Stany Zjednoczone to kraj równych szans. Teoretycznie.
Polska to kraj, w którym wszyscy chcą się sprawdzić. Praktycznie.
|
Sarah Palin udowodniła, że równość
szans w USA jest iluzoryczna |
Kojarzycie Stanisława Dobrzańskiego? Nie, nie tego komediopisarza i powstańca styczniowego, tylko ministra obrony narodowej w rządach Oleksego i Cimoszewicza. Kierował też warszawskim oddziałem Banku Cukrownictwa (Nikodem Dyzma z powieści Dołęgi-Mostowicza zawiadywał Bankiem Zbożowym, a Dobrzański poszedł w cukier) oraz postanowił sprawdzić się w roli dyrektora departamentu w Ministerstwie Kultury i Sztuki. Kilkanaście lat temu został prezesem zarządu Polskich Sieci Elektroenergetycznych, które kontrolowały wtedy praktycznie całą polską energetykę. Za rekomendację wystarczyły słowa kolegi z rządu Wiesława Kaczmarka: „Staszek chce się sprawdzić w biznesie”.
Doświadczenie? Kompetencje? Nie wydurniajmy się... Jeśli Staszek chciał spróbować swoich sił, to chyba warto było dać człowiekowi szansę?
Stachu szefował Polskim Sieciom Elektroenergetycznym przez pięć lat. Próbowałby swoich sił przez kolejne lata, ale w 2006 roku poproszono go, by sprawdzał się gdzie indziej.
Przez ministerstwa i agendy rządowe od lat przewalają się tabuny „Staszków”, a zdanie „Staszek chce się sprawdzić w biznesie” weszło do języka potocznego.
Oto mój Top 5 „Staszków”:
Naturalnie Staszek Dobrzański otrzymuje
numer 1.
|
Pan Staszek sprawdził
się w biznesie |
Staszek nr 2: Joanna Mucha. Przez dwa lata sprawdzała się jako minister sportu i turystyki. Średnio orientowała się w rozlicznych rozgrywkach sportowych, nie miała serca do tych wszystkich lig, mityngów, rund zasadniczych, play-offów, walkowerów – całej tej durnowatej nomenklatury sportowej. Zasłynęła rozpaczliwym pytaniem o to, kto wyznacza drużyny do Superpucharu. Odpowiadam pani Joannie: w meczu o Superpuchar biorą udział drużyny wylosowane w bębnie maszyny losującej po zwolnieniu blokady. Informację obwieszcza wyrwana z letargu trzyosobowa Komisja Kontroli Gier i Zakładów. Raz w roku trzyosobowe gremium obwieszcza, kto zagra w meczu o Superpuchar, kłania się i ponownie zapada w sen.
Pani Joanno, żartowałem z tą komisją! Mecz o Superpuchar rozgrywa aktualny mistrz kraju i zdobywca Pucharu Polski. Można to wygooglować w kilka sekund. Tę wiedzę tajemną posiadł każdy gimnazjalista grający na orliku w nogę. Podczas przecinania wstęgi na kolejnym obiekcie mogła pani o to zapytać któregoś gówniarza, a nie dziennikarzy, którzy do dzisiaj pokładają się ze śmiechu.
Staszek nr 3: Andrzej Biernat. Następca Joanny Muchy, czyli sprawdza się w roli ministra sportu i turystyki. Niestety, nie wyciągnął wniosków z wpadki poprzedniczki, a wystarczyło zapytać premiera Tuska, o co mniej więcej rozchodzi się w tym ministerstwie, na czym polega ta praca, kto zawiaduje najważniejszymi federacjami sportowymi. Biernat po objęciu urzędu podczas jednego z pierwszych wywiadów usłyszał pytanie dziennikarza, kto jest przewodniczącym MKOl-u. Nie miał pojęcia. To mniej więcej tak, jakby biskup dzień po ingresie nie orientował się, kto jest aktualnym papieżem. Tak, proszę państwa, minister sportu nie wie, kto szefuje Międzynarodowemu Komitetowi Olimpijskiemu! Jasna dupa... Idę o zakład, że Kwaśniewskiego można w dowolnej chwili zapytać o rywalizację Artura Partyki i Javiera Sotomayora albo jak mniej więcej przebiegała walka o olimpijskie złoto Ryszarda Wolnego z Ghanim Yalouzem, a nawet o to, w której konkurencji triumfowała Halina Konopacka w Amsterdamie w 1928 roku, i odpowiedziałby na wszystkie pytania bezbłędnie! Nie dlatego, że u schyłku komuny był ministrem sportu. Po prostu – mimo braku dyplomu wyższej uczelni – używa mózgu.
Kiedy Rymanowski zadawał Biernatowi najprostsze z możliwych pytań, jakie może usłyszeć minister sportu, przypomniałem sobie sytuację z końca lat 90. Moja koleżanka uczyła angielskiego w szkole średniej. Pod koniec roku szkolnego odpytywała po lekcjach największych głąbów, ale musiała tak odpytywać, by głąby uzyskały promocję do następnej klasy, ponieważ taki był prikaz dyrekcji. Wyglądało to mniej więcej tak: 1. Podaj przykład zdania w II trybie warunkowym. Cisza. 2. Przedstaw się w kilku zdaniach po angielsku. Opowiedz coś o sobie: jakie masz hobby, czy uprawiasz sport, cokolwiek. Cisza. 3. Wymień nazwy miesięcy. Cisza. 4. To może dni tygodnia? Głąb się ożywił, ale widać, że zadanie najwyraźniej go przerasta. Krakowskim targiem miał wymienić trzy dowolne dni tygodnia. Wymienił i uzyskał promocję do klasy maturalnej. Byłem przy tym. Przysięgam.
Podobnie wyglądała rozmowa Rymanowskiego z Biernatem. Nie tylko nie wiedział, kto szefuje MKOl-owi, pomylił też inne nazwiska, ale Rymanowski przyszedł z pomocą i zadał pytanie o klub NBA, w którym gra Marcin Gortat. Pan minister odpowiedział prawidłowo i uzyskał od redaktora promocję na urząd ministra.
Staszek nr 4: Dariusz Joński. Sprawdził się w roli wiceprezydenta Łodzi, a obecnie sprawdza się jako poseł i rzecznik klubu SLD. Ten absolwent ekonomii na Politechnice Łódzkiej oraz podyplomowego studium prawa i administracji na Uniwersytecie Łódzkim na pytanie, kiedy wybuchło powstanie warszawskie i kiedy wprowadzono stan wojenny, odpowiedział: w 1988 i 1989 roku.
Nie będę się wyzłośliwiał, bo uczyniło to już pół Polski. Zaręczam, że nie rozbawiły mnie te odpowiedzi. Ani nie obruszyły! Zwyczajnie nie jestem w stanie tego pojąć. Czasami zastanawiam się, w jakim stanie upojenia alkoholowego musiałbym być, by odpowiedzieć: 1988 i 1989. Czy powinno się takiej osobie wręczać świadectwo ukończenia szkoły podstawowej? Czy powinna podchodzić do egzaminu dojrzałości? Zdawać na studia? Kończyć dobrą uczelnię? I podyplomówkę? I robić karierę polityczną? Czy to jest normalne?
Staszek nr 5: Beata Szydło. Wiceprezeska największej partii opozycyjnej zdobyła uznanie swojego przełożonego, kiedy w blasku fleszy i w towarzystwie kamer wszystkich stacji informacyjnych wybrała się z szefem na zakupy do spożywczaka przy ul. Żwirki i Wigury w Warszawie. Nasz Staszek nr 5 pomógł prezesowi wybrać artykuły spożywcze. Kaczyński, uśmiechając się filuternie do reporterów, zapłacił odprasowanym 200-złotowym banknotem i słusznie uznał, że skoro Szydło sprawdziła się jako intendentka, czas na prawdziwe wyzwanie. Została ekspertem ekonomicznym. Latem 2011 roku zażądała od rządu wyjaśnień, dlaczego rośnie inflacja i bezrobocie, a spada PKB. Otrzymała odpowiedź: inflacja i bezrobocie zamiast rosnąć spadają, a PKB zamiast spadać rośnie. Kaczyński nie miał wyjścia – schował swojego asa do rękawa i zakazał pani Beacie debatować z Rostowskim.
Kiedy pani Szydło sprawdzała się jako ekspert ekonomiczny już tylko w ograniczonym zakresie, ktoś postanowił sprawdzić jej wiedzę ogólną. Na pytanie, kiedy Polska przystąpiła do Unii Europejskiej, Szydło zbita z tropu zaczęła coś dukać o latach 80., roku 1992 i roku 1993. Wiceprezes największej partii opozycyjnej zgłaszającej aspiracje do przejęcia rządów w 38-milionowym kraju w środku Europy nie ma bladego pojęcia o tym, że do UE przystąpiliśmy w 2004 roku. Zastanawiam się, za rządów którego premiera urzędującego w latach 80. mielibyśmy wstąpić do Unii... Piotra Jaroszewicza? Edwarda Babiucha? Wojciecha Jaruzelskiego? Zbigniewa Messnera? A może Mieczysława Rakowskiego? Zdaje się, że nie było na to szans, bo traktat z Maastricht podpisano dopiero w 1992 roku, a Polska na akces musiała poczekać jeszcze 12 lat.
Jak widać, Polacy są gotowi nieustannie się sprawdzać. Z kolei Amerykanie są przeświadczeni, że żyją w kraju równych szans. To nieprawda! W 2008 roku sztab wyborczy republikanów wpadł na pomysł, żeby w ramach akcji wyrównywania szans zaproponować Sarze Palin start w wyborach na wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. W ten sposób powszechnie szanowanemu erudycie i naturalnemu kandydatowi na męża stanu dokooptowano szurniętą dziunię. Wszystko wskazuje na to, że idea równych szans w USA jest mitem, a o tym, jak wielkie pokłady ignorancji drzemią w dziarskiej republikance, dowiecie się z notki o Staszku nr 6, a właściwie Stanleyu Number Six.
Stanley Number Six: Sarah Palin. Last but not least! Kandydatka na urząd wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych w 2008 roku u boku Johna McCaina. Kretynka to obraźliwe słowo, ale najtrafniej oddaje poziom intelektualny tej pani. Palin przekonywała adwersarzy, że rolę premiera w Wielkiej Brytanii pełni królowa Elżbieta II, nigdy nie słyszała o czymś takim jak Rezerwa Federalna (Fed). Zapytana podczas kampanii prezydenckiej o stosunki z Rosją odpowiedziała, że zna się na tym, bo „Rosję prawie widać z Alaski” (była gubernatorem tego stanu). Kiedy szefowie sztabu wyborczego McCaina uzmysłowili sobie, z kim mają do czynienia, polecili naszemu Stanleyowi, by uczył się podstaw ekonomii i kluczowych zagadnień polityki zagranicznej na pamięć. Biedna Sarah zakuwała po nocach niczym uczeń szkoły specjalnej. Niestety, nic do pustej głowy nie wchodziło, więc zaliczała kolejne wpadki. Była tak odporna na elementarną wiedzę, że przez całą kampanię nie przyswoiła nawet nazwiska swojego bezpośredniego rywala Joe Bidena (kandydata demokratów na wiceprezydenta). Bez przerwy mówiła: O'Biden – skoro jest O-Bama, to musi być też O-Biden. Proste. Sztab republikanów ogarnęła czarna rozpacz, a konserwatywni wyborcy nie kryli zażenowania, zwłaszcza że McCain miał realne szanse na wygraną, bo jest przeinteligentnym facetem, człowiekiem z zasadami, w dodatku weteranem z Wietnamu, jeńcem wojennym, który cudem uszedł z życiem. Analitycy i komentatorzy zgodnie zauważyli, że gdyby zamiast Palin wystartował ktokolwiek inny z ilorazem inteligencji 75 IQ, to McCain zgarnąłby głosy elektorskie z tzw. stanów wahających się (swing states) i prawdopodobnie wygrałby wybory. Podczas wywiadu z dziennikarką CBS nie potrafiła wymienić żadnej gazety, którą regularnie czyta. Żadnej! Nie znała ani jednego tytułu prasowego ukazującego się w Stanach.
Dwa lata po przegranych wyborach pani Sarah, niezrażona kompromitującymi wystąpieniami, nadal udzielała się publicznie. Odgrażała się, że ponownie wystartuje w wyborach, ale tym razem zawalczy o fotel prezydenta, a nie jakiegoś tam wice. Na dobry początek swoim niekwestionowanym autorytetem i ponadprzeciętną erudycją postanowiła wesprzeć Tea Party. Pierwszą narodową konwencję Partii Herbacianej uświetniła płomiennym przemówieniem. Niestety, po raz kolejny okazało się, że nasza gwiazda jest jednak ograniczona umysłowo, bo na wewnętrznej stronie dłoni nabazgrała sobie długopisem hasła: 1) energia, 2) cięcia podatków 3) budżet, 4) podnieść ducha narodu. Zerkała co chwilę na dłoń i przemawiała, a sprytni fotoreporterzy i kamerzyści uwiecznili te bazgroły. Oczywiście demokraci pokładali się ze śmiechu, a rzecznik Białego Domu na briefingu pokazał reporterom własną dłoń z wypisaną na niej listą: 1) mleko, 2) jajka, 3) płatki, 4) nadzieja, 5) zmiana.