niedziela, 12 lipca 2015

Nemeczek zatrzymuje zastawę

Zabawne, co może wryć się w pamięć człowieka. Minęło prawie 30 lat, a ja nie potrafię zapomnieć o najbardziej kretyńskich wygłupach podwórkowej ferajny, w których brałem udział. Nie chcę wdawać się w szczegóły realizacji naszych pomysłów, bo całkiem możliwe, że nie wszystkie czyny się przedawniły. Wrzucenie przez otwarte okno salki katechetycznej bączka z saletrą podczas wieczornej lekcji religii licealistów i obserwowanie, jak ksiądz i jego podopieczni wybiegają w popłochu w środku modlitwy „Ojcze nasz”, z pewnością rodzi podejrzenia, że dorastałem pośród przyszłych kryminalistów o terrorystycznych inklinacjach, ale to nieprawda. Wszyscy wiedziemy spokojne życie normalnych obywateli.

Widok zastawy już zawsze będzie mi się kojarzył z produkcjami
Benny'ego Hilla, w których bohaterowie obrzucali się tortami
Jedno jest pewne: byliśmy oryginalni. Propozycje typu „przyczepiamy żyłkę do portfela, po który sięgają zdezorientowani i wkurzeni przechodnie, a potem uciekamy przed nimi przez pół miasta” zgodnie uznaliśmy za mało wyrafinowane. Mierzyliśmy wyżej. Chcieliśmy przejść do historii naszej dzielnicy i mieć co wspominać. Przeszliśmy do historii i mamy co wspominać.

Kolega Mirosław vel Siwy był najmłodszy z nas. Wyglądem przypominał Ernesta Nemeczka z powieści Ferenca Molnára „Chłopcy z Placu Broni”. Ten wątły blondyn zasłynął pomysłem nieszablonowym: będziemy udawali, że zamierzamy wtargnąć na jezdnię, zrobimy dwa kroki w kierunku nadjeżdżającego samochodu, a kiedy ten gwałtownie zahamuje, będziemy spieprzać w różnych kierunkach. Pamiętam jak dziś: piątkowe popołudnie, Nemeczek wytłumaczył nam zasady nowej zabawy i ruszyliśmy na ulicę Głubczycką. Kilka razy doprowadziliśmy do ostrego hamowania, uciekaliśmy, wracaliśmy po paru minutach i od nowa. Zabawa w końcu nas znużyła, już mieliśmy z niej zrezygnować. Patrzymy, jedzie żółta zastawa, nie za szybko, dostojnie, najwyżej 50 km/h. Nemeczek na drogę! Zastawa po hamulcach! Spierniczamy! I kątem oka obserwujemy kierowcę, który wychodzi z samochodu, łapie się za głowę, po czym wsiada, parkuje na poboczu i blady jak ściana obserwuje wnętrze samochodu. Zebraliśmy się na odwagę, podeszliśmy do załamanego kierowcy. A w środku ze trzy torty i kilka blach ciasta, wszystko uprzednio poukładane na tylnym siedzeniu i półce pod szybą. Po akcji Nemeczka wszystkie te smakołyki runęły na podłogę i oparcia przednich foteli. Osłupiały mężczyzna wymamrotał, że to na wesele. Naturalnie chciał nas zabić, ale wiedzieliśmy, że nie ma na to sił, bo dostrzegliśmy w jego spojrzeniu, że w ciągu ostatniej minuty znacznie się postarzał. Po chwili odebrało mu mowę. Mnie też odbiera, kiedy czasami przypominam sobie, że tak ochoczo przystąpiliśmy do tej zabawy w hamowanie, po której – chyba jedyny raz – byliśmy w stanie uruchomić empatię i okazać współczucie podmiotowi naszych ekscesów.

Wspomnienie to zagubiło się w zakamarkach mojej pamięci, ale wychynęło na widok samochodu marki Zastawa. Jeździ taka po Raciborzu: biała, wymuskana, wygląda, jakby przed chwilą zjechała z taśmy montażowej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz