niedziela, 21 czerwca 2015

"Idź, pocałuj" i "Przytulmy panią", czyli poliglota Kazimierz z zarzutami

Julia Louis-Dreyfus i Tony Hale, czyli wiceprezydent Stanów Zjednoczonych Selina Meyer i jej sufler
Gary Walsh z wizytą w szkole podstawowej w serialu komediowym "Figurantka"
W poprzednim wpisie ponarzekałem na współczesne media, na ich - jak by to ujął nieżyjący już Zbigniew Zapasiewicz - sprostaczenie. Postępujące i metodyczne wręcz zidiocenie. Powoli zbliżam się do czterdziestki, zatem zgodnie z danymi statystycznymi nieodwołalnie wkroczyłem w smugę cienia i postanowiłem, że nie będę marnotrawił czasu na tzw. polityczną bieżączkę w wydaniu krajowym. Oczywiście zaglądam do gazet, obejrzę czasem jakiś program publicystyczny, wysłucham też Zaborskiego czy Michniewicz przepytujących w radiowej Trójce tych pożal się Boże polityków, ale robię to bez szczególnego entuzjazmu. Zresztą coraz częściej wiem, co odpowiedzą, jakich użyją argumentów, a nawet jakiej frazy! Są przewidywalni jak pogoda w Anchorage. Albo w Tallahassee - jak kto woli.

Ostatnia kampania prezydencka wyzwoliła w politycznych liderach, ich sztabowcach oraz mediach relacjonujących całe to polityczne wzmożenie takie pokłady żenady, infantylizmu i bezbrzeżnej pretensjonalności, że aż trudno to komentować. Komorowski spaceruje Nowym Światem z uwieszoną na ramieniu suflerką, zupełnie jak w serialu komediowym "Figurantka" wiceprezydent USA Selina Meyer z Garym Walshem, który podpowiada jej, komu uścisnąć dłoń, kogo przytulić i co powiedzieć. Odnoszę wrażenie, że gdyby scenarzyści serialu zechcieli zaczerpnąć nieco z krynicy mądrości sztabowców Komorowskiego, uznaliby niektóre pomysły za grubą przesadę. Duda przed dowolnym audytorium obiecuje dowolną kwotę na dowolny sektor gospodarki i potulnie wykonuje polecenie szefowej kampanii: "Idź, pocałuj". Sztabowi macherzy właśnie tak wyobrażają sobie świat wielkiej polityki, a podekscytowane media relacjonują tę kiczowatą komedię z uporem godnym lepszej sprawy.

Bronisław Komorowski i jego tajemnicza suflerka
w serialu komediowym "Kampania prezydencka w Polsce 2015"
Jak wspomniałem, nie za często oglądam serwisy informacyjne, z rzadka loguję się na Facebooku, a dział krajowy w gazetach z poczuciem straty czasu czytam pobieżnie, jednak dwa wydarzenia przebiły się do mojej świadomości:
1. Beata Szydło została przez Kaczyńskiego namaszczona na przyszłą panią premier.
2. Kazimierz Greń, szara eminencja Polskiego Związku Piłki Nożnej, trafił w Irlandii do aresztu za nielegalny handel biletami na mecz polskiej reprezentacji.

Zanim media dostrzegły wielki talent organizatorski pani Beaty, dzięki któremu Duda wygrał z Komorowskim, już dawno pisałem, że jest to postać nietuzinkowa. 26 stycznia 2014 roku w tekście "Wszyscy chcą się sprawdzić" przedstawiłem jej sylwetkę:

"Beata Szydło. Wiceprezeska największej partii opozycyjnej zdobyła uznanie swojego przełożonego, kiedy w blasku fleszy i w towarzystwie kamer wszystkich stacji informacyjnych wybrała się z szefem na zakupy do spożywczaka przy ul. Żwirki i Wigury w Warszawie. Nasz Staszek nr 5 pomógł prezesowi wybrać artykuły spożywcze. Kaczyński, uśmiechając się filuternie do reporterów, zapłacił odprasowanym 200-złotowym banknotem i słusznie uznał, że skoro Szydło sprawdziła się jako intendentka, czas na prawdziwe wyzwanie. Została ekspertem ekonomicznym. Latem 2011 roku zażądała od rządu wyjaśnień, dlaczego rośnie inflacja i bezrobocie, a spada PKB. Otrzymała odpowiedź: inflacja i bezrobocie zamiast rosnąć spadają, a PKB zamiast spadać rośnie. Kaczyński nie miał wyjścia – schował swojego asa do rękawa i zakazał pani Beacie debatować z Rostowskim. Kiedy pani Szydło sprawdzała się jako ekspert ekonomiczny już tylko w ograniczonym zakresie, ktoś postanowił sprawdzić jej wiedzę ogólną. Na pytanie, kiedy Polska przystąpiła do Unii Europejskiej, Szydło zbita z tropu zaczęła coś dukać o latach 80., roku 1992 i roku 1993. Wiceprezes największej partii opozycyjnej zgłaszającej aspiracje do przejęcia rządów w 38-milionowym kraju w środku Europy nie ma bladego pojęcia o tym, że do UE przystąpiliśmy w 2004 roku. Zastanawiam się, za rządów którego premiera urzędującego w latach 80. mielibyśmy wstąpić do Unii... Piotra Jaroszewicza? Edwarda Babiucha? Wojciecha Jaruzelskiego? Zbigniewa Messnera? A może Mieczysława Rakowskiego? Zdaje się, że nie było na to szans, bo traktat z Maastricht podpisano dopiero w 1992 roku, a Polska na akces musiała poczekać jeszcze 12 lat".
Beata Szydło wydaje polecenie przyszłemu prezydentowi Polski, by
pocałował żonę (serial komediowy "Kampania prezydencka w Polsce 2015")

Pozostaje pogratulować Kaczyńskiemu tej kandydatury, ponieważ nie ma sobie równych i tego wielkiego talentu po prostu zmarnować nie wolno.

Kazimierz Greń to wzorzec z Sèvres leśnego dziadka PZPN-owskiego. Sprawdził się jako tzw. działacz (bardzo lubię to słowo!) i specjalista od nielegalnego handlu wejściówkami na mecz polskiej reprezentacji. Na tym kończą się jego kompetencje, co nie przeszkodziło mu w objęciu stanowiska dyrektora polskiej reprezentacji piłki nożnej. Parę lat temu Zbigniew Boniek z komentatorem sportowym Mateuszem Borkiem przeprowadzili eksperyment: zaaranżowali telewizyjny wywiad, w którym Borek poprosił Bońka o kilka słów na temat Kazimierza Grenia. Boniek z pełną powagą wymieniał liczne zalety pana Kazimierza, aż w pewnym momencie nie wytrzymał i ogarnęła go taka głupawka, że nie mógł dojść do siebie. Obejrzyjcie sobie, proszę, ten krótki wywiad (w okienku wyszukiwarki wystarczy wpisać: Boniek o Kazimierzu Greniu).
Kazimierz Greń, czyli Fernando Hierro polskiego futbolu

Na koniec propozycja: spróbujcie przez pół minuty przedstawić zalety Szydłowej i zareklamować jej nominację na stanowisko premiera polskiego rządu. To jak, wytrzymacie? Boniek wytrzymał 45 sekund.

Link do rozmowy Mateusza Borka ze Zbigniewem Bońkiem: https://www.youtube.com/watch?v=Lgp7xmB4gV0