środa, 22 czerwca 2016

Jak odnieść sukces w wyborach

Steven Bradbury do perfekcji opanował taktykę omijania kraks,
dzięki czemu został pierwszym w historii Australii
złotym medalistą zimowych igrzysk olimpijskich
Przeczytałem ostatnio, że 62 proc. Amerykanów jest złego zdania o Hillary Clinton, a elektorat negatywny Donalda Trumpa sięgnął 70 proc.

Oboje już dawno zrezygnowali ze zjednywania wyborców za pomocą argumentów i nie zabiegają o sympatię elektoratu. W walce o Biały Dom chodzi już tylko o to, by w kampanii wyborczej skompromitować się w możliwie najmniejszym stopniu i wyczekać na spektakularne potknięcie przeciwnika.

Ta strategia sprawdziła się w short-tracku, zimowej dyscyplinie olimpijskiej, a doskonałym przykładem na to, że do sukcesu zamiast talentu i pracowitości wystarczy cierpliwość, jest Steven Bradbury, który został pierwszym w historii Australii złotym medalistą zimowych igrzysk olimpijskich.

Podczas igrzysk w Salt Lake City w ćwierćfinale na 1000 metrów, z którego do następnej rundy kwalifikowało się dwóch zawodników, zajął trzecie miejsce, ale ostatecznie awansował po dyskwalifikacji Kanadyjczyka. W półfinale obrał specyficzną taktykę trzymania się z tyłu stawki; awansował dalej, bo jego rywale upadli w kraksie. Historia powtórzyła się w olimpijskim finale: aby zdobyć złoty medal, musiało się wypieprzyć aż czterech jadących przed nim łyżwiarzy. Tak też się stało: Bradbury, jadący przez większość biegu na końcu, ominął leżących rywali i sięgnął po mistrzowski tytuł (srebro w tym biegu wywalczył faworyt, Amerykanin, który pierwszy podniósł się z lodu).

Bradbury nie przeszedłby eliminacji na 500 metrów, ale znowu dwóch się potknęło, a on z niedowierzaniem rozłożył ręce. Do półfinału już nie wszedł, bo za mało się wywróciło – tylko dwóch. Steven potrzebował, żeby trzech.

Tak mniej więcej wygląda wyścig po władzę w krajach demokracji liberalnej. Mimo umiarkowanego talentu społecznikowskiego, braku determinacji, a nawet ubóstwa intelektualnego możemy śmiało startować w dowolnych wyborach, bo szansa na to, że będziemy rywalizować z kretynami i te wybory wygramy, jest całkiem spora. Wystarczy zachować cierpliwość i poczekać, aż nasi konkurenci sami się skompromitują.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz