Steven Bradbury do perfekcji opanował taktykę omijania kraks, dzięki czemu został pierwszym w historii Australii złotym medalistą zimowych igrzysk olimpijskich |
Przeczytałem
ostatnio, że 62 proc. Amerykanów jest złego zdania o Hillary
Clinton, a elektorat negatywny Donalda Trumpa sięgnął 70 proc.
Oboje
już dawno zrezygnowali ze zjednywania wyborców za pomocą
argumentów i nie zabiegają o sympatię elektoratu. W walce o Biały
Dom chodzi już tylko o to, by w kampanii wyborczej skompromitować
się w możliwie najmniejszym stopniu i wyczekać na
spektakularne potknięcie przeciwnika.
Ta
strategia sprawdziła się w short-tracku, zimowej dyscyplinie
olimpijskiej, a doskonałym przykładem na to, że do sukcesu zamiast
talentu i pracowitości wystarczy cierpliwość, jest Steven
Bradbury, który został pierwszym w historii Australii złotym
medalistą zimowych igrzysk olimpijskich.
Podczas
igrzysk w Salt Lake City w ćwierćfinale na 1000 metrów, z którego
do następnej rundy kwalifikowało się dwóch zawodników, zajął
trzecie miejsce, ale ostatecznie awansował po dyskwalifikacji
Kanadyjczyka. W półfinale obrał specyficzną taktykę trzymania
się z tyłu stawki; awansował dalej, bo jego rywale upadli w
kraksie. Historia powtórzyła się w olimpijskim finale: aby zdobyć
złoty medal, musiało się wypieprzyć aż czterech jadących przed
nim łyżwiarzy. Tak też się stało: Bradbury, jadący przez
większość biegu na końcu, ominął leżących rywali i sięgnął
po mistrzowski tytuł (srebro w tym biegu wywalczył faworyt,
Amerykanin, który pierwszy podniósł się z lodu).
Bradbury
nie przeszedłby eliminacji na 500 metrów, ale znowu dwóch się
potknęło, a on z niedowierzaniem rozłożył ręce. Do półfinału
już nie wszedł, bo za mało się wywróciło – tylko dwóch.
Steven potrzebował, żeby trzech.
Tak
mniej więcej wygląda wyścig po władzę w krajach demokracji
liberalnej. Mimo umiarkowanego talentu społecznikowskiego, braku
determinacji, a nawet ubóstwa intelektualnego możemy śmiało
startować w dowolnych wyborach, bo szansa na to, że będziemy
rywalizować z kretynami i te wybory wygramy, jest całkiem spora.
Wystarczy zachować cierpliwość i poczekać, aż nasi konkurenci
sami się skompromitują.