Daniel Olbrychski 10 lat temu rzucił alkohol, ale policyjny alkomat zweryfikował jego mocne postanowienie abstynencji. Na zdjęciu z Oleńką Billewiczówną |
Z niepokojem obserwuję,
jak bardzo upowszechniło się zjawisko rzucania. Żony rzucają
mężów, mężowie rzucają żony, znudzone kochanki rzucają
żonatych kochanków, którzy z kolei – niespodziewanie rzuceni –
rzucają się bądź to w szpony nałogu, bądź to w wir pracy.
Bywa, że i pod pociąg.
Mimo zaawansowanego wieku
jeszcze nie myślałem o rozwodzie. Pewnie dlatego, że nie zdążyłem
się ożenić. Nikogo nie rzuciłem i nikt mnie nie rzucił, ponieważ
wszystkie moje związki kończyły się za porozumieniem stron.
Zupełnie jak w korporacji. Czasem z trzymiesięcznym wypowiedzeniem.
Moment rozstania to zwykle nie jest najmilsza chwila, ale pochwalę
się, że – może z jednym wyjątkiem – za każdym razem
zostawaliśmy przyjaciółmi. Jak w porządnych amerykańskich
filmach.
Rzucać można nie tylko
żonę, kochankę czy męża. Zauważyłem, że ludzie najczęściej
rzucają papierosy. Moja matka (Maria) od wielu lat rzuca palenie i
trzeba przyznać, że kilka razy nawet jej się udało. Raz nie
paliła dobę, raz prawie dwie doby, a raz – nie uwierzycie –
dwa tygodnie! To z radości, kiedy przyszedł na świat jej pierwszy
wnuk. Inna Maria (Czubaszek) o czymś tak niedorzecznym jak próba
rzucenia palenia nigdy nawet nie pomyślała. Na spotkaniu autorskim
w Raciborzu bez papierosa wytrzymała jakieś 84 minuty i chwilę po
zakończeniu musiała się zaciągnąć. Tak jak kolarze po zdobyciu
górskiej premii muszą przyjąć izotoniki i odżywki, by móc
kontynuować wyczerpujący wyścig, tak Maria Czubaszek musi zajarać,
by kontynuować życie. Papierosów nie rzuciła, za to wielokrotnie
publicznie odgrażała się, że rzuci jedzenie. Bez powodzenia...
Mój imiennik (Olbrychski) po śmierci Jana Pawła II oznajmił w
telewizji, że rzuca i papierosy, i alkohol. Jeśli wierzyć, że
przez 10 lat nasz Kmicic nie dziabnął choćby szklaneczki chivas
regala, to należy uznać ten wynik za znakomity, jednak w
postanowieniu nie wytrwał, bo niedawno widziałem, jak tłumaczył
się, że dziabnęła go drogówka, kiedy prowadził odrobinę
dziabnięty.
Jacek Kuroń nigdy nie przywiązywał wagi do ubioru i cieszył się ogromną popularnością. Przez całe lata był liderem wszystkich sondaży |
Ludzie bez przerwy coś
rzucają. Można powiedzieć, że moda na rzucanie jest nieustanna, a
ja w swej przekorze już ćwierć wieku temu postanowiłem zrobić
coś zaskakującego: rzuciłem modę. Gdzieś tak pod koniec
podstawówki ni z tego, ni z owego przestałem przywiązywać wagę
do ubioru – jest mi zupełnie obojętne, co na siebie włożę, pod
warunkiem że to coś jest czyste i względnie całe. Można
powiedzieć, że jestem abnegatem, ale nie takim ortodoksyjnym, jakim
był Zygmunt Kałużyński, który z dumą obwieszczał, że spodnie
ostatni raz prał dwa lata temu. Nie chcę być źle zrozumiany,
dlatego jeszcze raz podkreślę: czystość i schludność – tak,
moda i częste zakupy w odzieżowym – zdecydowane nie. Intensywne
zainteresowanie garderobą okazywałem w szkole podstawowej, kiedy
zdołałem zgromadzić kilkanaście (jeśli nie kilkadziesiąt) par
sportowych spodenek, koszulek (głównie z numerem 11 – w takiej
grał mój idol Włodzimierz Smolarek), piłkarskich getrów, korków
i korkotrampków, w których raz, w tajemnicy przed rodzicami i
starszą siostrą, uznałem za stosowne powędrować do szkoły. Jak
to możliwe, że w dorosłym życiu nie zostałem dresiarzem – nie
potrafię wytłumaczyć. Moja kolekcja sportowych ubrań i obuwia
była pokaźna i tylko trochę przesadzę, jeśli napiszę, że
mogłem skompletować dowolny zestaw kolorystyczny każdego klubu i
każdej reprezentacji świata.
Kiedy w 1995 roku podczas kampanii wyborczej na urząd prezydenta Polski dał się namówić do włożenia garnituru, uzyskał zaledwie 9,2 proc. poparcia. Przypadek?! |
Po dwóch latach
zakończyłem karierę w Kościele, ponieważ
godziny mojej ewentualnej przyszłej pracy nie za bardzo mi
odpowiadały: roraty w grudniowe poranki (jak dla mnie to właściwie
środek nocy), pasterka o północy (jakaś pogańska pora),
niedzielna msza poranna – w porze „Teleranka” i serialu
„Wakacje z duchami”. Pójdziesz na nieszpory – nie obejrzysz na
Dwójce „Muppetów”. Jezu Chryste! Tak było... A dzisiaj? Gdybym
faktycznie został tym księdzem? W Środę Popielcową przepadłaby
mi Liga Mistrzów, w Wielki Czwartek – Liga Europejska, w każdą
niedzielę ekstraliga żużlowa. Śmiejecie się? Spotkałem kiedyś
księdza z Brzezia, który od wielu lat był kapelanem Odry
Wodzisław. Zapytałem, czy jedzie na mecz Odry z Legią Warszawa.
Wściekły odpowiedział, że nie, bo musi odprawić mszę. Co za
paradoks... Wyznawca jednego, świętego, powszechnego i
apostolskiego Kościoła oraz jednej, umiłowanej i wciąż
ekstraklasowej Odry Wodzisław nie zobaczył tego meczu. A ja
pojechałem i widziałem. Odra wygrała, Piotr Piechniak strzelił
bramkę. Parę miesięcy później Odra pożegnała się z
ekstraklasą, a dwa lata później jej kapelan pożegnał się z
parafią i przeszedł na emeryturę. Omnia transeunt. Czy jakoś
tak... Pisałem o tym na blogu 7 lutego 2014 roku.
Włodzimierz Smolarek, mój idol z dzieciństwa. W pracy nosił ubrania oznaczone numerem 11. W szkole podstawowej większość mojej garderoby była oznaczona tym samym numerem |
Zresztą... Co tu gadać...
Kroplą, która przepełniła czarę goryczy, okazały się – nomen
omen – kryształowe ampułki z winem i wodą. Mimo sporego już
stażu i doświadczenia w posłudze ministranckiej zupełnie
zapomniałem, jak ten rytuał poprzedzający transsubstancjację ma wyglądać.
Należy dodać odrobinę wody do wina czy kilka kropel wina do wody?
Ile tych kropel? Ksiądz dolewa czy ministrant? Wino trzymać w
prawej dłoni, wodę w lewej czy na odwrót? Kapłan obmywa
symbolicznie ręce samodzielnie czy mu w tym pomóc? Stałem z tym
zestawem jak kelner w Maxim's-de-Paris i pomyślałem, że prędzej
zostanę drugim Maradoną niż drugim Wojtyłą. Parę miesięcy
później rzuciłem komżę w diabły. Sportowa garderoba też poszła
w odstawkę i od tej pory ubieram się w co popadnie. Wszelkie
zakupy uznaję za zło konieczne i stratę czasu, a już zakupy
odzieży, obuwia i innych takich – za koszmar. Parę dni temu
kupiłem dwie identyczne pary butów, żeby przez jakiś czas nie
odwiedzać sklepu obuwniczego. Jeśli spodoba mi się jakiś T-shirt,
kupuję dwa albo trzy takie same. W biografii Grzebałkowskiej o
Beksińskich przeczytałem, że starszy, Zdzisław, robił dokładnie
tak samo. Spodobała ci się jakaś koszula? Kupujesz trzy identyczne
i przez dwa lata omijasz sklep z koszulami szerokim łukiem. W
firmowym polarze OS3 chodzę już dziesięć lat, bo przypadł mi do
gustu. Pewnego dnia siostra zapytała mnie, czy wszystko u mnie w
porządku – czy nie potrzebuję kasy, bo ciągle widzi mnie w tych
samych paru ubraniach.
A teraz zupełnie
poważnie: co komu do tego, w czym chodzę? Jeśli moi rówieśnicy
mają ochotę przywdziać apaszkę, chustkę czy co tam teraz jest
modne albo w 30-stopniowym upale zawiązać szalik à la José
Mourinho – nic mi do tego. To wolny kraj. Jeśli zechcę pójść
na film w Klubie Konesera w ulubionym wyciągniętym polarze czy
ulubionym spranym T-shircie, to jest to wyłącznie moja sprawa.
Pewnie
zastanawiacie się, o czym jest ten tekst. Nie przejmujcie się –
ja też się zastanawiam. Miałem nosa, by nazwać blog
przypadłością, którą w Biurze Wszelkiego Pocieszenia dawno temu
zdefiniował Wojciech Zimiński.
Daniel, znowu trafiłeś w samo sedno. W dzieciństwo borykałam się z podobnymi problemami. Co prawda nie służyłam do mszy, ale niedziela w naszym domu wiązała się z obowiązkowym pójściem do kościoła. Miałam o tyle dobrze, że mogłam sobie wybrać godzinę mszy. Niestety do wyboru były tylko msza o godz. 9 i ta o 15. To stawiało przede mną ogromny dylemat. No bo tak, jeśli pójdę na dziewiątą to ani się nie wyśpię, ani co gorsza nie obejrzę teleranka. Ale, będę miała ,,z głowy" i wolne popołudnie. Jeśli wybierałam drugą opcję i szłam do kościoła na piętnastą, nie mogłam oglądać mojego ulubionego programu, a mianowicie Teatru Młodego Widza. Dziś co prawda nie ma już teleranka i Teatru Młodego Widzą ( przyznaję, że ubolewam z tego powodu), ale za to zyskałam rzecz najwyższą - wolność. Dziś już nic nie muszę, poza tym co powinnam. Dziś, tak jak Ty masz prawo chodzić w czym chcesz i jak długo chcesz, ja zyskałam prawo do tego żeby chodzić tam gdzie ja chcę ☺ Innymi słowy cytując klasyka ,,Idę tam gdzie idę, nie idę gdzie nie idę... "
OdpowiedzUsuńCzuję się usatysfakcjonowany, że tak zgrabnie wstrzeliwuję się w Twój sposób postrzegania rzeczywistości. Z tej sytuacji z winem i wodą dziś się śmieję, ale to naprawdę był koszmar: cała ta celebra z ampułkami wyleciała mi z głowy i było to doświadczenie mocno stresujące. Rozmowa z kapelanem Odry też wydaje się dzisiaj zabawna, ale on naprawdę wkurzył się na to, że nie ma zastępstwa i podczas kiedy jego ukochany klub ogrywał Legię, pozbawiając ją miejsca na podium i możliwości zagrania w europejskich pucharach, on zamieniał wino w krew. Frustrujące jak diabli...
OdpowiedzUsuń