poniedziałek, 9 października 2017

Wszystkie marzenia się spełniają!

Zmagający się z bezsennością Polacy korzystają z nagranych odgłosów
natury: leśnego strumyka, śpiewu ptaków i oceanicznych fal.
Niebawem będą zasypiać, słuchając przemówień Grzegorza Schetyny
Dostojewski uważał, że marzenia zawsze się spełniają, ale zwykle w zmienionej postaci i niekoniecznie się je rozpoznaje.

Na przykład Grzegorz Schetyna zapragnął po wyjeździe Tuska do Brukseli, by wszyscy w partii się go słuchali. I tak się stało. Wkrótce będzie go słuchał cały naród, bo na Gwiazdkę ma się ukazać audiobook z jego przemówieniami z partyjnych konwencji. To będzie hit serii wydawniczej „Odpoczynek z odgłosami natury”. Dotychczas ukazały się: „Kojący śpiew ptaków”, „Szmer leśnego strumyka” i „Nurkowanie z delfinami”. 23 proc. Polaków cierpiących na bezsenność nie może się doczekać premiery „Relaksu z Grzegorzem”.

Kiedy Ryszard Petru wprowadził Nowoczesną do parlamentu, marzył o jednym: żeby była liczącą się partią opozycyjną. I to pragnienie również się spełniło. Liczenie to główne zajęcie wszystkich członków tego ugrupowania: najpierw nieprawidłowo policzyli kampanijne pieniądze, potem Ryszard liczył na to, że jest nierozpoznawalny oraz że ludzie nie potrafią obsługiwać aparatu fotograficznego w smartfonie, a obecnie wszyscy liczą, ile brakuje im do przekroczenia progu wyborczego.

Beata Szydło także zrealizowała swoją fantazję: chciała zostać niezależnym premierem i w końcu została. Ta niezależność polega na tym, że kompletnie nic od niej nie zależy.

środa, 13 września 2017

Polska mistrzem Polski

Polska Chrystusem narodów! Polska przedmurzem
chrześcijaństwa! Polska mistrzem Polski!
Polska. To tutaj, w Suchowoli koło Białegostoku, jest środek Europy. Nie gdzie indziej, tylko w Bóbrce niedaleko Krosna powstała pierwsza na świecie kopalnia, w której wydobywano ropę naftową. Ojczyzna sześciorga noblistów, która po 123 latach niebytu odzyskała niepodległość, a po 44 latach wyzwoliła się z okowów komunizmu. Kraj wierzb płaczących, Cudu nad Wisłą, cudu gospodarczego po 1989 roku, cudu niewpadnięcia w recesję po 2008 roku, a obecnie cudownego prezydenta, cudownego rządu i cudownej opozycji.

Daliśmy światu Kopernika, Chopina, Wojtyłę, Kościuszkę, Wałęsę, Pułaskiego, Grotowskiego, Kantora, Wajdę, Zamenhofa, Kieślowskiego, Polańskiego, Bońka i Lewandowskiego. Usiłowaliśmy obdarować ludzkość Orzeszkową, Górniakową, Rasiakiem, Gołotą oraz twórczością discopolową, ale tak trochę bez wiary w sukces. Tu urodzili się: Fahrenheit, Skłodowska-Curie, Jan Heweliusz i Modrzejewska.

Polska to magiczne miejsce, w którym druga osoba w państwie podczas obrad parlamentu zachęca do modlitwy o deszcz.

Kraj setek pastelowych osiedli, tysięcy dworków à la Gargamel i trzech miliardów przydrożnych reklam. Ojczyzna wyprzedzających się tirów, kierowców wsiadających za kierownicę z podwójną śmiertelną dawką alkoholu we krwi i policjantów wyskakujących zza krzaków.

Niegdyś liczyliśmy się w futbolowym świecie. Po 20 latach zakwalifikowaliśmy się do Ligi Mistrzów i w sześciu meczach straciliśmy 24 bramki. Jesteśmy za to mistrzami świata w plażowym parawaningu i notujemy najwyższy na świecie odsetek posiadaczy skarpetek i sandałów, którzy zgrabnie łączą te dwa elementy garderoby i obuwia.

Polska to jedyne miejsce w Europie, gdzie liczba telewizorów dwuipółkrotnie przekracza liczbę przeczytanych w ciągu roku książek (i zwykle jest to instrukcja obsługi tego telewizora, ewentualnie bogato ilustrowany poradnik kulinarny).

Tylko w Polsce mogły powstać takie gastronomiczne wynalazki jak kiełbasa krakowska i żurek. Tylko tutaj można było wymyślić wódkę wyborową i żubrówkę, których spożycie wzrasta z początkiem nieopisanej złotej polskiej jesieni.

To w Polsce wynaleziono import niemieckiej chemii gospodarczej, która mimo kosztów transportu i sprzedaży jest tańsza niż w Niemczech. Aż dziw bierze, że pomysłodawca tego rynkowego mechanizmu nie otrzymał Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii.

Polska to kraj semantycznych wygibasów i leksykalnych eksperymentów, w którym na burdel mówi się agencja towarzyska, pobieżne i trwające pięć minut oględziny samochodu określa się mianem przeglądu technicznego, a zbiór kilkunastu piłkarskich klubów, które w Europie nic nie znaczą, oficjalnie i zupełnie serio nazywa się szumnie ekstraklasą.

Jesteśmy społeczeństwem chętnie korzystającym z dobrodziejstw kultury wysokiej oraz najbardziej wyedukowanym narodem Europy, na co wskazują nazwy tysięcy świetnie prosperujących uczelni i galerii: Akademia Fitness, Instytut Makijażu i Balejażu, Galeria Dominikańska, Instytut Estetyki Zęba, Galeria Młyńska, Studium Zdrowia i Urody, Galeria Mokotów.

Jesteśmy krajem zwycięzców! Regularnie triumfujemy na żużlu, ale odnosiliśmy również sukcesy na ubitej ziemi (w 1410, 1683, 1920). Świetnie zaprezentowaliśmy się w powietrzu (w 1940) i zwyciężyliśmy na lodzie (w 1976). Przegraliśmy tylko na wodzie (w 1974).

sobota, 20 maja 2017

Pierwsze śliwki robaczywki, pierwsze koty za płoty

Chrystus Król w roli kibica Falubazu
Kibice żużlowi są obdarzeni niezwykłą wyrozumiałością. I przepełnieni niespotykaną wdzięcznością.

W 2003 roku, po dziesięciu latach tułaczki w niższej klasie rozgrywkowej, rybniccy żużlowcy awansowali do ekstraligi. 12-krotni mistrzowie Polski oraz kibice bardzo się z tego powodu ucieszyli, ale po powrocie do czołowej ósemki w kraju myślano raczej o bezpiecznym utrzymaniu się w gronie najlepszych drużyn i słusznie poskramiano pojawiający się tu i ówdzie apetyt na coś więcej.

Pierwszą przegraną (30:59 z Wrocławiem) w regionalnej prasie skwitowano mniej więcej tak: „Zapłaciliśmy frycowe, ale jesteśmy dobrej myśli”. Druga porażka (42:48 z Zieloną Górą) przywołała jedno z tych powiedzeń: „Pierwsze koty za płoty”, ale bierzemy się do pracy. Dobra forma i skuteczność na pewno się pojawią. Kiedy rybniczanie przepieprzyli trzeci mecz z rzędu (38:52 z Unią Tarnów), po „pierwszych kotach” pojawiły się „pierwsze śliwki robaczywki”, ale teraz to już na serio bierzemy się w garść. Po czwartej wtopie (27:63 z Częstochową) mieszkańcy Rybnika i okolic zastanawiali się, kto jest winien, bo przecież ktoś za to wszystko odpowiada. Trener? Zarząd? Rada miasta? Święty Antoni, patron miejscowej bazyliki? Gorole? Po piątym niepowodzeniu (38:52 z Unią Leszno) wszyscy dodawali sobie otuchy tym słynnym bon motem: „Co nas nie zabije, to nas wzmocni”. Kiedy zebrali łomot po raz szósty (31:59 z Bydgoszczą), można było usłyszeć wersję zmodyfikowaną: „Co nas nie zabije, to nas sponiewiera”. Po siódmej klęsce (20:70 z Toruniem) skończyły się te zgrabne powiedzonka mające usprawiedliwić niemoc zawodników, silników oraz wątłość myśli szkoleniowej, a legendarny czwarty sektor już nie miał wątpliwości: to wina pozostałych sektorów, w których pikniki, zamiast skupić się na dopingu, dłubały tony słonecznika, robiły meksykańską falę i starannie wypełniały program zawodów. Wygrana przyszła za ósmym podejściem (47:43 w rundzie rewanżowej z Toruniem). Radość była nieopisana.

Fani speedwaya potrafią okazać wdzięczność. W 2011 roku kibice z Zielonej Góry uznali za stosowne złożyć wotum dziękczynne za pomyślny sezon, w którym zdobyli tytuł mistrzowski. Dar wotywny był dość osobliwy: na figurze Chrystusa Króla w Świebodzinie kibice Falubazu zawiesili ogromny szalik w barwach zielonogórskiego klubu.

wtorek, 31 stycznia 2017

Zarembista laudacja na cześć Człowieka Wolności

Ojciec polskiej wolności, bezwarunkowy autorytet o charyzmie utkanej z potęgi myśli,
który włączył nas w grę o zmianę świata. Wokół jego oddani podopieczni
Nie mogę dłużej milczeć. Nie chcę i nie potrafię udawać, że nic się nie stało. Otóż stało się. Nie zamierzam was oszukiwać i dowodzić, że zdarzyło się to przypadkowo. To nieprawda. Parę dni temu wszystko starannie zaplanowałem i zrealizowałem. To dla mnie trudne, ponieważ nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Nie wiem, co sobie o mnie pomyślicie, no ale trudno... Tak, to prawda: obejrzałem telewizyjną galę Człowiek Wolności 2016. Poznałem gwiazdę wieczoru i wiedziony przeczuciem, że będzie bardzo śmiesznie, zasiadłem przed telewizorem. Do niedawna byłem przekonany, że całe to pisowskie panoptikum niczym mnie już nie zaskoczy. Myliłem się. Nawet obdarowanie Kaczyńskiego tytułem Człowieka Roku Forum Ekonomicznego w Krynicy (mimo że dawno otwarcie przyznał się do ekonomicznego analfabetyzmu) to było małe miki.

No dobra, oszczędzę wam szczegółów, choć bohaterowie tego cyrku nie oszczędzili widzom niczego: nachalnego fagasostwa, lokajstwa i minoderii do porzygania. Laudacjom, mowom beatyfikacyjnym, oklaskom i hołdom nie było końca, dzięki czemu łasy na pochlebstwa laureat po raz kolejny mógł wzmocnić w sobie fantazję o byciu demiurgiem, wodzem, naczelnikiem, mężem stanu czy kim tam jeszcze. Przez chwilę myślałem, że oralne popisy Pani Broszki nabiorą seksualnego charakteru i trzeba będzie przerwać transmisję z Filharmonii Narodowej.

Człowiek Wolności... Impresario zawiadujący użytecznymi i nieasertywnymi dyletantami, którzy – rozpieprzając system prawny i pacyfikując sądownictwo – rozrabiają jak pijane zające, zostaje Człowiekiem Wolności.

Oto garść impresji pochodzących z laudacji wygłoszonej przez Piotra Zarembę. Uwaga, zapnijcie pasy!

Kaczyński to „jedyny polski lider, który ma pogląd na wszystko”. Nasz laureat „włączył nas w grę o zmianę świata”. „Jarosław Kaczyński to bezwarunkowy autorytet, gwarant tego, że sprawy idą w dobrym kierunku. Dał nadzieję na świat i bardziej skomplikowany, i lepszy”. O swoim zetknięciu się z Kaczyńskim na początku lat 90. Zaremba mówi: „W moim przypadku był to potężny kop w głowę: strumień myśli, informacji, diagnoz, pytań, analiz”. Kaczyńskiego cechuje „charyzma utkana z potęgi myśli”.

Trudno powiedzieć, czy ów „potężny kop w głowę” to rezultat metaforycznych wysiłków Zaremby, czy też doszło do kontuzji w sensie dosłownym. Tak czy inaczej autorowi należy się pomoc. Może jakieś słowa otuchy? Dobra rada? Psychiatryczne wsparcie? Panie Piotrze, niech ta piosenka kabaretu Potem zainspiruje pana i pozwoli złapać kontakt z rozumem:

Wal głową w ścianę!
To pomoże każdemu.
Wybierz miękki kawałek
I uderz z rozbiegu!

Wal głową w ścianę!
To pomaga zapomnieć.
Uderz tylko dokładnie
I się poczuj swobodnie...

Zamiast głupio się złościć
Nabierz dużej prędkości.
Takie małe jebudu
Cię ukoi bez trudu.

Masz problem z rozbiegiem...?
To poproś kolegę.

niedziela, 22 stycznia 2017

Wpływ postmodernizmu na rozkwit postprawdy i postrocka

„Pegaz” – magazyn telewizyjny poświęcony kulturze, w którym dyskutuje
się o postmodernizmie, postimpresjonizmie, postprawdzie i postrocku
Z przedrostkiem „post-” zetknąłem się po raz pierwszy w szkole podstawowej. Pani od plastyki objaśniała nam najważniejsze nurty w malarstwie, wśród których jest impresjonizm i postimpresjonizm, kubizm i postkubizm. Pani od polskiego potwierdziła moje przypuszczenia: „post-” to mniej więcej tyle, co „po” lub „późniejszy”. Napomknęła coś o postmodernizmie, ale zaznaczyła, że woli formę: ponowoczesność.

Kiedy poznawałem owe terminy, były to czasy pookrągłostołowe, na lekcji wiedzy o społeczeństwie dyskutowaliśmy o postkomunistach i powoli nabierałem pewności, że ta cząstka słowotwórcza odegra w polszczyźnie istotną rolę. Po latach okazało się, że posłużyła do opisu praktycznie całej rzeczywistości, choć trzeba uczciwie przyznać, że ma ostrą konkurencję w postaci czasownika „ogarniać” (to coś na kształt angielskiego operatora), przymiotników „zacny” i „epicki” oraz imiesłowu przymiotnikowego biernego „wyjebany”, który w zależności od kontekstu oznacza: podziw, znużenie bądź dezaprobatę.

Po uzyskaniu przeze mnie czynnego prawa wyborczego okazało się, że od roku rządzą postkomuniści. Na reakcję było za późno – można powiedzieć, że było post factum. Kolejne wybory wygrał postsolidarnościowy plankton, który w oczach wyborców zyskał uznanie dzięki postponowaniu postkomuchów. Wciąż nie włączałem się w życie publiczne, ponieważ interesowały mnie wtedy głównie postpunkowe kapele i postmodernistyczne powieści. Moją postawę można było określić jako postobywatelskość. Jako wyborca uaktywniłem się po dziesięciu latach, przyczyniając się do powstania nowego słowa z moim ulubionym przedrostkiem, czyli do postkaczyzmu. Minęła kolejna dekada i Polacy zaznajamiają się z nowym prefiksem: „neo”. Obecnie przerabiamy lekcję pt. „O wyższości neokaczyzmu nad postkaczyzmem”.

Od kilkunastu lat żyjemy w świecie zmierzającym do postnarodowości, choć trudno ukryć, że ostatnio wybory wygrywają politycy wieszczący nieuchronność postliberalizmu. Obecnie wymianę myśli zastąpiła wymiana postów, a całą międzyludzką komunikacją zawładnęła postprawda. Ten termin – opisujący świat, w którym fakty kształtujące opinię publiczną nie mają znaczenia, ponieważ liczą się tylko emocje i osobiste przekonania – w zgodnej opinii redaktorów „Słownika oksfordzkiego” został uznany za słowo 2016 roku.

Zdaje się, że nie ma już żadnej sfery życia wolnej od tego morfemu słowotwórczego. W ostatnim „Pegazie” prowadzący zapowiedział występ zespołu muzycznego, zapraszając do wsłuchania się w hipnotyczne brzmienie oscylujące między melancholijnym postrockiem i monumentalnym postmetalem.