poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Po maturze* chodziliśmy do Tęczowej** na kremówki***

W parku Zamkowym wypiliśmy po dwa piwa o nazwie Zamkowe
Historia ta wydarzyła się wiosną 1990 roku. Połowa czerwca, siódma klasa, kilkanaście dni do wakacji. Niby jeszcze rok szkolny, ale oceny już wystawione. Panuje ogólne rozprężenie: nauczyciele udają, że są strasznie wymagający, a my udajemy, że przykładamy się do nauki. We Włoszech właśnie zaczął się mundial. Sensacyjnie, bo w meczu otwarcia Argentyna przegrała z Kamerunem.

W piłkę z kumplami z VIIa graliśmy przy każdej nadarzającej się okazji: na wuefie, na SKS-ie, na długiej przerwie, po lekcjach i trzy razy w tygodniu na stadionie przy ulicy Srebrnej, gdzie większość z nas trenowała w grupie trampkarzy Unii Racibórz. Można powiedzieć, że graliśmy w nogę nieustannie, z przerwami na zajęcia szkolne, posiłki i sen. Czasem odrabialiśmy lekcje i urządzaliśmy wyścigi motorynek.

Tworzyliśmy wyjątkowo zgraną ekipę, wygrywaliśmy ze wszystkimi, nawet z ósmoklasistami, choć trzeba uczciwie dodać, że podporą drużyny był dwa lata starszy od nas kolega Adam, który drugi raz powtarzał klasę i nieoczekiwanie dołączył do naszego teamu. Nie za bardzo radził sobie z geometrią i dopływami Amazonki, za to dryblował i dośrodkowywał pierwszorzędnie. Byliśmy tak pewni swoich umiejętności, że postanowiliśmy zmierzyć się z wuefistami, do których zwracaliśmy się „trenerze” (moja podstawówka funkcjonowała przy szkole mistrzostwa sportowego. Pływacy i lekkoatleci mówili „trenerze”, więc my też). Przystali na naszą propozycję i przed pierwszym gwizdkiem ustaliliśmy, o co gramy.
Jeśli wygracie, kupujemy wam po dwie cole na łebka, jeśli przegracie, stawiacie nam po dwa piwa – przedstawił warunki jeden z trenerów. No niestety, przerżnęliśmy koncertowo i po lekcjach zameldowaliśmy się przed pokojem nauczycielskim z informacją, że już zakupiliśmy 14 browarów. Usłyszeliśmy od swoich pogromców, że chyba rozum nas opuścił i w tej chwili mamy znikać z alkoholem z terenu szkoły. Okazało się, że z tym piwem to nasi przeciwnicy tylko tak zażartowali, dla rozluźnienia przedmeczowej atmosfery.

Zgnębieni przegraną, wycieńczeni i spragnieni udaliśmy się z tymi piwami do pobliskiego parku Zamkowego, by spożyć je w pięknych okolicznościach przyrody. Pewnie wyobrażacie sobie, jak wygląda 14-latek po całym dniu w szkole, wyczerpującym meczu, przed obiadem, za to po dwóch piwach... Po wypiciu napojów regeneracyjnych wróciliśmy, a właściwie dowlekliśmy się, do domów. Przemknąłem do swojego pokoju i do wieczora zaległem w łóżku, informując zainteresowanych domowników, że źle się czuję, co zresztą było zgodne z prawdą.

Jeszcze przed końcem roku szkolnego wzięliśmy udział w międzyszkolnym turnieju piątek piłkarskich. Chciałbym napisać, że go wygraliśmy, ale chyba tak nie było. Na pewno zagraliśmy w finale i był to wyrównany mecz. Tyle pamiętam. Wynik: 4:3, może 3:2. Pamiętam też, że w nagrodę dostaliśmy pamiątkowe dyplomy i po reklamówce gadżetów, wśród których był otwieracz do butelek. Zdaje się, że organizatorzy nie chcieli, żebyśmy się męczyli z otwieraniem piwa o kant ławki parkowej.

* nie po maturze, tylko parę lat przed maturą
** nie do Tęczowej, tylko do parku nad Odrą
*** nie na kremówki, tylko na piwo

3 komentarze:

  1. Mistrzowski blog! Przeczytałam wszystko (dobra- ominęłam ze 2 posty bardzo sportowe) przy "jednym posiedzeniu".
    Pisz! (to nie wołacz dotyczący miasta...). Świetne, lekkie pióro (lekka klawiatura? jak to unowocześnić?)
    Ciężko się do Ciebie pisze, bo człowiek zastanawia się nad każdą- nawet oczywistą- sylabą, przecinkiem i kropką...;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję :) Może to zabrzmi jak groźba, ale zapewniam, że nie ustanę w twórczości.

    OdpowiedzUsuń
  3. Haloooo! Co to za przestój? Fan Club domaga się większej aktywności blogera (póki co po dobroci...).

    OdpowiedzUsuń