sobota, 20 maja 2017

Pierwsze śliwki robaczywki, pierwsze koty za płoty

Chrystus Król w roli kibica Falubazu
Kibice żużlowi są obdarzeni niezwykłą wyrozumiałością. I przepełnieni niespotykaną wdzięcznością.

W 2003 roku, po dziesięciu latach tułaczki w niższej klasie rozgrywkowej, rybniccy żużlowcy awansowali do ekstraligi. 12-krotni mistrzowie Polski oraz kibice bardzo się z tego powodu ucieszyli, ale po powrocie do czołowej ósemki w kraju myślano raczej o bezpiecznym utrzymaniu się w gronie najlepszych drużyn i słusznie poskramiano pojawiający się tu i ówdzie apetyt na coś więcej.

Pierwszą przegraną (30:59 z Wrocławiem) w regionalnej prasie skwitowano mniej więcej tak: „Zapłaciliśmy frycowe, ale jesteśmy dobrej myśli”. Druga porażka (42:48 z Zieloną Górą) przywołała jedno z tych powiedzeń: „Pierwsze koty za płoty”, ale bierzemy się do pracy. Dobra forma i skuteczność na pewno się pojawią. Kiedy rybniczanie przepieprzyli trzeci mecz z rzędu (38:52 z Unią Tarnów), po „pierwszych kotach” pojawiły się „pierwsze śliwki robaczywki”, ale teraz to już na serio bierzemy się w garść. Po czwartej wtopie (27:63 z Częstochową) mieszkańcy Rybnika i okolic zastanawiali się, kto jest winien, bo przecież ktoś za to wszystko odpowiada. Trener? Zarząd? Rada miasta? Święty Antoni, patron miejscowej bazyliki? Gorole? Po piątym niepowodzeniu (38:52 z Unią Leszno) wszyscy dodawali sobie otuchy tym słynnym bon motem: „Co nas nie zabije, to nas wzmocni”. Kiedy zebrali łomot po raz szósty (31:59 z Bydgoszczą), można było usłyszeć wersję zmodyfikowaną: „Co nas nie zabije, to nas sponiewiera”. Po siódmej klęsce (20:70 z Toruniem) skończyły się te zgrabne powiedzonka mające usprawiedliwić niemoc zawodników, silników oraz wątłość myśli szkoleniowej, a legendarny czwarty sektor już nie miał wątpliwości: to wina pozostałych sektorów, w których pikniki, zamiast skupić się na dopingu, dłubały tony słonecznika, robiły meksykańską falę i starannie wypełniały program zawodów. Wygrana przyszła za ósmym podejściem (47:43 w rundzie rewanżowej z Toruniem). Radość była nieopisana.

Fani speedwaya potrafią okazać wdzięczność. W 2011 roku kibice z Zielonej Góry uznali za stosowne złożyć wotum dziękczynne za pomyślny sezon, w którym zdobyli tytuł mistrzowski. Dar wotywny był dość osobliwy: na figurze Chrystusa Króla w Świebodzinie kibice Falubazu zawiesili ogromny szalik w barwach zielonogórskiego klubu.