Winda: narzędzie komunikacji osobowo-towarowo-ideologicznej |
Zanim w 2006 roku powstał
Twitter, mój sąsiad z dziewiątego piętra (emerytowany górnik)
zrozumiał, że w tym zwariowanym świecie liczy się tylko krótki
przekaz, wyrażony w formie dostosowanej do komunikacyjnych nawyków
współczesnego odbiorcy. Najwyraźniej nie jestem typowym
przedstawicielem współczesnego odbiorcy, ponieważ nie posiadam
iPada ani smartfona. Mamy 2014 rok, a ja wciąż komunikuję się ze
światem za pomocą dwuletniej nokii. Sąsiad też nie ma smartfona,
jednak zdołał wypracować kanał przekazu odpowiadający
twitterowym standardom. Tym kanałem jest krótka przejażdżka
windą, podczas której przekazuje współpasażerom swój komentarz
do rzeczywistości.
Prezydent Obama (ku
rozpaczy Secret Service) komunikuje się z wyborcami za pomocą
smartfona Blackberry, minister Sikorski (ku rozpaczy wyborców PiS-u)
komentuje rzeczywistość lapidarnymi tweetami, Kaczyński (ku
rozpaczy wyborców PO) wyjaśnia świat za pomocą Błaszczaka, a mój
sąsiad (ku rozpaczy mieszkańców bloku przy Katowickiej 10 w
Raciborzu) dopada swoje ofiary w windzie, z której nie ma ucieczki i
nawet radio w telefonie gubi fale.
W kilkunastosekundowych
przekazach dnia postuluje radykalne rozwiązania niemal wszystkich
problemów, które trapią mieszkańców osiedla, ojczyzny i reszty
świata. Remedium na wszelkie udręki jest Adolf Hitler. Rottweiler biega samopas po
osiedlowym boisku? Hitler zrobiłby z właścicielem czworonoga
porządek. Reprezentacja drugi raz zremisowała z Czarnogórą?
Hitler wziąłby tych leszczy w obroty. Upały w lipcu nie ustępują?
Potrzebna jest wojna (naturalnie z Hitlerem w roli głównej) i upały natychmiast miną. Proste.
Sąsiad ma już swoje
lata, wyraźnie podupadł na zdrowiu i już nie forsuje tak ochoczo
ekstremalnych środków zaradczych. Im starszy i bardziej schorowany,
tym częściej się uśmiecha. Widocznie sprawdzają się słowa
piosenki Grażyny Łobaszewskiej o czasie, który uczy pogody.
Oczywiście nadal udziela bezpłatnych miniwykładów o maxisprawach,
ale Hitlera jest w nich coraz mniej. Ostatnio popisuje się
znajomością języka niemieckiego i od czasu do czasu przepytuje
współpodróżnych. Dzisiaj zapytał mnie, czy wiem, jak po
niemiecku są klucze. Nie wiedziałem.
– Die Schlüssel.
– A w pojedynczej to
będzie der Schlüssel, das Schlüssel...? – postanowiłem
przetestować mądralę ze znajomości rodzajników.
– Der – uśmiechnął
się szelmowsko.
Sprawdziłem w słowniku.
Faktycznie: der.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz