W parku Zamkowym wypiliśmy po dwa piwa o nazwie Zamkowe |
Historia ta wydarzyła się
wiosną 1990 roku. Połowa czerwca, siódma klasa, kilkanaście dni
do wakacji. Niby jeszcze rok szkolny, ale oceny już wystawione.
Panuje ogólne rozprężenie: nauczyciele udają, że są strasznie
wymagający, a my udajemy, że przykładamy się do nauki. We
Włoszech właśnie zaczął się mundial. Sensacyjnie, bo w meczu
otwarcia Argentyna przegrała z Kamerunem.
W piłkę z kumplami z
VIIa graliśmy przy każdej nadarzającej się okazji: na wuefie, na
SKS-ie, na długiej przerwie, po lekcjach i trzy razy w tygodniu na
stadionie przy ulicy Srebrnej, gdzie większość z nas trenowała w
grupie trampkarzy Unii Racibórz. Można powiedzieć, że graliśmy w
nogę nieustannie, z przerwami na zajęcia szkolne, posiłki i sen.
Czasem odrabialiśmy lekcje i urządzaliśmy wyścigi motorynek.
Tworzyliśmy wyjątkowo
zgraną ekipę, wygrywaliśmy ze wszystkimi, nawet z ósmoklasistami,
choć trzeba uczciwie dodać, że podporą drużyny był dwa lata
starszy od nas kolega Adam, który drugi raz powtarzał klasę i
nieoczekiwanie dołączył do naszego teamu. Nie za bardzo radził
sobie z geometrią i dopływami Amazonki, za to dryblował i
dośrodkowywał pierwszorzędnie. Byliśmy tak pewni swoich
umiejętności, że postanowiliśmy zmierzyć się z wuefistami, do
których zwracaliśmy się „trenerze” (moja podstawówka
funkcjonowała przy szkole mistrzostwa sportowego. Pływacy i
lekkoatleci mówili „trenerze”, więc my też). Przystali na
naszą propozycję i przed pierwszym gwizdkiem ustaliliśmy, o co
gramy.
– Jeśli wygracie,
kupujemy wam po dwie cole na łebka, jeśli przegracie, stawiacie nam
po dwa piwa – przedstawił warunki jeden z trenerów. No niestety,
przerżnęliśmy koncertowo i po lekcjach zameldowaliśmy się przed
pokojem nauczycielskim z informacją, że już zakupiliśmy 14
browarów. Usłyszeliśmy od swoich pogromców, że chyba rozum nas
opuścił i w tej chwili mamy znikać z alkoholem z terenu szkoły.
Okazało się, że z tym piwem to nasi przeciwnicy tylko tak
zażartowali, dla rozluźnienia przedmeczowej atmosfery.
Zgnębieni przegraną,
wycieńczeni i spragnieni udaliśmy się z tymi piwami do pobliskiego
parku Zamkowego, by spożyć je w pięknych okolicznościach
przyrody. Pewnie wyobrażacie sobie, jak wygląda 14-latek po całym
dniu w szkole, wyczerpującym meczu, przed obiadem, za to po dwóch
piwach... Po wypiciu napojów regeneracyjnych wróciliśmy, a
właściwie dowlekliśmy się, do domów. Przemknąłem do swojego
pokoju i do wieczora zaległem w łóżku, informując
zainteresowanych domowników, że źle się czuję, co zresztą było
zgodne z prawdą.
Jeszcze przed końcem roku
szkolnego wzięliśmy udział w międzyszkolnym turnieju piątek
piłkarskich. Chciałbym napisać, że go wygraliśmy, ale chyba tak
nie było. Na pewno zagraliśmy w finale i był to wyrównany mecz.
Tyle pamiętam. Wynik: 4:3, może 3:2. Pamiętam też, że w nagrodę
dostaliśmy pamiątkowe dyplomy i po reklamówce gadżetów, wśród
których był otwieracz do butelek. Zdaje się, że organizatorzy nie
chcieli, żebyśmy się męczyli z otwieraniem piwa o kant ławki
parkowej.
* nie po maturze, tylko
parę lat przed maturą
** nie do Tęczowej, tylko
do parku nad Odrą
*** nie na kremówki,
tylko na piwo