czwartek, 30 lipca 2015
Łączmy się w pary! Kochajmy się!
Od lat obserwuję znajomych oraz znajomych tychże znajomych i ich dalszych znajomych, jak dobierają się w pary, i dochodzę do wniosku, że oni te znajomości zawierają już nie za pomocą Facebooka, tylko przy użyciu zmutowanego algorytmu, napisanego dla hecy przez jakiegoś kretyna, który z ukrycia obserwuje rezultaty swojego niecnego planu.
Podam trzy przykłady takich związków, które – przyznaję – nie są reprezentatywne, powiedziałbym, że są nawet skrajne, ale przysięgam, że prawdziwe. To są dalsi znajomi, których poznałem przed laty i nie wiem, jak potoczyły się ich losy. I chyba nie chcę wiedzieć. Opiszę jedno małżeństwo i dwa narzeczeństwa.
Para nr 1: ona – elokwentna, pogodna, rezolutna, z nieco abstrakcyjnym poczuciem humoru, trochę przekorna, nieustannie roześmiana, rozmowna, ale nie gadatliwa; on – ograniczony umysłowo buc o nieskażonym żadną myślą obliczu, wypowiadający monosylaby, a jego jedyna refleksja nad
światem sprowadza się do regularnie powracającego dylematu: wymienić olej i filtr powietrza już teraz czy za 6 tys. km, wtedy zrobi się przy okazji rozrząd i wymieni końcówki drążków układu kierowniczego.
Para nr 2: ona – tępa dzida z zasobem 240 słów, w tym "bynajmniej" odgrywającym w jej słowniku rolę dżokera; on – może nie erudyta, ale facet na poziomie, który pomyśli, zanim powie, zmyślny, z polotem, jego główne zajęcie: spalanie się ze wstydu, kiedy jego piękniejsza połówka podejmuje próbę ułożenia zdania współrzędnie złożonego.
Para nr 3: ona – inteligentna, wrażliwa, subtelna, eteryczna, niebywałej urody, o mądrym spojrzeniu, małomówna, ujmująca w każdym calu, trochę w stylu Eli – ukochanej z rojeń Adasia Miauczyńskiego w "Dniu świra". Tylko wziąć i się zakochać; on – cham, nieuk i troglodyta o posturze fryzjera Záprdka z filmu "Zabić Sekala" i wdzięku Salwatora z "Imienia róży", z fatalną wadą wymowy oraz ilorazem inteligencji wynoszącym 3,1415926535...
No dobra, ja też spotykałem się kiedyś z pięknością, która używała "bynajmniej" zamiennie z "przynajmniej", ale wmawiałem sobie, że chyba za głośno słucham muzyki przez słuchawki i pogorszył mi się słuch. Kolega powiedział mi kiedyś:
– Widziałem cię z tą nową dziewczyną. Naprawdę ładna kobitka.
– Pewnie, że ładna. I nawet jest o czym porozmawiać. Tylko wiesz co... Ona chyba nie zna znaczenia słowa bynajmniej. Jak w tej piosence Młynarskiego...
– Daj spokój! Dla mnie to ona mogłaby mówić "wyszłeś" i "przyszłeś".
Wszyscy moi najlepsi kumple są pragmatyczni do bólu i nie dzielą niepotrzebnie włosa na czworo. Bynajmniej!
Na początku lat 90., kiedy mieszkałem na Ostrogu, widywałem małżeństwo, które poruszało się i komunikowało ze światem w rytmie powtórek akcji meczowych z lat 80., oznaczonych w rogu ekranu pulsującą literką "R" (czytelnicy koło czterdziestki wiedzą, co mam na myśli). Kiedy na dwupasmówce do Katowic jakiś kierowca zatrąbił, oboje synchronicznie obracali głowy w kierunku jezdni, co trwało jakieś 12 sekund. Musieli mieszkać blisko mnie, bo regularnie spotykałem ich na zakupach i w kolejce po kawę, w której rozwiązywałem krzyżówki i czytałem "Świat Młodych". Byłem przekonany, że są upośledzeni umysłowo, ale zawsze byli tak jakoś porządnie i gustownie ubrani. Zawsze – nawet w tej kolejce po arabikę. Kiedy odbierałem kartę motorowerową, odkryłem, że to pracownicy magistratu, co wiele mówi o początkach władzy samorządowej w wolnej Polsce. Ale to nieistotne. Najważniejsze, że doskonale się dobrali i że się kochają.
piątek, 24 lipca 2015
Mam świetny sposób dla wielu osób
Alf kandydował na urząd prezydenta USA. Wygrał wybory, ale na niby, bo w roli kandydata pojawił się tylko we śnie pani domu, Kate Tanner |
Nie wiem, jak to skomentować. Może tak: parę lat temu Jarosław Kaczyński i jego podopieczni po raz pierwszy zorganizowali marsz w obronie demokracji. Oczywiście 13 grudnia, ponieważ 13 grudnia 1981 roku Kaczyński nawet nie został internowany (jak 10 tysięcy innych osób z solidarnościowego podziemia) i w walkę w obronie demokracji angażował się bez większej wiary w sukces. Po 30 latach postanowił nadrobić zaległości i wyruszył na ulicę w nadziei na to, że w końcu zostanie zatrzymany. Niestety, tego misternego planu wciąż nie udaje się zrealizować. Podczas jednego z takich marszów stołeczni policjanci, zapytani przez dziennikarzy, ilu mniej więcej uczestników protestu maszerowało przez Warszawę, odpowiedzieli, że liczbę demonstrantów szacują na jakieś 15, maksymalnie 20 tysięcy. Na co organizatorzy odpowiedzieli, że było ich co najmniej 100 tysięcy. W jednym z pierwszych komentarzy pod tekstem internauta trzeźwo zauważył – excusez le mot, to cytat – "Co tam 100 tysięcy! Lekkim ch...em 500 tysięcy". I w ten właśnie sposób chciałbym odpowiedzieć panu Petru: polska gospodarka zrówna się z niemiecką nie w 10 lat, nie w pięć lat, ale w pięć miesięcy. Lekkim ch...em.
Gdyby jednak greps ze zrównaniem się poziomu życia Niemców i Polaków nie chwycił, mam dla pana Ryszarda propozycję: niech poprosi w archiwum TVP Rozrywka o odcinek serialu "Alf", w którym główny bohater startuje w wyborach na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Głosy wyborców Alf usiłuje zdobyć hasłem: "Mam świetny sposób dla wielu osób. Dajcie mi władzę, to wam go zdradzę". Zaprezentował też parę innych językowych wygibasów, które przysporzyły mu zwolenników. Proszę się nie krępować i korzystać. Powodzenia!
PS Krzysztof Szubzda uprzedził mnie kiedyś, że w Polsce wszelkie teksty i wypowiedzi zawierające ironię należy opatrywać klauzulą, że są ironiczne, co niniejszym czynię. Naturalnie wiem, że Ryszard Petru nie jest ekonomicznym analfabetą. Jest cenionym i szanowanym ekonomistą. Nie przypuszczałem jednak, że od niedawna również populistą, który w wyścigu do parlamentu doszlusował do wyrachowanej ferajny polskich polityków gotowych złożyć dowolną obietnicę.
poniedziałek, 20 lipca 2015
Życie jest jak pudełko czekoladek: nigdy nie wiesz, kiedy zaproszą cię na wesele
Jednym z moich ulubionych
zajęć jest wynajdywanie usprawiedliwień swoich osobliwych
zachowań, zasad i przyzwyczajeń. Przez długie lata ukrywałem
przed światem, że wycinam z gazet najciekawsze eseje i wywiady prasowe i
archiwizuję je w tematycznie pogrupowanych teczkach. Trudno
zaprzeczyć, że w epoce czterordzeniowych procesorów i w obliczu
nadchodzącej ery grafenu jest to zachowanie dość dziwne, ale kiedy
w filmie dokumentalnym o prof. Marii Janion zobaczyłem, że ona robi
dokładnie to samo, natychmiast się do tego przyznałem. Ten
elitarny klub liczy w Polsce najprawdopodobniej dwie osoby i
przyznaję, że takie towarzystwo bardzo mi odpowiada. Chodzą
słuchy, że parę innych osób również prowadzi podobne archiwum,
ale ci ludzie ukrywają się gdzieś w Bieszczadach.
Rodzina i znajomi
doskonale wiedzą o mojej patologicznej niechęci do robienia zakupów
w sklepach odzieżowych i obuwniczych. Zaglądam tam sporadycznie,
a kiedy uznam, że jakaś rzecz odpowiada mojemu – bądź co bądź
dyskusyjnemu – gustowi, w pośpiechu kupuję po dwie identyczne
koszule i dwie pary tych samych butów i natychmiast stamtąd
uciekam. Dziwne zachowanie, o którym nie ma co rozpowiadać? Na
pewno, ale kiedy w biografii Magdaleny Grzebałkowskiej o Beksińskich wyczytałem,
że dokładnie tak samo zachowywał się mój ulubiony malarz
Zdzisław Beksiński, postanowiłem podzielić się swoim zwyczajem z
całym światem.
Niechęć do tańczenia na
weselach, w których niestety czasem uczestniczę, nie jest niczym
niezwykłym. Niemal wszyscy moi koledzy nie przepadają za
wygibasami do wątpliwych estetycznie podkładów muzycznych, ale ja
nie tańczę w ogóle. Uczyniłem wyjątek na weselu mojej siostry w
1992 roku, ale jeśli uważacie, że poruszanie się po parkiecie z
gracją Forresta Gumpa, który „tańczył” z Jenny, można
rzeczywiście nazwać tańcem, to proszę bardzo: tańczyłem.
Uważam, że parkiet znakomicie nadaje się do gry w ping-ponga,
koszykówki i piłki halowej. Na pewno nie do przestępowania z nogi
na nogę, na dodatek w marynarce. Długo szukałem jakiejś znanej
osoby, która podzielałaby mój pogląd w tej sprawie.
Znalazłem. Piotr Baron na antenie Polskiego Radia wyraźnie
powiedział, że w ogóle nie tańczy na uroczystościach weselnych,
tudzież na urodzinach i imieninach, i wręcz nie rozumie, jak można
dobrowolnie wykonywać podobne czynności. Oczywiście nie mówimy o
niekontrolowanym podskakiwaniu na koncercie Pearl Jam, Fisha, Kultu
czy gibaniu się na występach nieżyjącego już niestety Joe
Cockera. Takie zachowanie było i nadal jest dla mnie jak najbardziej
naturalne.
Maria Janion, Zdzisław
Beksiński i Piotr Baron to moim zdaniem wyśmienite towarzystwo. Dziękuję za uwagę.
niedziela, 19 lipca 2015
Azja Tuhajbejowicz, Andrzej Kmicic, Gerwazy i Karol Borowiecki rzucają używki
Daniel Olbrychski 10 lat temu rzucił alkohol, ale policyjny alkomat zweryfikował jego mocne postanowienie abstynencji. Na zdjęciu z Oleńką Billewiczówną |
Z niepokojem obserwuję,
jak bardzo upowszechniło się zjawisko rzucania. Żony rzucają
mężów, mężowie rzucają żony, znudzone kochanki rzucają
żonatych kochanków, którzy z kolei – niespodziewanie rzuceni –
rzucają się bądź to w szpony nałogu, bądź to w wir pracy.
Bywa, że i pod pociąg.
Mimo zaawansowanego wieku
jeszcze nie myślałem o rozwodzie. Pewnie dlatego, że nie zdążyłem
się ożenić. Nikogo nie rzuciłem i nikt mnie nie rzucił, ponieważ
wszystkie moje związki kończyły się za porozumieniem stron.
Zupełnie jak w korporacji. Czasem z trzymiesięcznym wypowiedzeniem.
Moment rozstania to zwykle nie jest najmilsza chwila, ale pochwalę
się, że – może z jednym wyjątkiem – za każdym razem
zostawaliśmy przyjaciółmi. Jak w porządnych amerykańskich
filmach.
Rzucać można nie tylko
żonę, kochankę czy męża. Zauważyłem, że ludzie najczęściej
rzucają papierosy. Moja matka (Maria) od wielu lat rzuca palenie i
trzeba przyznać, że kilka razy nawet jej się udało. Raz nie
paliła dobę, raz prawie dwie doby, a raz – nie uwierzycie –
dwa tygodnie! To z radości, kiedy przyszedł na świat jej pierwszy
wnuk. Inna Maria (Czubaszek) o czymś tak niedorzecznym jak próba
rzucenia palenia nigdy nawet nie pomyślała. Na spotkaniu autorskim
w Raciborzu bez papierosa wytrzymała jakieś 84 minuty i chwilę po
zakończeniu musiała się zaciągnąć. Tak jak kolarze po zdobyciu
górskiej premii muszą przyjąć izotoniki i odżywki, by móc
kontynuować wyczerpujący wyścig, tak Maria Czubaszek musi zajarać,
by kontynuować życie. Papierosów nie rzuciła, za to wielokrotnie
publicznie odgrażała się, że rzuci jedzenie. Bez powodzenia...
Mój imiennik (Olbrychski) po śmierci Jana Pawła II oznajmił w
telewizji, że rzuca i papierosy, i alkohol. Jeśli wierzyć, że
przez 10 lat nasz Kmicic nie dziabnął choćby szklaneczki chivas
regala, to należy uznać ten wynik za znakomity, jednak w
postanowieniu nie wytrwał, bo niedawno widziałem, jak tłumaczył
się, że dziabnęła go drogówka, kiedy prowadził odrobinę
dziabnięty.
Jacek Kuroń nigdy nie przywiązywał wagi do ubioru i cieszył się ogromną popularnością. Przez całe lata był liderem wszystkich sondaży |
Ludzie bez przerwy coś
rzucają. Można powiedzieć, że moda na rzucanie jest nieustanna, a
ja w swej przekorze już ćwierć wieku temu postanowiłem zrobić
coś zaskakującego: rzuciłem modę. Gdzieś tak pod koniec
podstawówki ni z tego, ni z owego przestałem przywiązywać wagę
do ubioru – jest mi zupełnie obojętne, co na siebie włożę, pod
warunkiem że to coś jest czyste i względnie całe. Można
powiedzieć, że jestem abnegatem, ale nie takim ortodoksyjnym, jakim
był Zygmunt Kałużyński, który z dumą obwieszczał, że spodnie
ostatni raz prał dwa lata temu. Nie chcę być źle zrozumiany,
dlatego jeszcze raz podkreślę: czystość i schludność – tak,
moda i częste zakupy w odzieżowym – zdecydowane nie. Intensywne
zainteresowanie garderobą okazywałem w szkole podstawowej, kiedy
zdołałem zgromadzić kilkanaście (jeśli nie kilkadziesiąt) par
sportowych spodenek, koszulek (głównie z numerem 11 – w takiej
grał mój idol Włodzimierz Smolarek), piłkarskich getrów, korków
i korkotrampków, w których raz, w tajemnicy przed rodzicami i
starszą siostrą, uznałem za stosowne powędrować do szkoły. Jak
to możliwe, że w dorosłym życiu nie zostałem dresiarzem – nie
potrafię wytłumaczyć. Moja kolekcja sportowych ubrań i obuwia
była pokaźna i tylko trochę przesadzę, jeśli napiszę, że
mogłem skompletować dowolny zestaw kolorystyczny każdego klubu i
każdej reprezentacji świata.
Kiedy w 1995 roku podczas kampanii wyborczej na urząd prezydenta Polski dał się namówić do włożenia garnituru, uzyskał zaledwie 9,2 proc. poparcia. Przypadek?! |
Po dwóch latach
zakończyłem karierę w Kościele, ponieważ
godziny mojej ewentualnej przyszłej pracy nie za bardzo mi
odpowiadały: roraty w grudniowe poranki (jak dla mnie to właściwie
środek nocy), pasterka o północy (jakaś pogańska pora),
niedzielna msza poranna – w porze „Teleranka” i serialu
„Wakacje z duchami”. Pójdziesz na nieszpory – nie obejrzysz na
Dwójce „Muppetów”. Jezu Chryste! Tak było... A dzisiaj? Gdybym
faktycznie został tym księdzem? W Środę Popielcową przepadłaby
mi Liga Mistrzów, w Wielki Czwartek – Liga Europejska, w każdą
niedzielę ekstraliga żużlowa. Śmiejecie się? Spotkałem kiedyś
księdza z Brzezia, który od wielu lat był kapelanem Odry
Wodzisław. Zapytałem, czy jedzie na mecz Odry z Legią Warszawa.
Wściekły odpowiedział, że nie, bo musi odprawić mszę. Co za
paradoks... Wyznawca jednego, świętego, powszechnego i
apostolskiego Kościoła oraz jednej, umiłowanej i wciąż
ekstraklasowej Odry Wodzisław nie zobaczył tego meczu. A ja
pojechałem i widziałem. Odra wygrała, Piotr Piechniak strzelił
bramkę. Parę miesięcy później Odra pożegnała się z
ekstraklasą, a dwa lata później jej kapelan pożegnał się z
parafią i przeszedł na emeryturę. Omnia transeunt. Czy jakoś
tak... Pisałem o tym na blogu 7 lutego 2014 roku.
Włodzimierz Smolarek, mój idol z dzieciństwa. W pracy nosił ubrania oznaczone numerem 11. W szkole podstawowej większość mojej garderoby była oznaczona tym samym numerem |
Zresztą... Co tu gadać...
Kroplą, która przepełniła czarę goryczy, okazały się – nomen
omen – kryształowe ampułki z winem i wodą. Mimo sporego już
stażu i doświadczenia w posłudze ministranckiej zupełnie
zapomniałem, jak ten rytuał poprzedzający transsubstancjację ma wyglądać.
Należy dodać odrobinę wody do wina czy kilka kropel wina do wody?
Ile tych kropel? Ksiądz dolewa czy ministrant? Wino trzymać w
prawej dłoni, wodę w lewej czy na odwrót? Kapłan obmywa
symbolicznie ręce samodzielnie czy mu w tym pomóc? Stałem z tym
zestawem jak kelner w Maxim's-de-Paris i pomyślałem, że prędzej
zostanę drugim Maradoną niż drugim Wojtyłą. Parę miesięcy
później rzuciłem komżę w diabły. Sportowa garderoba też poszła
w odstawkę i od tej pory ubieram się w co popadnie. Wszelkie
zakupy uznaję za zło konieczne i stratę czasu, a już zakupy
odzieży, obuwia i innych takich – za koszmar. Parę dni temu
kupiłem dwie identyczne pary butów, żeby przez jakiś czas nie
odwiedzać sklepu obuwniczego. Jeśli spodoba mi się jakiś T-shirt,
kupuję dwa albo trzy takie same. W biografii Grzebałkowskiej o
Beksińskich przeczytałem, że starszy, Zdzisław, robił dokładnie
tak samo. Spodobała ci się jakaś koszula? Kupujesz trzy identyczne
i przez dwa lata omijasz sklep z koszulami szerokim łukiem. W
firmowym polarze OS3 chodzę już dziesięć lat, bo przypadł mi do
gustu. Pewnego dnia siostra zapytała mnie, czy wszystko u mnie w
porządku – czy nie potrzebuję kasy, bo ciągle widzi mnie w tych
samych paru ubraniach.
A teraz zupełnie
poważnie: co komu do tego, w czym chodzę? Jeśli moi rówieśnicy
mają ochotę przywdziać apaszkę, chustkę czy co tam teraz jest
modne albo w 30-stopniowym upale zawiązać szalik à la José
Mourinho – nic mi do tego. To wolny kraj. Jeśli zechcę pójść
na film w Klubie Konesera w ulubionym wyciągniętym polarze czy
ulubionym spranym T-shircie, to jest to wyłącznie moja sprawa.
Pewnie
zastanawiacie się, o czym jest ten tekst. Nie przejmujcie się –
ja też się zastanawiam. Miałem nosa, by nazwać blog
przypadłością, którą w Biurze Wszelkiego Pocieszenia dawno temu
zdefiniował Wojciech Zimiński.
czwartek, 16 lipca 2015
Co się z tobą stanie, gdy ci ufać przestanę
Gdybyście się kiedyś
zastanawiali, co wyszłoby ze wspólnego przedsięwzięcia
biznesowego Orange, Vectry, Getin Banku i mojego bloga, wiedzcie, że
rzeczywistość udzieliła na to pytanie odpowiedzi. To wiodące
marki w kraju, z którymi jestem związany od kilkunastu lat i nie
zamierzam się z nimi rozstawać, ponieważ nadają sens mojemu
życiu. Dużo ze sobą korespondujemy, prowadzimy pasjonujące
rozmowy telefoniczne, a ostatnio coraz częściej się odwiedzamy. Ta
symbioza wcześniej czy później powinna była zaowocować wzajemną akcją promocyjną, dlatego pozwólcie, że przedstawię wam moich
serdecznych przyjaciół.
ORANGE
Jesteśmy ze sobą
najdłużej. Zanim Orange stała się dużą Pomarańczą, była
malutką Ideą. Przez kilka lat zasypywała mnie licznymi SMS-ami
zapraszającymi do zabaw, konkursów, promocji i akcji. Po
kilkudziesięciu telefonach do biura obsługi klienta i wizytach w
oddziale ten spam w końcu ustał, by po roku wrócić z nową siłą.
Wtedy na przemian prośbami i groźbami, że zaangażuję powiatowego
rzecznika praw konsumentów, wymogłem względny spokój –
otrzymywałem tygodniowo zaledwie po dwa-trzy SMS-y, a nie na
przykład 46 (jak wcześniej). Idylla trwała cztery lata i znów się
zaczęło. Wiadomości o niebywale atrakcyjnych pakietach darmowych
minut, SMS-ów, MMS-ów i praktycznie darmowego internetu nie jest
znowu tak dużo, za to otrzymuję je o 1, czasem o 3 w nocy. Napiszę
słownie: o pierwszej i o trzeciej w nocy. Naturalnie
interweniowałem. Naturalnie przestali wysyłać. Naturalnie wznowili
ten proceder. W gruncie rzeczy jest mi wszystko jedno, bo od czasów
licealnych i tak kładę się spać o 3 (o trzeciej).
VECTRA
Na płycie „Oddalenie”
z 1995 roku Kazik Staszewski śpiewa: „W Polsce umowa jest gówna
warta”. W tym samym roku Vectra zaczęła emitować program własnej
produkcji i prawdopodobnie wtedy uznała sentencję wyśpiewaną
przez Kazika za motto spółki. Trzeba jednak przyznać, że są
konsekwentni: zapewniają zawsze nie więcej niż jedną trzecią
transferu deklarowanego w umowie, a bywa, że i jedną trzydziestą.
Na nieśmiałą uwagę, że to jednak trochę za mało, otrzymuję
logiczne wyjaśnienie, że przecież w umowie jest napisane „do 50
megabitów”, a nie „50 megabitów” czy też „około 50
megabitów”, zatem 3 megabity mieszczą się w przedziale od 0 do
50 megabitów i wszystko jest w porządku. Na pytanie, czy mogę
przelewać co miesiąc „do 94,89 zł” zamiast „94,89 zł”, po
drugiej stronie słuchawki zapada głuche milczenie. Czasami, w
przypływie desperacji, udaję się z wizytą do oddziału Vectry (to
tylko dwie przecznice ode mnie), wtedy pan serwisant udaje
zdziwienie, coś tam przepina i znowu mam „około”, a nie tylko
„do”. Z tym że to „około” mam około dwóch tygodni, potem
już tylko „do”.
Ulubionym zdaniem
pojedynczym Vectry jest „Prowadzimy prace modernizacyjne”. Co
kilka dni otrzymuję maila o takim tytule, a to oznacza, że w środku
nocy przez kilka godzin nie mam dostępu do internetu i telewizji
bądź dostęp ten jest mocno ograniczony i objawia się tym, że
transfer internetowy jest na poziomie średniego transferu w Polsce z
1997 roku. Zresztą po co mi o tej porze internet, skoro w tym czasie
czytam SMS-y od Orange i zapoznaję się z nowymi propozycjami
pakietów?
Może i chciałbym
obejrzeć coś w telewizji, bo wiadomo, że programy dla widzów z IQ powyżej 90 Telewizja Polska nadaje w środku nocy, ale cóż
począć. Kiedy nadawca publiczny realizuje misję, Vectra się modernizuje.
GETIN BANK
Uważam się za
dżentelmena, a dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają, a już
na pewno nie o drobnych kwotach, dlatego nie będę się wyżalał o
niesłusznie pobranych prowizjach, które – trzeba to przyznać –
po interwencji bank zawsze zwracał. To były tak symboliczne sumy,
że wspominając o nich, czuję się zażenowany. W przeciwieństwie
do pracowników banku, którym uczucie zakłopotania jest zupełnie
obce. Kiedy jednak nie mogłem się doprosić swoich 260 zł, które
zniknęły w czeluściach systemu bankowego, poczułem, że tracę
nerwy. Po kilku ożywionych rozmowach telefonicznych, podczas których
przełączano mnie za każdym razem od biurka do biurka, i
wysłuchaniu podczas każdego takiego przełączenia miniatury
fortepianowej „Dla Elizy” Beethovena uznałem za stosowne
odwiedzić swoich przyjaciół i spróbować wyjaśnić sprawę.
Wsiadłem w samochód, włączyłem „I'm not afraid” Skunk
Anansie i nuciłem za Skin: „Another useless fight... Guilt is all
you are...”. Tego dnia oczywiście nic nie załatwiłem, ale już
po paru tygodniach otrzymałem wyjaśnienie, że pracownica, która
sprawę zaniedbała, już tutaj nie pracuje. Okazało się, że tylko
pozorowała pracę i wszystkie wnioski, podania, zlecenia i zażalenia
tak na wszelki wypadek wrzucała do szuflady, czekając, aż same
nadadzą sobie bieg. Przeproszono mnie, zwrócono pieniądze i
rozstaliśmy się w przyjaźni. Która niestety po raz kolejny
została wystawiona na ciężką próbę. W Wielki Piątek, pół
godziny przed zamknięciem oddziału wpłaciłem na swoje konto 700
złotych, by podczas świąt opłacić usługi swoich starych
przyjaciół: Orange i Vectry. Przelewy zrealizowałem z domowego
komputera i już po tygodniu otrzymałem maila i SMS-a od Vectry i
Orange, a precyzyjniej rzecz ujmując – od ich działów
windykacji. Okazało się, że przelewy poszły, ale tak naprawdę to
jednak nie. Odruchowo sprawdziłem w internecie, ile dostanę za
zabójstwo w afekcie i po ilu latach wyjdę za wzorowe sprawowanie.
Zadzwoniłem do banku, wysłuchałem „Dla Elizy”, wsiadłem w
samochód, włączyłem na cały głos „Co się z tobą stanie, gdy
ci ufać przestanę” Kazika na Żywo i pomyślałem, że trzeba
zabić tę miłość. Bo przecież nie pracownika banku. Nie
zgadniecie, co usłyszałem tym razem... Okazało się, że pan, który przyjmował
zlecenie wpłaty, był co prawda myślami przy śniadaniu
wielkanocnym, ale nie odpłynął tak daleko, by tych siedmiu stów
nie zaksięgować. Zaksięgował, a jakże! Tylko że na konto
klienta zamieszkałego przy ulicy Ogrodowej. Dlaczego? Ponieważ był
zalogowany na jego zakładce. Przemknęła mi myśl, że bank bierze
udział w akcji wyrównywania szans i pomaga w karierze zawodowej
osobom, powiedzmy, mniej zdolnym, a ja niepotrzebnie obnoszę się z
tą swoją asertywnością. Przecież Ogrodowa to zaledwie trzy
skrzyżowania od Katowickiej, a dzieląca je ulica Słowackiego to
jak zaproszenie na spacer. Mogłem po prostu pójść na Ogrodową i
odzyskać te siedem stów, uregulować rachunki z Orange i Vectrą,
moimi mocno zniecierpliwionymi przyjaciółmi, którzy nieustannie
monitowali. Obsługa banku jednak na to nie pozwoliła – zwrócono mi pieniądze, po kolejnym telefonie prowizję za brak środków na koncie, a szefowa
oddziału zaprosiła mnie do swojego gabinetu na dobrą kawę i
złożyła obietnicę, że nic podobnego już się nie powtórzy.
Nadal jesteśmy przyjaciółmi.
„I'm not afraid”:
„Co się z tobą stanie,
gdy ci ufać przestanę”:
„Oddalenie”:
https://www.youtube.com/watch?v=NWeMLBqrw6E
„Dla Elizy”:
https://www.youtube.com/watch?v=Ars6xnNKpYk wtorek, 14 lipca 2015
Kujawy są najważniejsze
Wiara w zjawiska
nadprzyrodzone oraz istnienie obcej cywilizacji zwykle spotyka się z
drwinami, a osoby utrzymujące, że fantazyjne wzory w pszenicy to
robota istot pozaziemskich, w najlepszym razie zbywane są
protekcjonalnym poklepywaniem po plecach oraz ironicznym uśmiechem,
w najgorszym – wywołują szyderczy rechot, co sprawia, że
postanawiają nie wdawać się w dyskusję i zamykają się w sobie.
Kiedy w Więcborku (Kujawsko-Pomorskie) pojawiły się kręgi w zbożu, o komentarz na temat tego niezwykłego zjawiska poproszono polityków o niezmiennych poglądach i ugruntowanych przekonaniach. To ludzie bezkompromisowi, pewni swych racji i wierni jednej idei, której podporządkowali całą swoją karierę.
Kiedy w Więcborku (Kujawsko-Pomorskie) pojawiły się kręgi w zbożu, o komentarz na temat tego niezwykłego zjawiska poproszono polityków o niezmiennych poglądach i ugruntowanych przekonaniach. To ludzie bezkompromisowi, pewni swych racji i wierni jednej idei, której podporządkowali całą swoją karierę.
RICHARD HENRY CZARNECKI
(Ruch Polityki Realnej, Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe,
Akcja Wyborcza Solidarność, Samoobrona, Prawo i Sprawiedliwość): – O tym lądowaniu
szeptano od dawna. Należy się upewnić, czy to nie jest
zakamuflowany atak o charakterze liberalno-lewicowym. Jeśli rząd
natychmiast nie zlokalizuje i nie deportuje tych intruzów, do akcji
wkroczy Jarosław Kaczyński, który jest fighterem i policzka nie
nadstawia. Kręgi w polskim zbożu to przecież policzek dla Polaków.
Idea IV RP to solidarna Polska równych szans, w której nie ma
miejsca ani dla salonu, ani dla ufoludków. Kiedy odzyskamy władzę,
wprowadzimy zasady patriotyzmu gospodarczego i żadne obce UFO nie
będzie się tu panoszyć. Tylko polskie, katolickie UFO! Wytępiliśmy
czerwoną zarazę, to i z zieloną sobie poradzimy! W aliansie z
zielonymi stworami Prawo i Sprawiedliwość partycypować nie będzie.
Dzisiaj przyzwolenie na agrarną samowolkę, a co jutro? Utrata
suwerenności?! Nie podejmiemy tej gry.
STEFAN KONSTANTY
NIESIOŁOWSKI (Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, Przymierze
Prawicy, Akcja Wyborcza Solidarność, Platforma Obywatelska): – Nie mam ochoty
komentować wypowiedzi tego idioty. Czarnecki to niebywały –
powtarzam: niebywały! – cham i prostak. Jaki zakamuflowany atak?!
Co to za język w ogóle?! Zielona zaraza? Intruz? Fighter? Policzek?
Przecież to są elementy języka nienawiści! Nie damy się wepchnąć
w pole minowe konfrontacji z przybyszami i proszę łaskawie zwolnić
mnie z obowiązku komentowania bredni tego paranoika. Polska jest
krajem otwartym, a gościnność to nasza tradycja, więc jeśli UFO
zdecydowało się nas odwiedzić i trochę pogmerać w zbożu, to nie
należy robić z tego afery. Czy ten kretyn Czarnecki nie zna
przysłowia „Gość w dom, Bóg w dom”? O jakim patriotyzmie
gospodarczym opowiada ten czubek?! Przypominam, że Donald Tusk jest
teraz nadprezydentem Europy i jeśli tylko zechce, włączy wszystkie
planety do strefy Schengen, a wtedy UFO będzie mogło swobodnie
podróżować od Lizbony po Hrebenne.
JOHN ABRAHAM GODSON
(Platforma Obywatelska, Polska Razem, Polskie Stronnictwo Ludowe):
– Moja dawna kolegi z
platforma ma dużą rację. Jako ewangeliczny zielonoświątkowiec
charizmaticzny mam słabość do zielony kolor, dlatego też
zmieniłem barwa politiczna na zielona koniczina. Poza tym uważam,
że wszystka istota jest święta, jeśli tylko wierzy. Czy nasi
tajemniczy goście buszujące w zboże są wierzące? Tego nie wiem,
ale też nie wikluczam. O tym właśnie pisał Paweł do Koryntian:
każda istota święta! Mam czterech wspaniałych dzieci. Jeśli
możesz mieć jeden dziecko, możesz mieć dwójka, a jeśli możesz
mieć dwójka, to możesz mieć trójka. Tak samo jest z kosmity! W
polska parlamentarizm byli kosmity: Gabriel Janowski, który zasłynął
kosmicznymi podskoki; Sławek Nowak – miłośnik czasomierzy;
Przemek Wipler, co policjanty się nie kłaniał i za kołnierza nie
wylewał; Marek Jurek (szkoda chłopa, bo bez nazwiska), który za
sprawą magiczna laska marszałkowska zamienił się z marszałek w
szaman i nawoływał w sejmy do modlitwa o deszcz. Dużo kosmity w
Polska! Co nam stawa na przeszkoda akceptowanie paru więcej?
Wielkość demokraticzności mierzymy tym, jak my uchroniwszy
odmienność. Zaakceptujmy przybysze z Więcbork, bo to nasi braty.
Tak jest napisane w Pismo Święte.
JACEK OLGIERD KURSKI
(Porozumienie Centrum, Ruch Odbudowy Polski, Zjednoczenie
Chrześcijańsko-Narodowe, Prawo i Sprawiedliwość, Liga Polskich
Rodzin, Solidarna Polska):
– Nie odniosę się do
wypowiedzi mojego poprzednika, bo sami państwo widzą, że ciemny
lud kupuje wszystko jak leci. W sferze frazeologii i obrazowania
świata jestem chłonnym uczniem Jarosława Kaczyńskiego, dlatego
spróbuję wstrzelić się w myśl mojego mentora. Szanowni państwo,
mamy do czynienia z porażającym skundleniem polityczno-kulturowego
establishmentu. Figury w zbożu to dowód, że państwo ponownie nie
zdało egzaminu, a PRL nie został rozliczony. Nie zdziwi mnie, jeśli
ta zielona hołota po ułożeniu wzorów zacznie się układać z
przedstawicielami dawnej nomenklatury. W interesie prawdziwych
Polaków jest natychmiastowa lustracja agresorów. Ostrzegam:
nierozliczenie kosmitów z przeszłości to przyzwolenie na powstanie
kolejnej sitwy i najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski. No
pasaran!
JAN TOMASZEWSKI
(Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego, Prawo i Sprawiedliwość,
Platforma Obywatelska): – Jak mawiał pan Kazimierz
Górski, piłka jest okrągła, a bramki są dwie. Kręgi też są
okrągłe, a ile ich jest, dokładnie nie wiadomo, bo na siebie
nachodzą. Koła olimpijskie też na siebie nachodzą. Mnie z kolei
naszła myśl, że lądowanie kosmitów na polskiej ziemi to był
błąd. A nawet wielbłąd. To żart taki. Gra słów. Bo ja lubię
czasem tak inteligentnie pożartować. A teraz poważnie: jeśli UFO
chce robić kręgi, to wpierw niech wystąpi o zgodę, przedstawi
projekt, następnie ogłosimy przetarg, a potem go unieważnimy.
Proste jak zwycięski remis na Wembley. Ha, ha! Z tym przetargiem to
też był żart. Lubię pożartować.
ANTONI MACIEREWICZ
(Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, Akcja Polska, Ruch dla
Rzeczypospolitej, Ruch Odbudowy Polski, Ruch Katolicko-Narodowy, Liga
Polskich Rodzin, Razem Polsce, Ruch Patriotyczny, Prawo i
Sprawiedliwość): – Nie mam pojęcia, jak
polski kontrwywiad mógł dopuścić do wylądowania tego obiektu,
ale już dziś możemy powiedzieć, że zostaliśmy zdradzeni o
świcie. Drodzy państwo, musimy dać odpór potężnemu frontowi,
który rozciąga się od niemieckich rozgłośni radiowych po prasę
polskojęzyczną i morderców księdza Jerzego, a teraz kosmitów,
którzy rozrabiają na polskiej ziemi i umacniają międzygalaktyczne
kondominium. Nie damy się sterroryzować i przygotowujemy akcję
odwetową, bo czymże innym jest sytuacja, w której powstają
tajemnicze esy-floresy, jeśli nie wypowiedzeniem wojny...?
RUFIN PSZENŻYTO (rolnik z
Więcborka: Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, Zjednoczone
Stronnictwo Ludowe, Polskie Stronnictwo Ludowe, Stronnictwo
Konserwatywno-Ludowe, Więcbork Jest Najważniejszy, Kujawy Są
Najważniejsze, Polska Jest Najważniejsza, Narodowe Odrodzenie
Polski):
– Panie! Daj pan spokój!
Jakie UFO?! To moja robota! Byłem, nie powiem, trochu zmęczony, bo
ze szwagrem przerabiali my olej opałowy na napędowy i troszku tego
biopaliwa dostało nam się do organizmu. No, tak po prawdzie takeśmy
dali w palnik, że ledwiem wlazł na kombajn. Późno się zrobiło i
ciemno, baba z kolacjo czekała, to trza było wracać. Wgramolił
się ja na maszynę i nagle... jak coś nie huknie! Jak nie dupnie!
Rano się budzę, kombajn na środku pola, a wkoło takie kręgi w
zbożu, że ażem pobladł. Ki diabeł! Okazało się, żem
przydzwonił łbem w kierownicę. Panie! Kierownica zblokowana, ja
żem przysnął, gaz do dechy, kombajn jeździł i jeździł, aż
paliwa zabrakło. Dobrze, że my pokosztowali tego specjału i nie
zatankowali bizona do pełna, bo ja by, panie, narobił tych kręgów
w całym powiecie!
niedziela, 12 lipca 2015
Nemeczek zatrzymuje zastawę
Zabawne, co może wryć
się w pamięć człowieka. Minęło prawie 30 lat, a ja nie potrafię
zapomnieć o najbardziej kretyńskich wygłupach podwórkowej
ferajny, w których brałem udział. Nie chcę wdawać się w
szczegóły realizacji naszych pomysłów, bo całkiem możliwe, że
nie wszystkie czyny się przedawniły. Wrzucenie przez otwarte okno
salki katechetycznej bączka z saletrą podczas wieczornej lekcji
religii licealistów i obserwowanie, jak ksiądz i jego podopieczni
wybiegają w popłochu w środku modlitwy „Ojcze nasz”, z
pewnością rodzi podejrzenia, że dorastałem pośród przyszłych
kryminalistów o terrorystycznych inklinacjach, ale to nieprawda.
Wszyscy wiedziemy spokojne życie normalnych obywateli.
Widok zastawy już zawsze będzie mi się kojarzył z produkcjami Benny'ego Hilla, w których bohaterowie obrzucali się tortami |
Jedno jest pewne: byliśmy
oryginalni. Propozycje typu „przyczepiamy żyłkę do portfela, po
który sięgają zdezorientowani i wkurzeni przechodnie, a potem
uciekamy przed nimi przez pół miasta” zgodnie uznaliśmy za mało
wyrafinowane. Mierzyliśmy wyżej. Chcieliśmy przejść do historii
naszej dzielnicy i mieć co wspominać. Przeszliśmy do historii i
mamy co wspominać.
Kolega Mirosław vel Siwy
był najmłodszy z nas. Wyglądem przypominał Ernesta Nemeczka z
powieści Ferenca Molnára „Chłopcy z Placu Broni”. Ten wątły
blondyn zasłynął pomysłem nieszablonowym: będziemy udawali, że
zamierzamy wtargnąć na jezdnię, zrobimy dwa kroki w kierunku
nadjeżdżającego samochodu, a kiedy ten gwałtownie zahamuje,
będziemy spieprzać w różnych kierunkach. Pamiętam jak dziś:
piątkowe popołudnie, Nemeczek wytłumaczył nam zasady nowej zabawy
i ruszyliśmy na ulicę Głubczycką. Kilka razy doprowadziliśmy do
ostrego hamowania, uciekaliśmy, wracaliśmy po paru minutach i od
nowa. Zabawa w końcu nas znużyła, już mieliśmy z niej
zrezygnować. Patrzymy, jedzie żółta zastawa, nie za szybko,
dostojnie, najwyżej 50 km/h. Nemeczek na drogę! Zastawa po
hamulcach! Spierniczamy! I kątem oka obserwujemy kierowcę, który
wychodzi z samochodu, łapie się za głowę, po czym wsiada, parkuje
na poboczu i blady jak ściana obserwuje wnętrze samochodu.
Zebraliśmy się na odwagę, podeszliśmy do załamanego kierowcy. A
w środku ze trzy torty i kilka blach ciasta, wszystko
uprzednio poukładane na tylnym siedzeniu i półce pod szybą. Po
akcji Nemeczka wszystkie te smakołyki runęły na podłogę i
oparcia przednich foteli. Osłupiały mężczyzna wymamrotał, że to na
wesele. Naturalnie chciał nas zabić, ale wiedzieliśmy, że nie ma
na to sił, bo dostrzegliśmy w jego spojrzeniu, że w ciągu
ostatniej minuty znacznie się postarzał. Po chwili odebrało mu
mowę. Mnie też odbiera, kiedy czasami przypominam sobie, że tak
ochoczo przystąpiliśmy do tej zabawy w hamowanie, po której –
chyba jedyny raz – byliśmy w stanie uruchomić empatię i okazać
współczucie podmiotowi naszych ekscesów.
Wspomnienie to zagubiło się w zakamarkach mojej pamięci, ale wychynęło na widok samochodu marki Zastawa. Jeździ taka po Raciborzu: biała, wymuskana, wygląda, jakby przed chwilą zjechała z taśmy montażowej.
środa, 8 lipca 2015
Ach, ten kotlecik, czyli co zesłał los, trzeba będzie stracić
Michelle Dubois, liderka lokalnego ruchu oporu, wygłasza niezmiennie tę samą formułkę: "Słuchajcie uważnie, bo nie będę powtarzać!" |
Umiejętnie zinterpretowana fraza, podana w odpowiednim rytmie, może sprawić, że jej wymowa staje się mocno sugestywna. Jak chociażby w filmie "Miasto aniołów", w którym Seth (Nicolas Cage) stoi na szczycie wieżowca, by za chwilę runąć w dół, porzucając rolę anioła i przyjmując ludzką postać. Narastające "Święta Mario, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi..." robi piorunujące wrażenie i jest to moim zdaniem najbardziej poruszająca scena filmu.
Wielokrotnie powtarzany tekst może potęgować grozę, ale też wprawić dzieciaka w furię. Kiedy nie było mnie jeszcze na świecie, rodzice puszczali na adapterze mojej kilkuletniej siostrze różne bajki, słuchowiska i piosenki (informacja dla młodszych czytelników: w latach 70. nie było fejsa, empetrójek i smartfonów). Jedna z płyt, mocno już wysłużonych przez nieustanne odtwarzanie, w trakcie piosenki Jaremy Stępowskiego zacinała się na fragmencie "Ach, ten kotlecik! Ach, ten kotlecik!". Mała Bożenka wybiegała wtedy z pokoju z płaczem, by natychmiast przestawić igłę na kolejną zwrotkę.
By nie ograniczać się do przykładów dramatycznych, warto zauważyć, że powtarzane zdanie może wywoływać wesołość. W nadawanym w Polsce w latach 90. serialu komediowym "'Allo 'Allo!" Michelle z ruchu oporu konspiracyjnym tonem oznajmiała: "Słuchajcie uważnie, bo nie będę powtarzać!". I choć widzowie serialu doskonale wiedzieli, że wygłosi przyciszonym głosem tę formułkę, za każdym razem wzbudzała uśmiech, a u niektórych nawet rechot.
czwartek, 2 lipca 2015
Andy and Betty are not role models
Andy and Betty are not role models. They're not even human. They're cartoons. Some of things they do would cause a real person to get annoyed, confused, and possibly arrested.
Andy and Betty are not real. They are sketched people completely made up by some guy who stole the Moon.
Andy and Betty are insincere, unpleasant, thoughtless, insular and self-destructive characters. But for some reason they make us laugh.
Andy and Betty are not real. They are sketched people completely made up by some guy who stole the Moon.
Andy and Betty are insincere, unpleasant, thoughtless, insular and self-destructive characters. But for some reason they make us laugh.
Subskrybuj:
Posty (Atom)