Valencia odrobiła straty z Bazylei. 5:0 i awans do półfinału LE |
Mecz Valencia CF – FC
Basel, czyli Walencja – Bazylea. To nawet nie Liga Mistrzów,
zaledwie Liga Europejska, czyli tzw. puchar pocieszenia. 120 minut
(była dogrywka) na pełnym sprincie. Mnóstwo kapitalnych akcji, w
gruncie rzeczy niemal wyłącznie kapitalne akcje. Dokładne
zagrania, 40-metrowe krosy, nikomu nie odskakuje piłka, żadnych
przyjęć na dwa razy, gra na jeden kontakt, żadnego
bezproduktywnego snucia się po boisku, żadnych kółeczek i
zastanawiania się, komu podać czy też jak pozbyć się piłki,
dziesiątki idealnie dogranych no-look passów. Tempo zabójcze:
piłkarze albo doskonale przygotowani motorycznie, albo naszprycowani
efedryną – tertium non datur. Pięć fantastycznych bramek po
genialnych akcjach. A to wszystko na wybudowanym w 1923 roku
stadionie, który urodą i funkcjonalnością bije na łeb niejeden
nowoczesny obiekt sportowy.
Nie można oderwać wzroku
od telewizora, bo to prawdziwa uczta dla kibica piłki nożnej, a dla
kibica Valencii wystawny bankiet. Nie oglądam, tylko się
delektuję. I dochodzę do wniosku, że polskie kluby powinny mieć
sądowy zakaz podejmowania prób zakwalifikowania się do
europejskich pucharów. Bo to są dwa różne światy, dwa odmienne
porządki, dwie przeciwstawne estetyki, dwie odrębne kultury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz