piątek, 14 marca 2014

Content, dawniej zwany treścią

Winda: narzędzie komunikacji
osobowo-towarowo-ideologicznej
Zanim w 2006 roku powstał Twitter, mój sąsiad z dziewiątego piętra (emerytowany górnik) zrozumiał, że w tym zwariowanym świecie liczy się tylko krótki przekaz, wyrażony w formie dostosowanej do komunikacyjnych nawyków współczesnego odbiorcy. Najwyraźniej nie jestem typowym przedstawicielem współczesnego odbiorcy, ponieważ nie posiadam iPada ani smartfona. Mamy 2014 rok, a ja wciąż komunikuję się ze światem za pomocą dwuletniej nokii. Sąsiad też nie ma smartfona, jednak zdołał wypracować kanał przekazu odpowiadający twitterowym standardom. Tym kanałem jest krótka przejażdżka windą, podczas której przekazuje współpasażerom swój komentarz do rzeczywistości.
Prezydent Obama (ku rozpaczy Secret Service) komunikuje się z wyborcami za pomocą smartfona Blackberry, minister Sikorski (ku rozpaczy wyborców PiS-u) komentuje rzeczywistość lapidarnymi tweetami, Kaczyński (ku rozpaczy wyborców PO) wyjaśnia świat za pomocą Błaszczaka, a mój sąsiad (ku rozpaczy mieszkańców bloku przy Katowickiej 10 w Raciborzu) dopada swoje ofiary w windzie, z której nie ma ucieczki i nawet radio w telefonie gubi fale.

W kilkunastosekundowych przekazach dnia postuluje radykalne rozwiązania niemal wszystkich problemów, które trapią mieszkańców osiedla, ojczyzny i reszty świata. Remedium na wszelkie udręki jest Adolf Hitler. Rottweiler biega samopas po osiedlowym boisku? Hitler zrobiłby z właścicielem czworonoga porządek. Reprezentacja drugi raz zremisowała z Czarnogórą? Hitler wziąłby tych leszczy w obroty. Upały w lipcu nie ustępują? Potrzebna jest wojna (naturalnie z Hitlerem w roli głównej) i upały natychmiast miną. Proste.

Sąsiad ma już swoje lata, wyraźnie podupadł na zdrowiu i już nie forsuje tak ochoczo ekstremalnych środków zaradczych. Im starszy i bardziej schorowany, tym częściej się uśmiecha. Widocznie sprawdzają się słowa piosenki Grażyny Łobaszewskiej o czasie, który uczy pogody. Oczywiście nadal udziela bezpłatnych miniwykładów o maxisprawach, ale Hitlera jest w nich coraz mniej. Ostatnio popisuje się znajomością języka niemieckiego i od czasu do czasu przepytuje współpodróżnych. Dzisiaj zapytał mnie, czy wiem, jak po niemiecku są klucze. Nie wiedziałem.
Die Schlüssel.
A w pojedynczej to będzie der Schlüssel, das Schlüssel...? – postanowiłem przetestować mądralę ze znajomości rodzajników.
Der – uśmiechnął się szelmowsko.

Sprawdziłem w słowniku. Faktycznie: der.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz