Stephanie (Tracy) i Frank (Tom). Po godzinach zamieniają się w detektywów |
Oglądałem dziś film
dokumentalny „Polacy w Rzymie i Watykanie”. Odcinek poświęcono
zakonnicom, które opowiadały o swojej pracy: o tym, jak gotują
pierogi dla Gwardii Szwajcarskiej, jak pielęgnują Ogrody
Watykańskie, jak śmigają po Rzymie fiatami punto i załatwiają
rozmaite sprawy. Snuły opowieści o Watykanie, o swojej wierze, o
potrzebie modlitwy. Zakonnice były w różnym wieku: koło
trzydziestki, ale też pod siedemdziesiątkę. Kiedy oglądam podobne
dokumenty albo czytam reportaże o życiu zakonnym, próbuję
wychwycić choć jedno normalne imię tej czy innej służebnicy
Pańskiej. To niemożliwe. Zwróciliście uwagę, że wszystkie
siostry zakonne nazywają się tak jakoś dziwnie? Zawsze jest jakaś
siostra Macieja, siostra Irmina, siostra Eufemia czy inna
Scholastyka. Całym tym zgromadzeniem zwykle zawiaduje matka
przełożona Hieronima bądź Marcjanna. Spotkaliście kiedyś
siostrę Dżesikę albo siostrę Amandę? Czy ktoś z was miał
religię z siostrą Pamelą albo z siostrą Sandrą? Ja nie... Odkąd
pamiętam, w habicie zawsze była Marcelina bądź Faustyna, nigdy
Mariola albo Vanessa. Nigdy!
Trixie i jej bliźni Hank rozmawiają o życiu |
Pod koniec lat 80. w
Telewizji Polskiej można było zobaczyć amerykański serial
„Detektyw w sutannie”, w którym misiowaty ksiądz Frank Dowling
(Tom Bosley) wespół z młodziutką i zgrabną siostrą zakonną
Stephanie Oskowski rozwiązywał kryminalne zagadki. No właśnie...
Stephanie. Czyli Stefania. Nie mogła mieć na imię jakoś
normalnie? Na przykład tak jak odtwórczyni tej roli, Tracy Nelson?
Siostra Tracy brzmi znacznie lepiej. Albo Trixie. To imię wykorzystano w innym serialu, 20 lat później. Trixie w
„Californication” również miłowała swych bliźnich, choć
trzeba doprecyzować, że ukojenie, które oferowała, nie do końca
miało charakter duchowy. I niekoniecznie bezinteresowny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz