odpowiadał uczestnik teleturnieju. – Wyśmienicie! – wołała pani Stanisława).

Po nieudanym meczu polskiej reprezentacji w piłce nożnej trener obowiązkowo wygłasza następujące zdanie: „Zrealizowaliśmy założenia taktyczne i stworzyliśmy dogodne sytuacje do zdobycia bramki, niestety zabrakło skuteczności”. Bez tego krótkiego podsumowania mecz reprezentacji się nie liczy, a uwaga o zrealizowanych założeniach taktycznych i braku skuteczności jest warunkiem sine qua non każdego pomeczowego komentarza.
Wiadomo, że przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka. Kibice polskiej drużyny narodowej przyzwyczaili się do skandowania wciąż tych samych słów zachęty, zwątpienia oraz dezaprobaty. Całą pierwszą połowę meczu zjednoczeni w trudzie zagrzewają piłkarzy gromkim „Pol-ska! Biało-czerwoni!” (zachęta). Gdzieś tak w 75. minucie już bez wiary w sukces mobilizują zespół stanowczym „Pol-ska grać! Kur-wa mać!” (zwątpienie), a w 90. minucie rozlega się znajome „Wy-pier-da-lać! Wy-pier-da-lać!” (dezaprobata).
Ulubionym zwrotem trenera Jacka Gmocha jest „Nie mówię, że nie” („W eliminacjach do mistrzostw Europy Polacy zagrają z Niemcami. Czy w październiku padnie wynik dwucyfrowy? Nie mówię, że nie”).
Równie przewidywalni są kibice Unii Racibórz, która w ostatnich latach rozpaczliwie broni się przed spadkiem z IV ligi i utrzymanie zapewnia sobie dopiero w ostatniej kolejce ligowej. Co roku w połowie czerwca, po meczu ostatniej szansy, przy ulicy Srebrnej rozlega się triumfalna pieśń „Nigdy nie spadnie! Hej Unia nigdy nie spadnie!”. Na taki doping może dziś liczyć klub, w którym karierę zaczynali Hubert Kostka i Franciszek Smuda.
Okazuje się, że również maratończycy posługują się niemal identycznymi frazami, zwłaszcza w stanie skrajnego wyczerpania. Po przebiegnięciu mniej więcej 37 kilometrów swoje przemyślenia werbalizują w następujący sposób: „Ja pierdolę... Ostatni raz... O kurwa, moje łydki... Nigdy więcej!”.

Wojciech Mann poranną audycję kończy zawsze tym samym zdaniem
Powyższe przykłady to w głównej mierze maniera językowa, zwykłe przyzwyczajenie do nazbyt częstego powtarzania pewnych słów, z którego nawet nie zdajemy sobie sprawy. Niektórzy felietoniści, redaktorzy radiowi i telewizyjni oraz twórcy estradowi mają swoje leksykalne upodobania, ale są one w pełni uświadomione, a nawet zamierzone. Wojciech Mann piątkowe „Zapraszamy do Trójki” zawsze kończy słowami: „Jeśli wszystko dobrze się ułoży, usłyszymy się w niedzielę”. Trzygodzinną, pełną inteligentnego humoru audycję pewnego razu zakończył bez tego zdania, co spotkało się z krytyką ze strony słuchaczy, którzy wydzwaniali i mailowali do redakcji z pretensjami, ponieważ uznali, że program bez tego zakończenia się nie liczy.

Jakub Strzyczkowski „Za, a nawet przeciw” niezmiennie kończy słowami: „Do usłyszenia jutro, obecność obowiązkowa”, a Marcin Kydryński w niedzielnej audycji jazzowej żegna się ze słuchaczami krótkim „Tymczasem!”. W Kabarecie Olgi Lipińskiej najpopularniejszy minicykl o rodzinie Wściekliców za każdym razem kończył się przejmującym wezwaniem „Idźta przez zboże! We wsi Moskal stoi!”. Wbrew obiegowej opinii nie jest to cytat z Mickiewicza, Słowackiego, Sienkiewicza, Gałczyńskiego ani z Wyspiańskiego. Olga Lipińska wymyśliła to zawołanie sama i dziś jest to już cytat z klasyki polskiego kabaretu.

niedziela, 6 lipca 2014

Co mają ze sobą wspólnego Isaac Newton, Pippi Langstrump i Jan Maria Rokita?

Isaac Newton...
No właśnie: co mają ze sobą wspólnego Isaac Newton, Pippi Langstrump i Jan Maria Rokita? Nic, ale przyznacie, że to pytanie Was zafrapowało. No dobra, może mają oryginalne fryzury, ale na tym podobieństwa się kończą.

W świecie nadmiaru informacji tytuł oraz początek tekstu muszą zaciekawić, wtedy jest szansa, że czytelnik zapozna się z całą treścią. Niezwykłą zdolność w przyciąganiu uwagi oraz kształtowaniu komunikacyjnych nawyków współczesnego czytelnika osiągnęły tabloidy, które już w tytułach tekstów jednocześnie przerażają, bawią i żenują. Do tabloidów doszlusowały liczne portale informacyjne, które w nieustającej walce o kliknięcie obniżają swój poziom w postępie geometrycznym. Już dawno przestały rzetelnie informować i skupiły się na klikalności. Niestety, żyjemy w czasach polityczno-plotkarskiego spamu, którym codziennie jesteśmy zarzucani, a spory narodowe toczą się o wypowiedź Ziutka, którego nagrał Dzidek. Ziutek i Dzidek chcą, by naszym życiem zawładnęły dyktat doraźności i komentarz do nieważności. Tylko od nas zależy, czy na to pozwolimy.

Oczywiście nie ma nic złego w tym, że autor tekstu chce czytelnika zaciekawić i skłonić do dalszej lektury. Jak tego dokonać? Już na wstępie należy go zaintrygować.

...Pippi Langstrump
Przyjrzyjmy się pierwszemu zdaniu Ewangelii wg św. Jana: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo”. Pomińmy powielany przez wydawców oczywisty błąd interpunkcyjny. Dla początkującego teologa to zdanie jest odkrywcze i inspirujące, dla widza TV Trwam to Wielka Tajemnica Wiary, a dla wyznawcy Latającego Potwora Spaghetti to czysty bełkot. Ważne, że wszyscy czytają, bo dalej jest już tylko lepiej: spacer po wodzie, która zamienia się w wino, rozmnażanie się pieczywa oraz akwizytorzy, którzy otrzymują zakaz handlu w miejscu użyteczności publicznej, czyli w świątyni.

Jeśli już jesteśmy przy świątyni... Jak zachęcić parafian do jej sprzątania? Oryginalnie. Nieszablonowo. I za pomocą zaskakującej składni. Parafianie we wsi Bagno (województwo dolnośląskie) zapoznali się z taką odezwą: „Są duże problemy ze sprzątaniem kościoła. Dużo ludzi uchyla się od tego obowiązku, przynosząc na plebanię zwolnienia. Od tej chwili ksiądz proboszcz nie przyjmuje żadnych usprawiedliwień”. To zaledwie trzy pierwsze zdania: są problemy, jest uchylanie się, ksiądz traci cierpliwość. Czy po takim wstępie można przerwać lekturę?!

...i Jan Maria Rokita nie mają ze sobą
nic wspólnego, ale już sama sugestia,
że jednak mają, wzbudza ciekawość
Pamiętajcie: jeśli kiedykolwiek przyjdzie Wam redagować drętwy tekst, zacznijcie oryginalnie. Oczywiście nie ma recepty na intrygujący początek, a sposobów jest nieskończenie wiele. Czytelnika można spróbować rozbawić, przerazić, wzbudzić jego ciekawość, litość, odwołać się do uczuć wyższych i niższych, posłużyć się absurdem, czarnym humorem, niedorzecznością, zmanipulowanymi danymi statystycznymi i obietnicą zarobienia grubej forsy.

Jeśli choć trochę się wysilicie, możecie sprawić, że najnudniejszy tekst nieoczekiwanie stanie się atrakcyjny. Kluczem do sukcesu jest brawurowy początek. Oto przykład. W 1997 roku prezydent Kwaśniewski wymyślił, by do każdego domu i każdego mieszkania w Polsce wysłać Konstytucję RP. Przyznacie, że wysyłanie ustawy zasadniczej mieszkańcom kraju, którzy mają alergię na wszelki druk, to dość osobliwy pomysł. Rzuciłem okiem na pierwsze zdanie, które sprawiło, że dzieło pochłonęło mnie bez reszty. Autorzy konstytucji postanowili rozpocząć ją zdaniem wielokrotnie złożonym. Niesłychanie wielokrotnie złożonym! Składającym się ze 192 wyrazów! Tak działa magia pierwszego zdania...

Tym niekonwencjonalnym komunikatem ksiądz parafii
pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Bagnie
mobilizuje wiernych do sprzątania kościoła
W trosce o byt i przyszłość naszej Ojczyzny, odzyskawszy w 1989 roku możliwość suwerennego i demokratycznego stanowienia o Jej losie, my, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł, równi w prawach i w powinnościach wobec dobra wspólnego – Polski, wdzięczni naszym przodkom za ich pracę, za walkę o niepodległość okupioną ogromnymi ofiarami, za kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu i ogólnoludzkich wartościach, nawiązując do najlepszych tradycji Pierwszej i Drugiej Rzeczypospolitej, zobowiązani, by przekazać przyszłym pokoleniom wszystko, co cenne z ponadtysiącletniego dorobku, złączeni więzami wspólnoty z naszymi rodakami rozsianymi po świecie, świadomi potrzeby współpracy ze wszystkimi krajami dla dobra Rodziny Ludzkiej, pomni gorzkich doświadczeń z czasów, gdy podstawowe wolności i prawa człowieka były w naszej Ojczyźnie łamane, pragnąc na zawsze zagwarantować prawa obywatelskie, a działaniu instytucji publicznych zapewnić rzetelność i sprawność, w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem lub przed własnym sumieniem, ustanawiamy Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej jako prawa podstawowe dla państwa oparte na poszanowaniu wolności i sprawiedliwości, współdziałaniu władz, dialogu społecznym oraz na zasadzie pomocniczości umacniającej uprawnienia obywateli i ich wspólnot”.


192 wyrazy! Nawet w brytyjskiej konstytucji nie ma 192-wyrazowego zdania. Może dlatego, że Brytyjczycy jej nie mają.

piątek, 20 czerwca 2014

Mundialowy słownik frazeologizmów i zwrotów okołofutbolowych

Oscar Boniek García Ramírez – polski akcent brazylijskiego mundialu.
Ten 30-letni reprezentant Hondurasu (Ameryka Środkowa) drugie imię
otrzymał na cześć Zbigniewa Bońka
Portugalczycy wrócili z dalekiej podróży.
To tylko zażegnanie niebezpieczeństwa pod portugalską bramką, a nie relacja z zakończenia udanej wyprawy konkwistadorów w Azji Południowo-Wschodniej.

Dante przeczytał Hondę.
Zdanie pozornie absurdalne, sugerujące, że autor „Boskiej komedii” zapoznał się z prospektem emisyjnym korporacji motoryzacyjnej. W rzeczywistości brazylijski obrońca Dante Bonfim Costa (grający na co dzień w Bayernie Monachium) zapobiegł dośrodkowaniu Keisuke Hondy (skrzydłowego CSKA Moskwa).

Neapolitańczyk skasował Japończyków.
Mogłoby się wydawać, że to opis porachunków mafiosów kamorry i jakuzy. Jeśli usłyszycie takie zdanie, możecie być pewni, że Lorenzo Insigne przerwał akcję Japończyków i nikt przy tym nie zginął.

Neymar zagrał piłkę na krótki słupek.
Wysokość słupków jest identyczna i wynosi 2,44 m. Umowna zmienna długość słupków jest uzależniona od tego, z której strony ustawiony jest bramkarz i z której strony boiska biegnie napastnik. Bramkarz ustawia się przy tym słupku, który jest bliżej nadbiegającego piłkarza. Wtedy ten słupek nazywa się krótkim, a ten dalszy długim.

Steven Gerrard uderzył po długim rogu.
Nie ma tutaj mowy o aluzji, jakoby żona bramkarza miała problem z wiernością. Długi róg to ten z narożników bramki, który jest bardziej odległy dla zbliżającego się z piłką zawodnika.

Fernando Muslera umiejętnie skrócił kąt.
Nie chodzi o zajęcia wyrównawcze z geometrii w jednej z podstawówek w Montevideo, lecz o interwencję urugwajskiego bramkarza, który w sytuacji 'sam na sam' wychodzi do napastnika, zmuszając go do strzału bądź dryblingu.

Arjen Robben idealnie skleił piłkę.
Takie zdanie może sugerować, że oglądamy holenderską wersję programu telewizyjnego „Zrób to sam”, który przez 24 lata prowadził Adam Słodowy. 'Skleić piłkę' w piłkarskim żargonie to inaczej doskonale ją przyjąć, tak by nie odskakiwała.

Honduranie postawili autobus.
W żadnym wypadku nie jest to zaproszenie na autokarową wycieczkę po Ameryce Środkowej, tylko rozpaczliwa obrona z udziałem 11 zawodników w polu karnym.

Tim Cahill poszedł na przebitkę z Sergio Ramosem.
Prawdziwy Boniek, urodzony 58 lat temu w Bydgoszczy (Polska północna)
Australijczyk z Hiszpanem nie grają w tysiąca ani w brydża. Przebitka to ruszenie w kierunku piłki bez zamiaru strzału. Ma miejsce wtedy, gdy dwóch zawodników w tym samym momencie atakuje piłkę. W takich sytuacjach często zdarza się, że piłka po kopnięciu przez jednego z nich odbija się od drugiego bądź nawet kilkukrotnie od jednego i drugiego. Jest w tym oczywiście wiele przypadku. 'Pójście na przebitkę' oznacza więc, że zawodnik nie przestraszył się nadciągającego przeciwnika i do końca atakował piłkę, która po chwilowym zamieszaniu odbiła się z korzyścią dla jednego z zawodników.

Opole, Gliwice, Tczew, Rio de Janeiro, Racibórz, Mampong (Ghana), Santo André (Brazylia), Bosanska Gradiška (Bośnia i Hercegowina).
To nie jest gra w 'państwa-miasta'. W tych miejscowościach urodzili się i wychowali niektórzy reprezentanci Niemiec.

Zadaniem Perišicia jest czyszczenie przedpola.
Brzmi jak zakres obowiązków gastarbeitera z Bałkanów zatrudnionego u bauera w Dolnej Saksonii, ale to tylko główne zadanie defensywnego pomocnika reprezentacji Chorwacji.

Suárez i Hernández rozklepali Anglików.
Nie jest to podsumowanie bójki przed londyńskim pubem pomiędzy Latynosami i miejscowymi, tylko udana wymiana podań urugwajskich napastników, którzy za pomocą szybkich zagrań wewnętrzną częścią stopy (z tzw. klepy, pierwszej piłki, czyli bez przyjęcia) mijają kolejnych Anglików.

środa, 18 czerwca 2014

Algebra wyższa w służbie futbolu

Piłka nożna to nie tylko hat tricki, kornery i no-look passy. Piłka
nożna to również pierwiastki, kosinusy i permutacje
Podczas każdego mundialu z niecierpliwością czekam na zakończenie drugiej rundy rozgrywek grupowych, kiedy komentatorzy oraz specjaliści od prawdopodobieństwa warunkowego i kombinatoryki z zapałem przystępują do analizy szans na awans poszczególnych reprezentacji.

Z każdej grupy wychodzą dwie drużyny. Jak wiadomo, każdy gra z każdym, zatem wszystkie drużyny rozgrywają po trzy mecze. Za wygraną są 3 punkty, za remis 1 punkt, za przegraną obelgi od kibiców. Maksymalnie można zdobyć 9 punktów.

W potocznej świadomości kibica utrwaliło się przekonanie, że awans mogą zapewnić minimum trzy punkty (i to przy sprzyjającej kombinacji rezultatów w danej grupie). Dość często pozwala na to dorobek czteropunktowy, a pięć punktów to już sytuacja komfortowa. Co jak co, ale sześć punktów to murowany awans!

To oczywiście nieprawda. Sześć punktów może nie wystarczyć, z kolei dwa punkty mogą otworzyć drogę do fazy pucharowej. Teoretycznie. Ale mogą! Hipotetycznie... Ale mogą!!!

Wariant, w którym trzy zespoły gromadzą po 6 punktów:

Polska > Anglia
Niemcy < Czechy
Polska > Niemcy
Anglia > Czechy
Czechy > Polska
Niemcy < Anglia

Polska: 6 punktów (3,3,0)
Anglia: 6 punktów (0,3,3)
Niemcy: 0 punktów (0,0,0)
Czechy: 6 punktów (3,0,3)

Odpadają źli Niemcy i drużyna z niekorzystnym bilansem bramkowym (mimo że zdobyła aż 6 punktów).

Wariant, w którym trzy zespoły gromadzą po 2 punkty:

Polska = Anglia
Niemcy > Czechy
Polska < Niemcy
Anglia = Czechy
Czechy = Polska
Anglia < Niemcy

Polska: 2 punkty (1,0,1)
Anglia: 2 punkty (1,1,0)
Niemcy: 9 punktów (3,3,3)
Czechy: 2 punkty (0,1,1)

Tym razem paskudni Niemcy triumfują. Wraz z nimi do fazy play-off awansuje drużyna z najkorzystniejszym bilansem bramkowym (mimo że uciułała zaledwie 2 punkty).

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Państwo na literę T (nad Oceanem Śródziemnomorskim)

Turcja leży nad Morzem Śródziemnym.
Niektórzy twierdzą, że nad Oceanem Śródziemnomorskim
Chyba wszyscy przeżywamy czasem takie okropne chwile, kiedy poziom żenady dobiegający z telewizora czy radia przekracza nasze zdolności percepcji. Wtedy pospiesznie przełączamy na inny kanał bądź wyłączamy radioodbiornik. Trudno takie zachowanie racjonalnie wytłumaczyć, wszak osobiście nie mamy z ową żenadą nic wspólnego: przecież nie kompromituje się nasza siostrzenica Magdalena ani wujek Joachim. Mimo wszystko skręcamy się w fotelu, zakrywamy oczy i uszy, wreszcie psychicznie nie wytrzymujemy i przełączamy na inny program.

Po obejrzeniu kolejnej żałosnej pyskówki polityków zastanawiamy się: to brawurowy pastisz, sztubackie wygłupy czy też to wszystko było na poważnie...? Przyznajcie, że nieraz nie byliście w stanie przełączyć na inny kanał. Wsłuchujecie się w ten język pełny karkołomnych konstrukcji gramatycznych, o składni swobodnej, ubogim słownictwie i nie znajdujecie w sobie siły, by przestać to oglądać. To jak hipnoza.

Kiedyś zahipnotyzowała mnie młoda dama, która prowadziła nocny program zgadywankowy. Każdy! Każdy z was choć raz oglądał taki program! Prowadząca, ponętna białogłowa, zachęcała telewidzów do odgadnięcia prostego rebusu. Myślę, że nawet telewidz z IQ 60 już po chwili wiedział, że rozwiązaniem zagadki jest Turcja, ale przecież nie o rozwiązanie w takich konkursach chodzi, tylko o to, żeby widzowie wydzwaniali i w oczekiwaniu na połączenie płacili 7 zł plus VAT za każdą minutę.
Powiedzieć, że to dziewczę było ograniczone umysłowo, to nic nie powiedzieć. Przez kwadrans jej buzia się nie zamykała, pomimo to nie zdołała ułożyć przynajmniej jednego zdania współrzędnie złożonego, zaprezentowała za to nad wyraz żenujący słowotok, a swoją zdumiewającą ignorancję nadrabiała zaangażowaniem. Kiedy już zamierzałem wyłączyć telewizor, niewiasta zakończyła swój strumień świadomości zdaniem: „Na pewno wiedzą państwo, o który kraj chodzi: ma sześć liter, zaczyna się na 'T' i leży nad Oceanem Śródziemnomorskim”. Uśmiechnęła się przy tym frywolnie i jeszcze raz podała numer telefonu, zachęcając do dzwonienia.

Nieraz się zastanawiam, co słychać u tej dziewczyny. Czy zrobiła karierę w telewizji? Czy nadal wypowiada zdania pozbawione składni? Czy neurony w mózgu przestawiły się w jakiś bardziej obiecujący układ? Niektóre pytania powinny pozostać bez odpowiedzi...

Wielu z nas wyrzuca sobie braki w wykształceniu. Sporządzamy listę lektur, po które koniecznie musimy sięgnąć, i przysięgamy sobie, że na pewno te książki przeczytamy. Zachowujemy się jak Adaś Miauczyński, który w filmie „Nic śmiesznego” spogląda na siebie samokrytycznie i gorzko podsumowuje swoje życie:

I jak ja stanę przed Bogiem? Czy bogami może? Co będę prezentował, gdy przestanę być? Jaki będę miał bilans? Jakie winien i ma? Humanista bez łaciny i greki, inteligent bez choćby angielskiego, rosyjski słabo i w razie czego Danke schön, z ledwie liźniętą rodzimą klasyką, która mnie zresztą żenuje i nudzi, z nieprzeczytaną Biblią, ledwie zaczętym Proustem, Joyce’em, bez obejrzanych teatrów i filmów, bez prawie wszystkiego zresztą, czego nie było w telewizji...

W Stanach Zjednoczonych ukazuje się 1480 dzienników.
Kandydatka republikanów na urząd wiceprezydenta nie potrafiła
wymienić ani jednego tytułu prasowego
Niepotrzebnie ulegamy podobnym nastrojom. Politycy nie przeżywają takich rozterek i wiodą szczęśliwe życie. Wielu z nich publicznie prezentuje wiedzę ogólną na poziomie gimnazjum specjalnego, doskonale wpisując się w galopujący infantylizm naszych czasów.

Przykłady? Kandydatka na urząd wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych przekonywała osłupiałych dziennikarzy, że rolę premiera Wielkiej Brytanii pełni królowa Elżbieta II. Nigdy nie słyszała o Systemie Rezerwy Federalnej. Zapytana podczas kampanii prezydenckiej o stosunki USA z Rosją odpowiedziała, że zna się na tym, bo – cytuję! – „Rosję prawie widać z Alaski”. Nie potrafiła wymienić żadnej gazety, którą czyta. Żadnej! Nie znała ani jednego tytułu prasowego ukazującego się w Stanach Zjednoczonych.

Wielu polskich polityków (od lewa do prawa) nie zaprząta sobie głowy takimi drobiazgami jak znajomość przełomowych wydarzeń w historii kraju. Jedni bez mrugnięcia okiem zapewniają, że powstanie warszawskie wybuchło w 1988 roku, a stan wojenny wprowadzono w 1989. Inni na pytanie, kiedy Polska wstąpiła do Unii Europejskiej, uśmiechają się uroczo i odpowiadają, że w latach 80.

I to jest – moi drodzy – właściwe podejście do życia. Uśmiech i pogoda ducha przede wszystkim! Ponuraki niech czytają książki i wkuwają daty, jeśli są tacy głupi. Ludzie sukcesu niechaj robią w telewizji i polityce karierę. Zamiast czytania książek niech miło spędzają czas nad Oceanem Śródziemnomorskim!

sobota, 24 maja 2014

O tym, jak nie pojechałem na mundial

Chorzów, 17 listopada 2007. Mecz eliminacyjny do mistrzostw Europy.
Polska wygrała z Belgią 2:0 i pojechała na turniej. Oczywiście nie wyszła
z grupy. Oczywiście przez Niemców (Zdjęcie: Wacław Troszka)
Osiem lat temu, około godziny ósmej wieczorem i chyba po ósmym piwie ustaliłem z kolegami, że powinniśmy pojechać na mistrzostwa świata w piłce nożnej, ponieważ miały się odbyć w Niemczech. Tak blisko jeszcze nigdy nie było. Wybierzemy miasto jak najbliżej granicy, wsiądziemy do pociągu i poczujemy atmosferę mundialu. Do układu z Schengen Polska miała wejść dopiero pod koniec 2007 roku, zatem potrzebne były paszporty. Ważność mojego właśnie się kończyła, więc udałem się do stosownego urzędu celem wyrobienia nowego.

Pozostało zgłosić grupę czterech osób, wybrać miasto i określić, który mecz nas interesuje, np.: pierwszy mecz grupy A w Monachium; ćwierćfinał w Hamburgu; finał w Berlinie. Na wstępie zrezygnowaliśmy z fazy pucharowej, ponieważ ceny biletów nie korelowały z naszymi możliwościami finansowymi. W miarę przystępne były ceny biletów na mecze grupowe. Losowanie odbywało się w ciemno i nie było wiadomo, na jakie drużyny trafimy. Wykoncypowaliśmy, że pojedziemy do Lipska (bo blisko) na ostatni mecz w grupie D (bo w ostatnim meczu grupowym drużyny nie będą kalkulowały i zagrają ofensywnie), który miał się odbyć 21 czerwca 2006 roku.

Puściliśmy wodze fantazji i już widzieliśmy siebie na trybunach popijających piwko i oglądających bądź to mecz Polska – Niemcy, a może Anglia – Szwecja. Niewykluczone, że będziemy obserwować zmagania Argentyny z Holandią albo Brazylii z Chorwacją. Napaliliśmy się na te mistrzostwa jak szczerbaty na suchary i oczywiście dopuszczaliśmy możliwość, że nie wylosujemy wejściówki na hit i w ostateczności możemy trafić na mecz Francja – Szwajcaria lub Australia – Japonia. Niestety, nie przypuszczaliśmy, że los tak okrutnie zakpi z naszych mundialowych marzeń i zaserwuje nam widowisko Iran – Angola. Aż dziw bierze, że te reprezentacje zakwalifikowały się do turnieju! Przejrzeliśmy na spokojnie listę uczestników mundialu i jednomyślnie orzekliśmy, że wśród 32 reprezentacji nie ma równie beznadziejnych, nic nieznaczących i bezbarwnych drużyn, które zresztą solidarnie odpadły już w ósmym dniu mistrzostw.

Na szczęście nie wylosowaliśmy tej czteroosobowej wejściówki, a mundial obejrzeliśmy w kraju. O ile Iran i Angola zachowywały iluzoryczne szanse na awans ponad tydzień, to reprezentacja Polski straciła je tak naprawdę w 80. minucie pierwszego meczu, kiedy Ekwador strzelił nam drugą bramkę. Naturalnie drugi mecz, z Niemcami, przegraliśmy. Naturalnie bramkę straciliśmy, jak to z Niemcami, w 91. minucie. Przed ostatnim meczem (z Kostaryką) w przedmeczowym studiu pojawili się spece od permutacji, prawdopodobieństwa warunkowego i kombinatoryki, którzy zapewniali widzów, że nie wszystko stracone. Co prawda Bosacki strzelił dwie bramki, ale do szczęścia zabrakło wygranej Ekwadoru z Niemcami 5:0 i wycofania się gospodarzy z mistrzostw.

sobota, 17 maja 2014

Siostra Tracy, siostra Trixie

Stephanie (Tracy) i Frank (Tom). Po godzinach zamieniają się w detektywów
Oglądałem dziś film dokumentalny „Polacy w Rzymie i Watykanie”. Odcinek poświęcono zakonnicom, które opowiadały o swojej pracy: o tym, jak gotują pierogi dla Gwardii Szwajcarskiej, jak pielęgnują Ogrody Watykańskie, jak śmigają po Rzymie fiatami punto i załatwiają rozmaite sprawy. Snuły opowieści o Watykanie, o swojej wierze, o potrzebie modlitwy. Zakonnice były w różnym wieku: koło trzydziestki, ale też pod siedemdziesiątkę. Kiedy oglądam podobne dokumenty albo czytam reportaże o życiu zakonnym, próbuję wychwycić choć jedno normalne imię tej czy innej służebnicy Pańskiej. To niemożliwe. Zwróciliście uwagę, że wszystkie siostry zakonne nazywają się tak jakoś dziwnie? Zawsze jest jakaś siostra Macieja, siostra Irmina, siostra Eufemia czy inna Scholastyka. Całym tym zgromadzeniem zwykle zawiaduje matka przełożona Hieronima bądź Marcjanna. Spotkaliście kiedyś siostrę Dżesikę albo siostrę Amandę? Czy ktoś z was miał religię z siostrą Pamelą albo z siostrą Sandrą? Ja nie... Odkąd pamiętam, w habicie zawsze była Marcelina bądź Faustyna, nigdy Mariola albo Vanessa. Nigdy!


Trixie i jej bliźni Hank rozmawiają o życiu
Pod koniec lat 80. w Telewizji Polskiej można było zobaczyć amerykański serial „Detektyw w sutannie”, w którym misiowaty ksiądz Frank Dowling (Tom Bosley) wespół z młodziutką i zgrabną siostrą zakonną Stephanie Oskowski rozwiązywał kryminalne zagadki. No właśnie... Stephanie. Czyli Stefania. Nie mogła mieć na imię jakoś normalnie? Na przykład tak jak odtwórczyni tej roli, Tracy Nelson? Siostra Tracy brzmi znacznie lepiej. Albo Trixie. To imię wykorzystano w innym serialu, 20 lat później. Trixie w „Californication” również miłowała swych bliźnich, choć trzeba doprecyzować, że ukojenie, które oferowała, nie do końca miało charakter duchowy. I niekoniecznie bezinteresowny.

piątek, 9 maja 2014

12 wirujących karłów, czyli system mnemotechniczny

Studentka dziennikarstwa Sondra Pransky i prestidigitator Sid Waterman, czyli Scarlett Johansson i Woody Allen
Od lat zżymam się na znajomych, którzy nie są w stanie zapamiętać swojego numeru telefonu, przy płaceniu rachunku nie mogą skojarzyć numeru PIN karty i nie wiedzą, jaki mają PESEL. Nie potrafię zrozumieć, jak można nie przyswoić swojego PESEL-u – jedynego numeru, który nie zmienia się przez całe życie i składa się z 11 cyfr, z czego sześć to data narodzin, więc do zapamiętania pozostaje zaledwie pięć. Mój PESEL jest łatwy do zapamiętania: występuje w nim ciąg cyfr liczby π po przecinku (z jednym, łatwym do zapamiętania, wyjątkiem). Kiedy z pamięci wpisuję go do stosownej rubryki, urzędniczka okazuje szczere zdumienie, jakbym co najmniej wiedział, ile dokładnie wynosi pierwiastek z 13. PIN do telefonu jest niemal identyczny z rejestracją poprzedniego samochodu, z kolei PIN do karty mBanku ułożyłem osobiście: jest to wynik pierwszego wygranego meczu rybnickich żużlowców po pamiętnym awansie do ekstraligi w 2003 roku. Na tę wygraną w najwyższej klasie rozgrywkowej kibice speedwaya w Rybniku czekali 10 lat, bo tyle zajął drużynie powrót do grona czołowych zespołów w kraju.

Istnieje wiele sposobów ułatwiających zapamiętywanie niezliczonych loginów, PIN-ów i PUK-ów. Oryginalną metodę przypominania sobie takich informacji zaprezentował Woody Allen w filmie „Scoop – Gorący temat”. Zagrał w nim magika Sida Watermana, który usiłuje zapamiętać szyfr podany przez dziennikarza Joe Strombela.
Zapamiętaj: 16, 21, 12 – poinstruował Watermana i Sondrę Pransky (Scarlett Johansson), po czym zniknął.
16 niebieskich koni, 21 odrzutowców i 12 karłów. 12 wirujących karłów. Wirujące karły... – wymamrotał do siebie Waterman, przekonany, że i tym razem system mnemotechniczny go nie zawiedzie.
Kiedy stanął przed drzwiami, które należało odkodować, nie był już tak pewny siebie:
To było... Osiem niebieskich koni...? Nie! Dwa! Zaraz... 10 wirujących karłów. Nie. 12 odrzutowców i osiem... Uspokój się... To było osiem mleczarek i trzy francuskie kurki. Nie! 16... Zaraz, 21 odrzutowców, 12 wirujących karłów. Eureka! – ostatecznie przypomniał sobie szyfr.

Pewnego późnego popołudnia mój system mnemotechniczny kompletnie mnie zawiódł. Zatankowałem samochód do pełna, udałem się do kasy i za nic nie mogłem przypomnieć sobie PIN-u... To była nowa karta z zupełnie nowym PIN-em, którego nie zdążyłem skutecznie wprowadzić do sieci prostych skojarzeń. Pamiętałem tylko pierwszą cyfrę, a kolejności pozostałych nie byłem pewien. Po kartę z mBanku z wynikiem meczu ROW Rybnik – Apator Toruń nawet nie sięgałem, bo na niej zawsze są pustki. Pani kasjerka, 30-letnia brunetka o urodzie Zooey Deschanel, anulowała transakcję, uśmiechnęła się służbowo, wskazała na ekspres do kawy i zaproponowała, żebym przy małej czarnej z cynamonem spokojnie zastanowił się nad kolejnością cyferek, bo jeśli pomylę się po raz trzeci, to karta zostanie zablokowana i nie będę mógł wyruszyć w dalszą podróż. Obce miasto, wieczór, banki pozamykane, gapię się w sufit i zaczynam kombinować jak magik Waterman: trzy wirujące kebaby, osiem... Nie... Czterech żużlowców pod taśmą startową... Nie! Siedem żyraf na wybiegu... Cztery kebaby z sosem ostrym... Nie... Siedem czirliderek i trzy pizze...

Po dłuższej chwili przypomniałem sobie ten cholerny PIN, zapłaciłem, przeprosiłem za zamieszanie i zawstydzony odjechałem w siną dal.

niedziela, 27 kwietnia 2014

Latający Cyrk Rzeczypospolitej Polskiej

Monty Pythoni wymyślili skecz z dżokejami, którzy nie zmieścili się
w filmowym kadrze. Solidarna Polska wymyśliła skecz, w którym do
europarlamentu kandyduje bokser o umysłowości początkującego ministranta
Niedawno odkurzyłem kolekcję DVD „Latającego Cyrku Monty Pythona” i w ciągu paru dni obejrzałem wszystkie odcinki. Co prawda w tłumaczeniu Elżbiety Gałązki-Salamon, a nie Tomasza Beksińskiego, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Cóż powiedzieć... Ekipa Idle, Palin, Jones, Gilliam, Cleese i Chapman czterdzieści lat temu zaprezentowała humor, który przypadł mi do gustu. Bardziej niż występy spółki Gowin, Żalek, Godson, Migalski, Jakubiak i Wipler. Wipler niestety opuścił paczkę, ale Chapmana też już nie ma, zatem siły są wyrównane.

Gdyby twórcy serialu zdecydowali się na jego kontynuację, polskie serwisy informacyjne mogłyby wydatnie posłużyć im za materiał do skeczów. Na przykład Gowin podczas partyjnej konwencji wkraczający na scenę przy dźwiękach „Rydwanów ognia” Vangelisa czy muzyce z filmu „Piraci z Karaibów”. Czy John Cleese albo Terry Gilliam wpadliby na taki pomysł? Nie sądzę. Wymyślił to sztab komików zatrudnionych przez Gowina.

Skeczu, w którym premier aprobuje kandydaturę do europarlamentu kobiety, której polityczne kwalifikacje sprowadzają się do tego, że nieźle pływa, w ogóle nie trzeba wymyślać! To się dzieje naprawdę! Jeśli Jędrzejczak się powiedzie, dołączy do grona wytrawnych polityków Platformy Obywatelskiej: kick bokserki Iwony Guzowskiej (nigdy nie wiadomo, kiedy doświadczenie z ringu przyda się w parlamencie), żużlowca Roberta Wardzały, snowboardzistki Jagny Marczułajtis i piłkarza Romana Koseckiego. Naprawdę uważacie, że Pythoni skompletowaliby taki skład i wykorzystali w skeczu?! Wątpię...

Po boksera sięgnęli również figlarze z Solidarnej Polski. To jedna z nielicznych partii, której już skład kierownictwa jest obietnicą wybornego żartu. Do polityki zdołali namówić pięściarza o rozumku początkującego ministranta. To jest lepsze od skeczu o zdechłej papudze i ministerstwie głupich kroków.

Konferencje prasowe, miesięcznice, rocznice i marsze Prawa i Sprawiedliwości z udziałem Kaczyńskiego i jego ferajny to pierwszorzędny materiał na numery, przy których w ogóle bym nie majstrował. To są gotowce, które nie wymagają redakcji!

Wielbiciele „Latającego Cyrku Monty Pythona” wiedzą, że twórcy tego serialu zdołali wydrwić wszystkich i złamali wszelkie tabu. Oberwały wszystkie klasy społeczne, królowa, duchowieństwo, a nawet sam papież. Nie wpadli tylko na brawurowy pomysł, by w procesie przed trybunałem beatyfikacyjnym o świętości papieża zaświadczał niewierzący postkomunista. No cóż, pod koniec lat 60. Olek dopiero kończył podstawówkę...

czwartek, 10 kwietnia 2014

Dwa światy

Valencia odrobiła straty z Bazylei. 5:0 i awans do półfinału LE
Mecz Valencia CF – FC Basel, czyli Walencja – Bazylea. To nawet nie Liga Mistrzów, zaledwie Liga Europejska, czyli tzw. puchar pocieszenia. 120 minut (była dogrywka) na pełnym sprincie. Mnóstwo kapitalnych akcji, w gruncie rzeczy niemal wyłącznie kapitalne akcje. Dokładne zagrania, 40-metrowe krosy, nikomu nie odskakuje piłka, żadnych przyjęć na dwa razy, gra na jeden kontakt, żadnego bezproduktywnego snucia się po boisku, żadnych kółeczek i zastanawiania się, komu podać czy też jak pozbyć się piłki, dziesiątki idealnie dogranych no-look passów. Tempo zabójcze: piłkarze albo doskonale przygotowani motorycznie, albo naszprycowani efedryną – tertium non datur. Pięć fantastycznych bramek po genialnych akcjach. A to wszystko na wybudowanym w 1923 roku stadionie, który urodą i funkcjonalnością bije na łeb niejeden nowoczesny obiekt sportowy.

Nie można oderwać wzroku od telewizora, bo to prawdziwa uczta dla kibica piłki nożnej, a dla kibica Valencii wystawny bankiet. Nie oglądam, tylko się delektuję. I dochodzę do wniosku, że polskie kluby powinny mieć sądowy zakaz podejmowania prób zakwalifikowania się do europejskich pucharów. Bo to są dwa różne światy, dwa odmienne porządki, dwie przeciwstawne estetyki, dwie odrębne kultury.