sobota, 19 lipca 2014

Jeśli wszystko dobrze się ułoży, usłyszymy się w niedzielę

Najpopularniejszy minicykl Kabaretu Olgi Lipińskiej „Chata rozśpiewana”
kończył się wezwaniem „Idźta przez zboże! We wsi Moskal stoi!”
Znacie to uczucie, gdy podczas rozmowy ze znajomymi wyczekujecie, kiedy w końcu rzucą to swoje ulubione powiedzonko? Zdaje się, że chyba wszyscy nadużywamy jakiegoś słowa bądź zwrotu, bez którego żadna pogawędka nie może się obejść. Moja pani od polskiego w podstawówce co chwilę wtrącała słowo „naturalnie” („Dzisiaj porozmawiamy o upodobnieniach postępowych i wstecznych oraz – naturalnie – o udźwięcznieniach i ubezdźwięcznieniach”). Często to „naturalnie” słyszałem, ale jakoś mi to nie przeszkadzało, z czasem nawet je polubiłem. W tej samej podstawówce pani od matematyki dla przeciwwagi zatraciła się w słowie „kuźwa” („Kuźwa, Bożyński, nie rozumiesz metody przeciwnych współczynników? Przecież to jest proste, kuźwa!”). Profesor od literatury powszechnej upodobał sobie „w try miga” („Do literatury europejskiej muzy wprowadził Hezjod. W try miga wyjaśnię, jak się nazywały i którymi dziedzinami sztuki oraz nauki się opiekowały”).

Według mojego rozeznania trzy najbardziej nadużywane wtrącenia to: „właśnie”, „generalnie” i „wiesz”. W raciborskich dzielnicach Brzezie, Płonia, Ocice, Markowice, Studzienna i Miedonia funkcjonuje wariant „wiysz jako” („Brzeziki zaś przejebały mecz. Spadnom do C klasy, wiysz jako?”).
Tomasz Beksiński miał zwyczaj wtrącać „proszę ja ciebie” – może nie w audycjach, ale w wywiadach już tak. Sympatyczne było to „proszę ja ciebie”. Mniej sympatyczne, a w zasadzie doprowadzające mnie do szewskiej pasji, jest „umówmy się”. Kilka lat temu jakiś idiota zaordynował, że dobrze jest od czasu do czasu wtrącić „umówmy się”, i zapanowała moda na to kretyńskie i pozbawione sensu powiedzenie. Od tego czasu naród polski nieustannie się umawia. Niekwestionowanym liderem w wypowiadaniu „umówmy się” jest Tomasz Sianecki, który w każdym „Szkle kontaktowym” musi użyć tego zwrotu, wtedy muszę wyłączyć telewizor, żeby się więcej nie denerwować.
Stanisława Ryster prowadziła
„Wielką grę” przez 31 lat
Ulubionym słowem Stanisławy Ryster, prowadzącej teleturniej „Wielka gra”, było „Wyśmienicie!” (– Jak miały na imię siostry Fryderyka Chopina? – pytała Stanisława Ryster. – Ludwika, Izabella i Emilia – odpowiadał uczestnik teleturnieju. – Wyśmienicie! – wołała pani Stanisława).

Po nieudanym meczu polskiej reprezentacji w piłce nożnej trener obowiązkowo wygłasza następujące zdanie: „Zrealizowaliśmy założenia taktyczne i stworzyliśmy dogodne sytuacje do zdobycia bramki, niestety zabrakło skuteczności”. Bez tego krótkiego podsumowania mecz reprezentacji się nie liczy, a uwaga o zrealizowanych założeniach taktycznych i braku skuteczności jest warunkiem sine qua non każdego pomeczowego komentarza.
Wiadomo, że przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka. Kibice polskiej drużyny narodowej przyzwyczaili się do skandowania wciąż tych samych słów zachęty, zwątpienia oraz dezaprobaty. Całą pierwszą połowę meczu zjednoczeni w trudzie zagrzewają piłkarzy gromkim „Pol-ska! Biało-czerwoni!” (zachęta). Gdzieś tak w 75. minucie już bez wiary w sukces mobilizują zespół stanowczym „Pol-ska grać! Kur-wa mać!” (zwątpienie), a w 90. minucie rozlega się znajome „Wy-pier-da-lać! Wy-pier-da-lać!” (dezaprobata).
Ulubionym zwrotem trenera Jacka Gmocha jest „Nie mówię, że nie” („W eliminacjach do mistrzostw Europy Polacy zagrają z Niemcami. Czy w październiku padnie wynik dwucyfrowy? Nie mówię, że nie”).
Równie przewidywalni są kibice Unii Racibórz, która w ostatnich latach rozpaczliwie broni się przed spadkiem z IV ligi i utrzymanie zapewnia sobie dopiero w ostatniej kolejce ligowej. Co roku w połowie czerwca, po meczu ostatniej szansy, przy ulicy Srebrnej rozlega się triumfalna pieśń „Nigdy nie spadnie! Hej Unia nigdy nie spadnie!”. Na taki doping może dziś liczyć klub, w którym karierę zaczynali Hubert Kostka i Franciszek Smuda.
Okazuje się, że również maratończycy posługują się niemal identycznymi frazami, zwłaszcza w stanie skrajnego wyczerpania. Po przebiegnięciu mniej więcej 37 kilometrów swoje przemyślenia werbalizują w następujący sposób: „Ja pierdolę... Ostatni raz... O kurwa, moje łydki... Nigdy więcej!”.

Wojciech Mann poranną audycję kończy zawsze tym samym zdaniem
Powyższe przykłady to w głównej mierze maniera językowa, zwykłe przyzwyczajenie do nazbyt częstego powtarzania pewnych słów, z którego nawet nie zdajemy sobie sprawy. Niektórzy felietoniści, redaktorzy radiowi i telewizyjni oraz twórcy estradowi mają swoje leksykalne upodobania, ale są one w pełni uświadomione, a nawet zamierzone. Wojciech Mann piątkowe „Zapraszamy do Trójki” zawsze kończy słowami: „Jeśli wszystko dobrze się ułoży, usłyszymy się w niedzielę”. Trzygodzinną, pełną inteligentnego humoru audycję pewnego razu zakończył bez tego zdania, co spotkało się z krytyką ze strony słuchaczy, którzy wydzwaniali i mailowali do redakcji z pretensjami, ponieważ uznali, że program bez tego zakończenia się nie liczy.

Jakub Strzyczkowski „Za, a nawet przeciw” niezmiennie kończy słowami: „Do usłyszenia jutro, obecność obowiązkowa”, a Marcin Kydryński w niedzielnej audycji jazzowej żegna się ze słuchaczami krótkim „Tymczasem!”. W Kabarecie Olgi Lipińskiej najpopularniejszy minicykl o rodzinie Wściekliców za każdym razem kończył się przejmującym wezwaniem „Idźta przez zboże! We wsi Moskal stoi!”. Wbrew obiegowej opinii nie jest to cytat z Mickiewicza, Słowackiego, Sienkiewicza, Gałczyńskiego ani z Wyspiańskiego. Olga Lipińska wymyśliła to zawołanie sama i dziś jest to już cytat z klasyki polskiego kabaretu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz