piątek, 24 stycznia 2014

Dzień dobry!

Bloger o krótkim stażu i małym apanażu
(Zdjęcie: Patrycja Guz)
Jestem blogerem o krótkim stażu i małym apanażu. Nawiązuję do słów Młodej Lekarki, która prowadziła zajmujące dialogi z Janem Kaczmarkiem, ponieważ na blogu będę próbował spojrzeć na rzeczywistość z przymrużeniem oka. W swoich wpisach zamierzam posługiwać się ironią, a dla równowagi także autoironią, uważam bowiem, że dystans do siebie to zdrowa rzecz. Moje wypowiedzi charakteryzuje wrodzony weredyzm, co czasami przysparza mi kłopotów. To prawda, że z łatwością przychodzi mi ocenianie bliźnich, ale potrafię też spojrzeć samokrytycznie na siebie. Uważam, że tak jest w porządku. Od czasu do czasu pozwolę sobie na poważną refleksję czy komentarz na serio.

Uczciwie ostrzegam: nie doszukujcie się w moich tekstach przemyślanej i zwartej konstrukcji, jasnego wywodu i mądrej puenty. Cierpię na przypadłość, którą zdefiniował Wojciech Zimiński: szczególarz z zespołem pogardy dla puenty. Zgrabna konkluzja od czasu do czasu zapewne się pojawi, błyskotliwa dygresja też, bo lubię dygresje (zwłaszcza te piętrzące się bez umiaru), ale na Waszym miejscu nie liczyłbym na przenikliwe puenty. Moja pisanina to tylko marnej jakości strumień świadomości, taki monolog wewnętrzny. Jaki autor, taki monolog, cóż począć...

Niedoścignionymi wzorami oryginalnego poczucia humoru są dla mnie Jan Kaczmarek (nieżyjący od 2007 roku satyryk, autor piosenek i felietonista) oraz Jerzy Dobrowolski (zmarły w 1987 roku aktor, reżyser i satyryk). Powiedzieć o nich znakomici satyrycy to nic nie powiedzieć. To są Mistrzowie.

Bardzo sobie cenię felietonową/blogową/satyryczną twórczość:
Krzysztofa Vargi, Wojciecha Zimińskiego, Tomasza Beksińskiego, Michała Ogórka, Witolda Beresia i Jerzego Skoczylasa (felietonowy tandem), Wojciecha Manna, Jacka Fedorowicza, Krzysztofa Jaroszyńskiego, Artura Andrusa, Ewy Szumańskiej, Marii Czubaszek, Krzysztofa Szubzdy, Leszka Talki, Andrzeja Poniedzielskiego i Krzysztofa Skiby.

Ze względu na ostrożność procesową podkreślam, że żadną miarą nie porównuję się z wyżej wymienionymi osobami, chcę tylko wyrazić swój szacunek i podziw za poczucie humoru i lekkie pióro.

Parę słów o sobie. Lubię literaturę faktu, dobre reportaże prasowe i radiowe. Uważam, że Ryszard Kapuściński to bezdyskusyjny mistrz świata reportażu. Czytam go na okrągło. Lubię też dobrze napisane biografie, z co wartościowszymi nowościami wydawniczymi staram się zapoznawać na bieżąco, ale nie za często wrzucam na FB zdjęcie okładki przeczytanej książki, bo to cholernie pretensjonalne. Nie lubię robić zdjęć, za to pasjami oglądam dobre fotografie reporterskie. Co ciekawsze wycinam. Do niedawna byłem przekonany, że jestem jedyną osobą na świecie, która wycina interesujące artykuły, eseje i zdjęcia z gazet. W filmie dokumentalnym o prof. Marii Janion zobaczyłem, że ona też wycina, zatem jest nas dwoje. Od wielu lat słucham wszystkich audycji Piotra Kaczkowskiego. Najlepsza książka: ex aequo „Lapidaria” (I-VI) Ryszarda Kapuścińskiego i „Ostatnie rozdanie” Wiesława Myśliwskiego. Dwa najlepsze filmy: „Informator” Michaela Manna i „Spaleni słońcem” Nikity Michałkowa. Dwie najlepsze płyty: „Amused to Death” Rogera Watersa i „Ten” Pearl Jam. Serial wszech czasów: „Przystanek Alaska”. Dwa najzabawniejsze seriale komediowe: „Pohamuj entuzjazm” i „Figurantka”. Aktorka, której kiedyś się oświadczę: Zooey Deschanel. Aktorka, której w czasach licealnych chciałem złożyć propozycję małżeństwa: Janine Turner. Najbardziej utalentowani komicy: Jarosław Kaczyński i Larry David.

Lubię fasolkę po bretońsku, zapach farby drukarskiej, głos Agnieszki Matysiak i Anny Zalewskiej-Ciurapińskiej, wiersze Jacka Molędy, teksty Wojciecha Młynarskiego (które – aż wstyd przyznać – w pełni doceniłem około 30. roku życia) oraz popisywać się piłkarskimi sztuczkami. W swojej bezbrzeżnej próżności i chęci szczeniackiego zaimponowania wysportowanym biegaczkom posunąłem się do tego, że chwilę po ukończeniu Maratonu Warszawskiego dorwałem piłkę i na płycie Stadionu Narodowego przez blisko pół godziny w wymyślny sposób nią żonglowałem, po czym udałem się do hotelu i zaległem w łóżku na siedem godzin (w sen zapadłem natychmiast, ponieważ maraton przebiegłem z kontuzją kolana i podczas biegu spożyłem paczkę ibupromów). Od tego czasu w towarzystwie bez skrępowania rozpowiadam, że grałem w piłkę na Stadionie Narodowym, co z logicznego i semantycznego punktu widzenia jest prawdą. Nie wdaję się w szczegóły, a kiedy ktoś dopytuje, czy naprawdę uczestniczyłem w meczu na Narodowym, zgrabnie zmieniam temat.

Kibicuję Unii Racibórz i LKS Brzezie, cieszy mnie każda wygrana FC Valencii i rybnickich żużlowców (zapach spalonego metanolu też lubię). Nie jestem jednym z czterech miliardów kibiców FC Barcelony ani jednym z trzech miliardów kibiców Manchesteru United, choć przyznaję, że oglądanie meczów z udziałem tych drużyn sprawia mi radość. Lubię też ligę włoską i angielską. Czasami chodzę na turnieje zapaśnicze, ponieważ w podstawówce trenowałem styl klasyczny i pozostał sentyment do tej dyscypliny (do dzisiaj zachodzę w głowę, jakim cudem zdobyłem indywidualne młodzieżowe wicemistrzostwo Śląska). Piłkę nożną też trenowałem, ale tylko jako trampkarz. Z 16. metra strzeliłem bramkę pod poprzeczkę, której nie widziałem, bo nie sądziłem, że piłka wpadnie za kołnierz bramkarzowi ofermie. Kopnąłem piłkę i pobiegłem na swoją połowę boiska, by wspomóc grającą w strefie obronę (nie wiem do końca, o co chodzi z tą strefą, ale słyszę o niej od 30 lat, poza tym brzmi nieźle). Jedyny swój wymierny piłkarski sukces odnotowany w annałach Śląskiego Związku Piłki Nożnej znam jedynie z relacji kolegów z drużyny.

Nie znoszę salcesonu, kretynów nieużywających kierunkowskazu, niepoprawnego akcentowania, hip-hopu (choć przyznaję, że na kacu układam bardziej infantylne rymowanki, tylko nie mogę się przemóc, by na tym zarabiać). Wyprowadzają mnie z równowagi idioci zażerający chipsy, popcorn i inne wiktuały podczas seansu w kinie. Szeleszczą, chrupią, ciamkają, siorbią, rozmawiają i świecą telefonami, bez przerwy coś w nich sprawdzając. Boję się, że kiedyś podejdę do szeleszczącego i ciamkającego idioty i wysypię te chipsy na jego pusty łeb.

Do założenia bloga zachęcili mnie znajomi i siostrzeniec. Nie jestem zbyt asertywny, więc tym podszeptom uległem. Drogie koleżanki, szanowni koledzy! Jeśli po kilku wpisach uznacie, że to jednak nie była dobra rada, to złośliwe komentarze oraz pretensje proszę zachować dla siebie. Już za późno!

Ulubione motto:
„Prawdziwa sztuka obroni się sama. Ale nie przede mną”

Ulubiony komunikat radiowy:
„Stan wody Odry układał się w górnej strefie stanów średnich i wynosił: w Raciborzu-Miedoni 412 centymetrów, w ciągu ostatniej doby ubyło siedem”


Daniel Bożyński

9 komentarzy:

  1. Nareszcie!
    Witamy w gronie blogerów <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedno jest pewne: w konkursie na Blog Roku 2014 oboje staniemy na podium. Obiecajmy sobie, że nie będziemy żywić urazy niezależnie od tego, które z nas zgarnie całą pulę, OK? :)

      Usuń
  2. Z przyjemnością przeczytałam wpis powitalny i już wiem, że będę wierną czytelniczką!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I co mam odpowiedzieć...? Napisałbym, że Cię kocham, ale nie chcę zarobić w dziób od Twojego męża. Napiszę: dziękuję :)

      Usuń
  3. Drogi Bożku jestem pod wrażeniem. Będę pod jeszcze większym, gdy opiszesz swoje spotkanie z zapaśnikami z ZSRR. I jedna prośba, gdybyś się wybierał do kina w Rybniku, to mnie uprzedź. Nie chciałbym oberwać od jakiegoś narwanego gościa, któremu przeszkadzają chrupki. WaT

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drogi Wacie (wybacz, deklinujesz się jak Wojskowa Akademia Techniczna), kilka razy byłem bliski gwałtownej interwencji. Raz jakieś psiapsiółki przyszły do kina pogadać i nażreć się czipsów - wtedy przesiadłem się o kilka rzędów. Innym razem jakiś ograniczony umysłowo koleś przez cały film świecił telefonem. Nie dociekałem, czy grał w węża, czy lajkował wpisy znajomych. Przesiadłem się. Topografię raciborskiego kina Bałtyk opanowałem doskonale: wiem, w której części sali zasiadają biesiadnicy, gdzie obściskują się studenckie pary. Orientuję się, które miejsca zajmują osobnicy z przypadłościami neurotycznymi połączonymi z katarem siennym i regularnym odchrząkiwaniem. Wiem, gdzie znajduje się kącik debili, którzy opłacają kwartalny karnet, by w ciemnej sali pograć w gry na komórce. Rozgryzłem to stado indywiduów. I dwa lata temu ich przechytrzyłem: zajmuję miejsce w czwartym rzędzie. Mam wszystkich (jedno)komórkowców za sobą - mogą sobie świecić do woli. Raz na kwartał w Klubie Konesera w raciborskim kinie Bałtyk Mariusz Weidner przeprowadza losowanie - posiadacze karnetów mogą wygrać aparat fotograficzny i zestawy filmów DVD. Kolega Mariusz losuje płyty, a ja aparat, ponieważ jestem pierwszym widzem od ekranu. Osoby, które wylosowuję, po seansie kłaniają mi się w pas, otwierają drzwi i z atencją puszczają przodem.

      Napiszę o zapaśnikach z ZSRR. I o Norwegu, z którym nieoczekiwanie przegrałem w Mysłowicach, też napiszę. Na pewno napiszę o swoim największym sportowym sukcesie, który wymodliłem (tak przypuszczam - tę informację potwierdzę, kiedy po śmierci pójdę do nieba) w cerkwi w Zagorsku pod Moskwą.

      Usuń
  4. Ryzykując że wyjdę z kina z chipsami i popcornem na grzywce - lub sporą listą punktów za brak kierunkowskazów na drodze to jednak na przekór z przyjemnością będę tu zaglądał Chociaż jak rozumiem - Mój pech!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wierzę, że dokuczasz widzom, donośnie chrumkając i ciamkając przez cały seans. Nie popadajmy w przesadę: kino to nie teatr. Jeśli ktoś obawia się, że przez 1,5 godziny bez węglowodanów prostych umrze z głodu, to niech sobie podjada, co tam zakupił. Byle z umiarem i poniżej 60 decybeli...

      Każdemu zdarzy się zapomnieć o kierunkowskazie. Jeśli wprowadzony w błąd kierowca podąża za nami, warto przeprosić awaryjnymi czy podnieść rękę - wtedy na pewno nie odreaguje trąbieniem, długimi światłami i nie zwyzywa żeńskiej części naszej najbliższej rodziny.

      Kiedyś przez parę dni jeździłem z niedziałającym kierunkowskazem (coś poszło na stykach, żarówka była w porządku). Co się naprzepraszałem awaryjnymi, to moje... Szwagier zdiagnozował usterkę w 23 sekundy, a naprawił w 15 sekund. Takiego mam szwagra. Gdyby nie on, z powodu wizyt u mechanika byłbym do tyłu parę tysięcy złotych...

      Usuń
  5. Cześć Danielu
    nie obijaj się, pisz!!! Do kroćset fur beczek!!! (klnę zgodnie z wytycznymi http://www.chojnow.miejsce.me/view/clericali-hydepark/do-krocset-fur-beczek-czyli-jak-klac-po-katolicku#clericali-hydepark/do-krocset-fur-beczek-czyli-jak-klac-po-katolicku)
    Tomek

    OdpowiedzUsuń