niedziela, 19 lipca 2015

Azja Tuhajbejowicz, Andrzej Kmicic, Gerwazy i Karol Borowiecki rzucają używki

Daniel Olbrychski 10 lat temu rzucił alkohol, ale policyjny alkomat zweryfikował
jego mocne postanowienie abstynencji. Na zdjęciu z Oleńką Billewiczówną
Z niepokojem obserwuję, jak bardzo upowszechniło się zjawisko rzucania. Żony rzucają mężów, mężowie rzucają żony, znudzone kochanki rzucają żonatych kochanków, którzy z kolei – niespodziewanie rzuceni – rzucają się bądź to w szpony nałogu, bądź to w wir pracy. Bywa, że i pod pociąg.
Mimo zaawansowanego wieku jeszcze nie myślałem o rozwodzie. Pewnie dlatego, że nie zdążyłem się ożenić. Nikogo nie rzuciłem i nikt mnie nie rzucił, ponieważ wszystkie moje związki kończyły się za porozumieniem stron. Zupełnie jak w korporacji. Czasem z trzymiesięcznym wypowiedzeniem. Moment rozstania to zwykle nie jest najmilsza chwila, ale pochwalę się, że – może z jednym wyjątkiem – za każdym razem zostawaliśmy przyjaciółmi. Jak w porządnych amerykańskich filmach.

Rzucać można nie tylko żonę, kochankę czy męża. Zauważyłem, że ludzie najczęściej rzucają papierosy. Moja matka (Maria) od wielu lat rzuca palenie i trzeba przyznać, że kilka razy nawet jej się udało. Raz nie paliła dobę, raz prawie dwie doby, a raz – nie uwierzycie – dwa tygodnie! To z radości, kiedy przyszedł na świat jej pierwszy wnuk. Inna Maria (Czubaszek) o czymś tak niedorzecznym jak próba rzucenia palenia nigdy nawet nie pomyślała. Na spotkaniu autorskim w Raciborzu bez papierosa wytrzymała jakieś 84 minuty i chwilę po zakończeniu musiała się zaciągnąć. Tak jak kolarze po zdobyciu górskiej premii muszą przyjąć izotoniki i odżywki, by móc kontynuować wyczerpujący wyścig, tak Maria Czubaszek musi zajarać, by kontynuować życie. Papierosów nie rzuciła, za to wielokrotnie publicznie odgrażała się, że rzuci jedzenie. Bez powodzenia... Mój imiennik (Olbrychski) po śmierci Jana Pawła II oznajmił w telewizji, że rzuca i papierosy, i alkohol. Jeśli wierzyć, że przez 10 lat nasz Kmicic nie dziabnął choćby szklaneczki chivas regala, to należy uznać ten wynik za znakomity, jednak w postanowieniu nie wytrwał, bo niedawno widziałem, jak tłumaczył się, że dziabnęła go drogówka, kiedy prowadził odrobinę dziabnięty.

Jacek Kuroń nigdy nie przywiązywał wagi do ubioru i cieszył się
ogromną popularnością. Przez całe lata był liderem wszystkich sondaży
Ludzie bez przerwy coś rzucają. Można powiedzieć, że moda na rzucanie jest nieustanna, a ja w swej przekorze już ćwierć wieku temu postanowiłem zrobić coś zaskakującego: rzuciłem modę. Gdzieś tak pod koniec podstawówki ni z tego, ni z owego przestałem przywiązywać wagę do ubioru – jest mi zupełnie obojętne, co na siebie włożę, pod warunkiem że to coś jest czyste i względnie całe. Można powiedzieć, że jestem abnegatem, ale nie takim ortodoksyjnym, jakim był Zygmunt Kałużyński, który z dumą obwieszczał, że spodnie ostatni raz prał dwa lata temu. Nie chcę być źle zrozumiany, dlatego jeszcze raz podkreślę: czystość i schludność – tak, moda i częste zakupy w odzieżowym – zdecydowane nie. Intensywne zainteresowanie garderobą okazywałem w szkole podstawowej, kiedy zdołałem zgromadzić kilkanaście (jeśli nie kilkadziesiąt) par sportowych spodenek, koszulek (głównie z numerem 11 – w takiej grał mój idol Włodzimierz Smolarek), piłkarskich getrów, korków i korkotrampków, w których raz, w tajemnicy przed rodzicami i starszą siostrą, uznałem za stosowne powędrować do szkoły. Jak to możliwe, że w dorosłym życiu nie zostałem dresiarzem – nie potrafię wytłumaczyć. Moja kolekcja sportowych ubrań i obuwia była pokaźna i tylko trochę przesadzę, jeśli napiszę, że mogłem skompletować dowolny zestaw kolorystyczny każdego klubu i każdej reprezentacji świata.

Kiedy w 1995 roku podczas kampanii wyborczej na urząd
prezydenta Polski dał się namówić do włożenia garnituru,
uzyskał zaledwie 9,2 proc. poparcia. Przypadek?!
Jedyna ekstrawagancja, na jaką sobie wtedy pozwalałem, to ministrancka komża, którą przywdziewałem parę razy w tygodniu, kiedy służyłem do mszy, i kolorowe dodatki w postaci sutanny i kołnierza. W tym czasie dotarło do mnie, że Kościół katolicki to jednak instytucja opresyjna, która ogranicza wolność wiernych. Relacja księża – wierni (czy też księża – ministranci) jest podejrzana nawet w warstwie semantycznej, bo jeśli przyjmiemy, że ci pierwsi to pasterze, a drudzy to owieczki, to naprawdę nie trzeba wielkiej wyobraźni i wiedzy socjologicznej, by zrozumieć, że często przybiera ona postać pastuchy – barany. Wyobraźcie sobie, że pastuchy nie zezwoliły nam na wchodzenie do zakrystii w korkach, a o swobodnym doborze kolorowych dodatków do białej komży też mogliśmy zapomnieć, bo okazało się, że fioletowy zarezerwowany jest na Adwent i Wielki Post, zielony na niedziele i dni powszednie okresu zwykłego, czerwony na Niedzielę Palmową i Wielki Piątek, a czarny to wiadomo: Dzień Zaduszny i pogrzeby. Spróbowalibyście pojawić się przed ołtarzem w zielonym zestawie w Niedzielę Zesłania Ducha Świętego... Każdy głupek wie, że ogniste języki Ducha Świętego są symbolizowane przez czerwień – kolor ognia, krwi, miłości, walki i męczeństwa.

Po dwóch latach zakończyłem karierę w Kościele, ponieważ godziny mojej ewentualnej przyszłej pracy nie za bardzo mi odpowiadały: roraty w grudniowe poranki (jak dla mnie to właściwie środek nocy), pasterka o północy (jakaś pogańska pora), niedzielna msza poranna – w porze „Teleranka” i serialu „Wakacje z duchami”. Pójdziesz na nieszpory – nie obejrzysz na Dwójce „Muppetów”. Jezu Chryste! Tak było... A dzisiaj? Gdybym faktycznie został tym księdzem? W Środę Popielcową przepadłaby mi Liga Mistrzów, w Wielki Czwartek – Liga Europejska, w każdą niedzielę ekstraliga żużlowa. Śmiejecie się? Spotkałem kiedyś księdza z Brzezia, który od wielu lat był kapelanem Odry Wodzisław. Zapytałem, czy jedzie na mecz Odry z Legią Warszawa. Wściekły odpowiedział, że nie, bo musi odprawić mszę. Co za paradoks... Wyznawca jednego, świętego, powszechnego i apostolskiego Kościoła oraz jednej, umiłowanej i wciąż ekstraklasowej Odry Wodzisław nie zobaczył tego meczu. A ja pojechałem i widziałem. Odra wygrała, Piotr Piechniak strzelił bramkę. Parę miesięcy później Odra pożegnała się z ekstraklasą, a dwa lata później jej kapelan pożegnał się z parafią i przeszedł na emeryturę. Omnia transeunt. Czy jakoś tak... Pisałem o tym na blogu 7 lutego 2014 roku.

Włodzimierz Smolarek, mój idol z dzieciństwa.
W pracy nosił ubrania oznaczone numerem 11.
W szkole podstawowej większość mojej garderoby
była oznaczona tym samym numerem
Zresztą... Co tu gadać... Kroplą, która przepełniła czarę goryczy, okazały się – nomen omen – kryształowe ampułki z winem i wodą. Mimo sporego już stażu i doświadczenia w posłudze ministranckiej zupełnie zapomniałem, jak ten rytuał poprzedzający transsubstancjację ma wyglądać. Należy dodać odrobinę wody do wina czy kilka kropel wina do wody? Ile tych kropel? Ksiądz dolewa czy ministrant? Wino trzymać w prawej dłoni, wodę w lewej czy na odwrót? Kapłan obmywa symbolicznie ręce samodzielnie czy mu w tym pomóc? Stałem z tym zestawem jak kelner w Maxim's-de-Paris i pomyślałem, że prędzej zostanę drugim Maradoną niż drugim Wojtyłą. Parę miesięcy później rzuciłem komżę w diabły. Sportowa garderoba też poszła w odstawkę i od tej pory ubieram się w co popadnie. Wszelkie zakupy uznaję za zło konieczne i stratę czasu, a już zakupy odzieży, obuwia i innych takich – za koszmar. Parę dni temu kupiłem dwie identyczne pary butów, żeby przez jakiś czas nie odwiedzać sklepu obuwniczego. Jeśli spodoba mi się jakiś T-shirt, kupuję dwa albo trzy takie same. W biografii Grzebałkowskiej o Beksińskich przeczytałem, że starszy, Zdzisław, robił dokładnie tak samo. Spodobała ci się jakaś koszula? Kupujesz trzy identyczne i przez dwa lata omijasz sklep z koszulami szerokim łukiem. W firmowym polarze OS3 chodzę już dziesięć lat, bo przypadł mi do gustu. Pewnego dnia siostra zapytała mnie, czy wszystko u mnie w porządku – czy nie potrzebuję kasy, bo ciągle widzi mnie w tych samych paru ubraniach.
A teraz zupełnie poważnie: co komu do tego, w czym chodzę? Jeśli moi rówieśnicy mają ochotę przywdziać apaszkę, chustkę czy co tam teraz jest modne albo w 30-stopniowym upale zawiązać szalik à la José Mourinho – nic mi do tego. To wolny kraj. Jeśli zechcę pójść na film w Klubie Konesera w ulubionym wyciągniętym polarze czy ulubionym spranym T-shircie, to jest to wyłącznie moja sprawa.

Pewnie zastanawiacie się, o czym jest ten tekst. Nie przejmujcie się – ja też się zastanawiam. Miałem nosa, by nazwać blog przypadłością, którą w Biurze Wszelkiego Pocieszenia dawno temu zdefiniował Wojciech Zimiński.

2 komentarze:

  1. Daniel, znowu trafiłeś w samo sedno. W dzieciństwo borykałam się z podobnymi problemami. Co prawda nie służyłam do mszy, ale niedziela w naszym domu wiązała się z obowiązkowym pójściem do kościoła. Miałam o tyle dobrze, że mogłam sobie wybrać godzinę mszy. Niestety do wyboru były tylko msza o godz. 9 i ta o 15. To stawiało przede mną ogromny dylemat. No bo tak, jeśli pójdę na dziewiątą to ani się nie wyśpię, ani co gorsza nie obejrzę teleranka. Ale, będę miała ,,z głowy" i wolne popołudnie. Jeśli wybierałam drugą opcję i szłam do kościoła na piętnastą, nie mogłam oglądać mojego ulubionego programu, a mianowicie Teatru Młodego Widza. Dziś co prawda nie ma już teleranka i Teatru Młodego Widzą ( przyznaję, że ubolewam z tego powodu), ale za to zyskałam rzecz najwyższą - wolność. Dziś już nic nie muszę, poza tym co powinnam. Dziś, tak jak Ty masz prawo chodzić w czym chcesz i jak długo chcesz, ja zyskałam prawo do tego żeby chodzić tam gdzie ja chcę ☺ Innymi słowy cytując klasyka ,,Idę tam gdzie idę, nie idę gdzie nie idę... "

    OdpowiedzUsuń
  2. Czuję się usatysfakcjonowany, że tak zgrabnie wstrzeliwuję się w Twój sposób postrzegania rzeczywistości. Z tej sytuacji z winem i wodą dziś się śmieję, ale to naprawdę był koszmar: cała ta celebra z ampułkami wyleciała mi z głowy i było to doświadczenie mocno stresujące. Rozmowa z kapelanem Odry też wydaje się dzisiaj zabawna, ale on naprawdę wkurzył się na to, że nie ma zastępstwa i podczas kiedy jego ukochany klub ogrywał Legię, pozbawiając ją miejsca na podium i możliwości zagrania w europejskich pucharach, on zamieniał wino w krew. Frustrujące jak diabli...

    OdpowiedzUsuń