środa, 19 października 2016

Konkurs na symbol polskiego patriotyzmu rozstrzygnięty!

Kije bejsbolowe z symbolem Polski Walczącej,
narzędzia polskiej polityki historycznej
Poznaliśmy laureatów konkursu na symbol patriotycznego wzmożenia w Polsce. W kategorii DESIGN UŻYTKOWY zwyciężył producent gustownych i praktycznych kijów bejsbolowych z symbolem Polski Walczącej. Do użytku codziennego (pomeczowe ustawki, wymuszenia haraczu, gry i zabawy na świeżym powietrzu) i od święta: 1 marca, 10 kwietnia, 1 sierpnia i 11 listopada.

W kategorii SZTUKA FILMOWA bezkonkurencyjny okazał się film Jerzego Zalewskiego „Historia Roja”, w którym reżyser nawiązał bezpośrednio do twórczości ekipy Latającego Cyrku Monty Pythona, Bustera Keatona i autorów rumuńskich westernów. Scena na cmentarzu z pojawiającymi się znienacka i znikającymi wyklętymi oraz ubekami jest kopią skeczu Pythonów o inkwizytorach i niewątpliwie przejdzie do historii polskiej rozrywki.

W kategorii KRÓTKIE FORMY LITERACKIE sukces odniósł autor hasła „Litewski chamie, klęknij przed polskim panem”, które zaprezentowali patriotycznie usposobieni kibice Lecha Poznań podczas meczu z Żalgirisem Wilno, który wyeliminował poznaniaków z Ligi Europejskiej.

Honorowy patronat nad konkursem objął Prezes Rady Ministrów. Patronat medialny: „Do Rzeczy”, „Od Rzeczy”, W Rzeczy Samej”, „Rzeczpospolita”, „Uważam Rze”, „Ówarzam Irz”, „Uwarzam Gdyrz”, „wSieci”, „wCieczy”, „wMatni” i „wSzatni”.

środa, 22 czerwca 2016

Jak odnieść sukces w wyborach

Steven Bradbury do perfekcji opanował taktykę omijania kraks,
dzięki czemu został pierwszym w historii Australii
złotym medalistą zimowych igrzysk olimpijskich
Przeczytałem ostatnio, że 62 proc. Amerykanów jest złego zdania o Hillary Clinton, a elektorat negatywny Donalda Trumpa sięgnął 70 proc.

Oboje już dawno zrezygnowali ze zjednywania wyborców za pomocą argumentów i nie zabiegają o sympatię elektoratu. W walce o Biały Dom chodzi już tylko o to, by w kampanii wyborczej skompromitować się w możliwie najmniejszym stopniu i wyczekać na spektakularne potknięcie przeciwnika.

Ta strategia sprawdziła się w short-tracku, zimowej dyscyplinie olimpijskiej, a doskonałym przykładem na to, że do sukcesu zamiast talentu i pracowitości wystarczy cierpliwość, jest Steven Bradbury, który został pierwszym w historii Australii złotym medalistą zimowych igrzysk olimpijskich.

Podczas igrzysk w Salt Lake City w ćwierćfinale na 1000 metrów, z którego do następnej rundy kwalifikowało się dwóch zawodników, zajął trzecie miejsce, ale ostatecznie awansował po dyskwalifikacji Kanadyjczyka. W półfinale obrał specyficzną taktykę trzymania się z tyłu stawki; awansował dalej, bo jego rywale upadli w kraksie. Historia powtórzyła się w olimpijskim finale: aby zdobyć złoty medal, musiało się wypieprzyć aż czterech jadących przed nim łyżwiarzy. Tak też się stało: Bradbury, jadący przez większość biegu na końcu, ominął leżących rywali i sięgnął po mistrzowski tytuł (srebro w tym biegu wywalczył faworyt, Amerykanin, który pierwszy podniósł się z lodu).

Bradbury nie przeszedłby eliminacji na 500 metrów, ale znowu dwóch się potknęło, a on z niedowierzaniem rozłożył ręce. Do półfinału już nie wszedł, bo za mało się wywróciło – tylko dwóch. Steven potrzebował, żeby trzech.

Tak mniej więcej wygląda wyścig po władzę w krajach demokracji liberalnej. Mimo umiarkowanego talentu społecznikowskiego, braku determinacji, a nawet ubóstwa intelektualnego możemy śmiało startować w dowolnych wyborach, bo szansa na to, że będziemy rywalizować z kretynami i te wybory wygramy, jest całkiem spora. Wystarczy zachować cierpliwość i poczekać, aż nasi konkurenci sami się skompromitują.

piątek, 17 czerwca 2016

Wszystko to jak krew w piach

Sylwuś Miauczyński uczył się angielskiego pięć lat w szkole i na kursach.
Andrzej uczył się prawa pięć lat na studiach, a potem zrobił doktorat.
W obu przypadkach wszystko to jak krew w piach...
Poniższy dialog jest fikcją, a wszelka zbieżność sytuacji, podobieństwo do osób publicznych i zdarzeń są niezamierzone i przypadkowe.

Andrzej, prawnik z Krakowa, podczas pobytu w kurorcie narciarskim spotkał dawnego wykładowcę z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Po kolacji udali się do swoich pokoi, jednak po drodze utknęli w windzie, która zablokowała się między piętrami.

Andrzeju, może powtórzymy prawo konstytucyjne? – nieoczekiwanie zaproponował profesor.
Daj spokój, profesorku... – odpowiedział niegrzecznie Andrzej.
Może jednak?
Weź się...
Bo nic nie pamiętasz.
Taaa, nie pamiętam...
No to powiedz, na straży czego stoi Prezydent RP.
Na straży, normalnie.
Konkretnie! Na straży prawa i kon...
...fitur?
Konstytucji! Dżizus, kurwa, ja pierdolę! Jaką ustawą jest konstytucja? Zasa...
...dową?
Zasadniczą! Wszystkie akty normatywne muszą być z nią zgodne. Kto sprawdza zgodność ustaw z konstytucją? Try...
...nkiewicz?
Trybunał Konstytucyjny!!! Orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego są ostateczne i po...
...kolorowane?
Powszechnie obowiązujące!!!
No wiem... Sam powiem...
Ale nie mówisz!
Bo Ja... Bo Ja...
Co ty?! Co ty?!?!
Bo Jarek mnie ciągle stresuje...
Jarek cię, kurwa, stresuje?!!! Uczyłeś się tego pięć lat na studiach, masz doktorat z prawa i wszystko to jak krew w piach!
Taaa... Krew od razu...
Wiesz o tym, że prezydent za naruszenie konstytucji w związku z zajmowanym stanowiskiem odpowiada przed Trybunałem Stanu? O tym też nie słyszałeś?
...

wtorek, 14 czerwca 2016

Na dobrym rymie wszystko się trzymie

Marek Majewski dowiódł, że atrakcyjny dla poetów
„księżyc” jest jak najbardziej rymowalny
Gdzieś tak w połowie podstawówki, tuż przed zakończeniem roku szkolnego, pani od muzyki wprowadziła nas w wakacyjny nastrój. Uczyliśmy się piosenki, która zaczynała się od słów:

Prowadź nas, zielona drogo
A ty, wietrze, wiej nam, wiej!
Wyśpiewamy naszą młodość
Na wesołej strunie twej!


Rym drogo/młodość wydaje się mocno naciągany, poza tym ta metafora zupełnie do mnie nie trafiła. Uważam, że młodości nie da się wyśpiewać. Młodość powinna się wyszumieć. Wyjątkiem są harcerze, którzy wyśpiewują młodość z gitarą przy ognisku. No i Poznańskie Słowiki, które łączą obydwa żywioły: wyśpiewują swoją młodość i potrafią się przy tym wyszumieć.

Zabawę w rymowanie zaczęli już starożytni Rzymianie i Grecy. Trwa ona do dziś, a wirtuozi discopolowi i hiphopowcy z rymowanek uczynili źródło utrzymania. Rym discopolowy, który do dzisiaj mnie prześladuje, to dzieło Shazzy:

Bierz, co chcesz, wszystko weź
Co tylko mam
Bierz, co chcesz, nawet deszcz
I z włosów wiatr


Pani Shazza postawiła przed podmiotem lirycznym skomplikowane zadanie, a cała jej twórczość spotkała się z chłodnym przyjęciem przez Krzysztofa Skibę, który odpowiedział jej rymem:

Shazza! Shazza! Shazza! Shazza!
Ktoś mi ciebie kochać kazał
Shazza! Shazza! Shazza! Shazza!
Doprowadzasz mnie do cmentarza


Nie ma co wnikać w poziom artystyczny twórców disco polo, bo nie od dziś wiadomo, że są umysłowo upośledzeni. Niedawno zasłyszałem coś takiego:

Kocham twoich perfum woń
To, że nigdy mi nie powiesz won


Uważam, że ten rym to mocny argument za sezonowym odstrzałem twórców discopolowych. Do programu trzebieży kretynów, którzy powinni mieć sądowy zakaz rymowania, należałoby włączyć hiphopowców, którzy nawet nie potrafią policzyć sylab w poszczególnych wersach. Darzbór!

Naturalnie zdaję sobie sprawę, że nawet uznanym zespołom przydarzały się rymowanki, w których próżno doszukiwać się głębi. Przykład? „Love me do” The Beatles, wydany na singlu w 1962 roku:

Love, love me do
You know I love you
I'll always be true
So please
Love me do
Whoa, love me do

Someone to love
Somebody new
Someone to love
Someone like you


Prawda, że niewyszukane rymowanie? Można powiedzieć: rymowanie w kaftanie. O tym, że na dobrym rymie wszystko się trzymie, przekonujemy się, słuchając refrenu piosenki z serialu „Klan”:

Życie, życie jest nowelą
Której nigdy nie masz dosyć
Wczoraj biały, biały welon
Jutro białe, białe włosy


Jacek Cygan to świetny tekściarz, ale zdaje się, że zaliczył tutaj małą wpadkę, ponieważ nowela to krótki utwór literacki, a życie, zwłaszcza w ujęciu serialowym, to opowieść ciągnąca się przez tysiące odcinków, zatem stosowniejszy wydaje się taki refren:

Życie, życie jest jak serial
Który nigdy cię nie znuży
Chyba że jest bez pomysłu
I ma budżet bardzo duży


Zabawę słowami, które uchodziły w języku polskim za nierymowalne, rozpoczęli skamandryci, a wiele lat później kontynuował ją Zdzisław Gozdawa, który w kabarecie działającym przy Związku Polskich Autorów i Kompozytorów dawał swoim podopiecznym coraz trudniejsze zadania. Na przykład Marek Majewski (kompozytor, poeta i satyryk) musiał poradzić sobie z wyrazem „tapczan”. Ułożył taką fraszkę:

Raz miłośnik miasta Rabki
Kupił sobie nowy tapczan
I zapładniać jął tam babki
By napłodzić więcej rabczan


Po latach takich ćwiczeń przyszła pora na zrymowanie podobno nierymowalnego – tak przecież atrakcyjnego dla poetów – księżyca. Nazajutrz Majewski przyniósł Gozdawie piosenkę:

Żeglarze od Gdańska do Rzymu
Nim księżyc zajść w morze ma chęć
Wzdychają, że znaleźć nie można doń rymu
Się nie da opiewać go więc

A mnie mówił pierwszy oficer
Co znany na baby był pies
Że prócz morskich węży są jeszcze wężyce
Inaczej gatunek by sczezł

Refren:
Bo kiedy księżyc wyrusza na szlak
Dla morskich wężyc widoczny to znak
Że prężyć czas biodra i biust
By z morskich pian wyjść na plus

Ubocznym jest skutkiem tej sceny
A zwłaszcza gdy słychać ich śpiew
Że może niejeden je wziąć za syreny
Choć ciała budowie to wbrew

A pierwszy oficer uważa
(I życie potwierdza ten fakt)
Że gdy śpiew syreny dosięgnie żeglarza
To może z faceta być wrak

Najbardziej obrotne wężyce
Gdy kasy doleci je brzęk
Wychodzą z odmętów na nasze ulice
I biorą żeglarzy na wdzięk

A pierwszy oficer nadmienił
Co być zawsze wolał niż mieć
Że jeśli już musisz mieć węża w kieszeni
To zwracaj uwagę na płeć


Krzysztof Szubzda (satyryk, prawnik, dziennikarz, konferansjer) wielokrotnie udowodnił, że jest w stanie napisać wiersz na dowolny temat. Ostatnio na Facebooku publikuje cykl wierszy o instrumentach muzycznych. Oto wiersz-memento, wiersz-przestroga dla tych, którzy nieopatrznie chwycili lub chwycą za gitarę:

Gdy raz gitarę weźmiesz w dłonie
To już po kilku dźwiękach, ruchach
Wchodzisz na drogę, której koniec
Może być... Zresztą sam posłuchaj...

Wszystko zaczyna się przepięknie
G-durek, a-moll, rąsia biega
Lecz w duszy już się wolno lęgnie
Ta myśl: „O kurde, jestem mega”

Myśl będzie pączkowała z czasem
I samozachwyt lśnić na twarzy
Potem wymienisz sobie pasek
Odwiedzisz studio tatuaży

I wchodzisz w fazę: „Cześć, dupeczki!
To jest mój Gibson EC 10
Chcecie posłuchać solóweczki?
No dobra, widzę, że nie chcecie”

Ludzie cię będą omijali
Aż pojmiesz wreszcie, że piosenka
Którą chcesz zagrać, wszystkich wali
Wszyscy i tak chcą słuchać Zenka

Więc uznasz, że to nie twój poziom:
(Lokali, ludzi i muzyki)
I zahodujesz bródkę (kozią!)
Lub pójdziesz w miękkie narkotyki

Towarzyk z rana, piszesz słowa
Potem muzyczka, jakieś alko
Z czasem tak sobie się spodobasz
Że zechcesz nago wyjść na balkon

No bo właściwie tak zza firan
Wyglądasz trochę jak Ed Sheeran
A jakby patrzeć na styl bycia
To albo Hendrix lub Keith Richards

Z czasem przed lustrem zaczniesz stawać
I oklaskiwać się co rano
I autografy zaczniesz dawać
Z kartonu wycinanym fanom

Aż zagrasz koncert sam dla siebie
(Nadejdzie kiedyś taki ranek)
I krzykniesz w szoku: „O, ja jebie!
W tyle zostawiam już Santanę”

Pełen respektu i uznania
Padniesz przed sobą na kolana

Pamiętaj jednak, że w tym pędzie
Człowiek czasami się zatraca
I zapomina, że są wszędzie
Linie, zza których się nie wraca

Takie światełko przygraniczne
Niech się zapali nad twą głową
Gdy zechcesz życie erotyczne
Z gitarą wieść lub tylko z sobą

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Balladyna i Alina to popelina, a Brooke to suka

Eufrozyna uważa, że Brooke Logan (Katherine Kelly Lang) to suka
Dawno, dawno temu... Kiedy Sojusz Lewicy Demokratycznej miał ponad 40-procentowe poparcie, a polskie kluby piłkarskie kwalifikowały się do Ligi Mistrzów (naprawdę tak było!), poznałem pewną dziewczynę. Nie chciałbym się wypierać tej znajomości, bo to niegrzeczne, ale to była bardziej koleżanka mojej ówczesnej dziewczyny niż moja i miała na imię... Na użytek tego tekstu nazwijmy ją Eufrozyna. Eufrozyna była studentką bibliotekoznawstwa. Dość nietypową, ponieważ przejawiała nieskrywaną niechęć do wszelkiego druku zwartego. Książki omijała zgrabnym łukiem, nie była na bieżąco z nowościami wydawniczymi, a i klasykę literatury polskiej oraz światowej miała w głębokim poważaniu. Dzieła Mickiewicza i Słowackiego otwarcie nazywała popeliną.

Eufrozyna była miłośniczką wszelkich seriali telewizyjnych, a serialu „Moda na sukces” w szczególności. Myślę, że obroniłaby doktorat z „Mody na sukces”, gdyby któraś uczelnia zdecydowała się na utworzenie katedry Najdebilniejszych Seriali Świata. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że zarzut oglądania przez kobiety seriali jest z gatunku tych nieprzemyślanych, można powiedzieć – samobójczych, i natychmiast spotyka się z kontrą, że facetów pochłaniają transmisje sportowe i programy motoryzacyjne, ale spieszę z informacją, że naszą Eufrozynę „Moda na sukces” absorbowała do tego stopnia, że na pytanie „Co słychać?” zwykła odpowiadać: „Daj spokój... Brooke to suka...”. Nigdy nie zdobyła się na refleksję typu: „Balladyna to kryminalistka” czy „Kreon to kanalia”.

piątek, 10 czerwca 2016

Nigdy nie wiadomo, dokąd cię zaprowadzi ciekawość...

Prawdopodobieństwo, że płetwonurek rozpoczynający dzień od
nurkowania zginie w płomieniach, nie doczekawszy obiadu, jest
niewielkie, jednak życie bywa pełne niespodzianek i zwrotów akcji
I
Po wielkim pożarze lasu w Stanach Zjednoczonych strażacy i leśnicy przeprowadzali rekonesans w celu oszacowania strat i uprzątnięcia padłej zwierzyny, która przegrała z żywiołem. Natknęli się na nadpalone zwłoki mężczyzny w skafandrze płetwonurka z maską, fajką, płetwami i butlą. Policja wszczęła śledztwo i ustaliła, że nieszczęśnik podczas nurkowania w pobliskiej zatoce został z niej przypadkowo wyłowiony przez śmigłowiec gaśniczy i zrzucony z kilkudziesięciu metrów na płonący las. Bohater tej historii, opisanej w książce „Nagrody Darwina”, w ostatnich chwilach życia zaspokajał swoją ciekawość, oddając się swojej pasji. Gdyby nie tragiczny finał, można by zażartować, że był zapalonym płetwonurkiem.

***
II
Pod koniec lat 80. dozorczyni kamienicy, w której mieszkałem, znalazła saszetkę wypełnioną dokumentami znanego miejscowego biznesmena oraz hajsem – nie pamiętam kwoty, ale była to równowartość nowej skody favorit. Po krótkich wahaniach zdecydowała, że zwróci własność przedstawicielowi prywatnej inicjatywy. Pamiętam, że rozpierała ją ciekawość, czy w ramach rewanżu otrzyma 10 proc. znaleźnego, czy może jej uczciwość zostanie wynagrodzona w dwójnasób. Wróciła z dwoma... paczkami ciastek, które pan biznesmen był łaskaw jej podarować w jednym ze swoich sklepów, w którym doszło do dostarczenia zguby.

***
III
Luis Enrique Martínez, bramkarz reprezentacji Kolumbii, znudzony bezbarwnym meczem z reprezentacją Polski, który odbywał się 30 maja 2006 roku w Chorzowie, postanowił nie rozgrywać piłki przez swoich obrońców. Był ciekaw, co się stanie, jeśli tym razem kopnie futbolówkę tak wysoko, jak tylko się da – dokładnie tak, jak czasem robił to za łebka, kiedy grywał z kolegami po szkole w nogę. Jak zaplanował, tak uczynił: piłka powędrowała hen, wysoko, odbiła się od murawy, wpadła za kołnierz polskiego bramkarza Tomasza Kuszczaka i zatrzepotała w siatce. Podobno ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale tym razem okazało się, że i do zwycięstwa z reprezentacją Polski.

***
IV
Wiele lat temu dane mi było współpracować z blondynką, która jest prawdopodobnie jedyną nieubezwłasnowolnioną osobą z jednocyfrowym IQ i dyplomem wyższej uczelni. Pewnego grudniowego popołudnia owa blondwłosa ameba, posłyszawszy w radiu utwór Erica Claptona „Tears in heaven”, mruknęła:
Kurwa, zaczęło się...
Co się zaczęło? – zainteresowałem się zupełnie niepotrzebnie.
Jak to co?! Zaczynają grać te pierdolone amerykańskie kolędy.

Zaprawdę powiadam wam: nigdy nie wiadomo, dokąd was zaprowadzi ciekawość...

niedziela, 5 czerwca 2016

Szafa, pawlacz i żyrandol, czyli najnowsza historia Polski w skrócie

Żyrandol – symbol najwyższego urzędu Rzeczpospolitej Polskiej
Zauważyliście, że najnowsza historia Polski przypomina wpis na wnętrzarskim blogu?

Kiedy po drugiej wojnie światowej nastał czas pokoju i polskie miasta zaczęły powstawać z gruzów, optymiści przekonywali, że po wojennej pożodze w końcu znaleźliśmy się w przedsionku do lepszego świata, z kolei pesymiści dowodzili, że Polska to zwykła przybudówka Związku Radzieckiego zawiadywana przez partyjny beton i wycieraczka dla sowieckich dygnitarzy.

Na tysiąclecie państwa polskiego wybudowano tysiąc szkół, a następnie wzniesiono liczna osiedla-sypialnie z wielkiej płyty. W każdym mieszkaniu pojawiła się meblościanka na wysoki połysk oraz kolorowy telewizor marki Rubin. Ten iluzoryczny dobrobyt na kredyt to była zwykła zasłona dymna, ponieważ wkrótce okazało się, że ekipa Gierka, zadłużając kraj po sufit, nieoczekiwanie doszła do ściany.

Gdy znaczona bezwartościową złotówką i deficytem podstawowych produktów spożywczych rzeczywistość nie chciała się dopasować do założeń gospodarki planowej, strona rządowa gorączkowo poszukiwała wyjścia awaryjnego. Decyzja o pokojowym demontażu skompromitowanego systemu była ostatnim dzwonkiem, by Polska ostatecznie i nieodwracalnie nie popadła w ruinę.

Dla bloku wschodniego stało się jasne, że aby zobaczyć, jak żyje się za żelazną kurtyną, należało rozwalić mur. Dotychczas oknem na świat dla Polaków były saksy w NRD, wczasy w Jugosławii i trafiające pod strzechy nieliczne amerykańskie filmy.

Ludzie podziemia i przedstawiciele rządu przy okrągłym stole i licznych podstolikach omówili warunki transformacji ustrojowej, niebawem powstał gabinet Mazowieckiego i wkrótce pojawiły się sugestie, że Polską rządzi salon, a na fotelu prezydenckim zasiada spec od elektryki, zblatowany z czerwonym betonem i czarną kruchtą.

U progu wolnej Polski powstały rozmaite partie kanapowe. Żartowano, że członkowie większości z nich z powodzeniem zmieściliby się w windzie. Polityczną kuchnię zdominowały: walka o stołki, spór o lustrację, ustawa kominowa, szafa Lesiaka, a ostatnio pawlacz Kiszczaka. Zawartość tych mebli okazała się fundamentem podziału społeczeństwa. Najgłośniejszy spór na linii prezydent – premier dotyczył krzesła w pewnym gmachu w Brukseli. Obaj politycy udali się tam tym samym korytarzem powietrznym, za to dwoma różnymi samolotami.

Prawdziwe schody zaczęły się, kiedy wyszło na jaw, że drzwi do kokpitu w jednym z tych samolotów (uprzednio wyremontowanym) praktycznie się nie zamykały (zupełnie jak w dworcowej toalecie), co miało tragiczne skutki i tak podzieliło społeczeństwo, że o jego scementowaniu nie może być mowy. Historia zatoczyła koło i znów mamy zabetonowany system partyjny. To zdumiewające, ponieważ lewica, której ostatnim premierem był Belka i dla której kamieniem węgielnym jest właśnie beton, nie jest reprezentowana ani w wyższej, ani w niższej izbie parlamentu.

Ustępujący prezydent udał się na emigrację wewnętrzną do Ruskiej Budy, a nowemu lokatorowi pałacu przypadły w udziale żyrandol oraz czerwona wykładzina, na której wita swoich gości i odbiera honory od Kompanii Reprezentacyjnej Wojska Polskiego. Szybko okazało się, że nad owe splendory upodobał sobie nocne wizyty w jakiejś żoliborskiej willi, gdzie melduje się na byle dywaniku.

wtorek, 5 stycznia 2016

Artykuł 190, artykuł 197, paragraf 22

Kadr z filmu „Paragraf  22” Mike'a Nicholsa
System prawny w Polsce jest wewnętrznie spójny, akty normatywne są logiczne i przygotowywane ze szczególną starannością przez najlepszych legislatorów, dlatego stosowanie prawa nie nastręcza najmniejszych trudności. Tak powinno być. A jak jest w rzeczywistości? Zupełnie jak w powieści Josepha Hellera.

Po kolei. Od tygodni do Polaków trafia mniej więcej następujący przekaz: konstytucja jest ustawą zasadniczą, stanowi źródło prawa, wszystkie akty normatywne są z nią zgodne. To jest jasne. Teraz uwaga: orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego mają moc powszechnie obowiązującą i są ostateczne (art. 190 Konstytucji RP), z kolei działalność Trybunału Konstytucyjnego reguluje ustawa (art. 197 Konstytucji RP). A jeśli ta ustawa jest sprzeczna z konstytucją? Tak przecież może orzec Trybunał Konstytucyjny, a jego orzeczenia – przypomnijmy – są ostateczne. No dobra, ale to właśnie ustawa określa organizację oraz – co ważne – tryb postępowania przed Trybunałem. Co jest ważniejsze: ostateczność orzeczeń Trybunału czy sprzeczna z konstytucją ustawa?

Można ten spór toczyć w nieskończoność. W zamian proponuję lekturę fragmentu powieści „Paragraf 22” Josepha Hellera. Zapewne nie rozwiąże to zagadki z Trybunałem Konstytucyjnym, ale pozwoli dostrzec niedorzeczność obu sporów prawnych.

Yossarian spojrzał na niego bacznie i spróbował z innej beczki.
– Czy Orr jest wariatem?
– Jasne, że tak – powiedział doktor Daneeka.
– Czy możesz go zwolnić z lotów?
– Jasne, że mogę. Ale najpierw on sam musi się do mnie zwrócić. Tego wymagają przepisy.
– Więc dlaczego on się do ciebie nie zwraca?
– Bo to wariat – wyjaśnił doktor Daneeka. – Musi być wariatem, żeby nadal brać udział w lotach bojowych, kiedy tyle razy ledwo uszedł z życiem. Jasne, że mogę go zwolnić, tylko najpierw musi się do mnie zwrócić.
– I to wystarczy, żeby go zwolnić?
– Wystarczy. Niech się do mnie zwróci.
– I wtedy będziesz mógł go zwolnić? – upewnił się Yossarian.
– Nie. Wtedy nie będę mógł go zwolnić.
– Chcesz powiedzieć, że jest jakiś kruczek?
– Jasne, że jest kruczek – odpowiada doktor Daneeka. – Paragraf dwudziesty drugi. „Człowiek, który chce się zwolnić z działań bojowych, nie jest prawdziwym wariatem”.
Był więc tylko jeden kruczek – Paragraf 22 – który stwierdzał, że troska o własne życie w obliczu realnego i bezpośredniego zagrożenia jest dowodem zdrowia psychicznego. Orr był wariatem i mógł być zwolniony z lotów. Wystarczyło, żeby o to poprosił, ale gdyby to zrobił, nie byłby wariatem i musiałby latać nadal. Orr byłby wariatem, gdyby chciał latać dalej, i byłby normalny, gdyby nie chciał, ale będąc normalny musiałby latać. Skoro latał, był wariatem i mógł nie latać; ale gdyby nie chciał latać, byłby normalny i musiałby latać. Yossarian był wstrząśnięty absolutną prostotą działania Paragrafu 22, czemu dał wyraz pełnym podziwu gwizdnięciem.
– Ten paragraf dwudziesty drugi to jest coś – zauważył.
– Bezbłędna rzecz – zgodził się doktor Daneeka.